piątek, 22 marca 2013

Katarzyna Michalak, Poczekajka


Przepraszam, przepraszam, przepraszam…, ale muszę to powiedzieć:  czytając „Poczekajkę” zastanawiałam się, jak bardzo naćpana musiała być autorka, żeby stworzyć coś takiego…

Opis na okładce sugerował jakieś nawiązania do „Ani z Zielonego Wzgórza” – bez komentarza... Jakoś ich nie znalazłam. Czemu jestem tak bardzo na „nie”? Ano dlatego, że
a) bohaterowie jacyś tacy rozmemłani (Patrycja – główna bohaterka – tak naiwna, że aż zgrzytałam ze złości zębami), a jak już konkretni to… powiązani z magią (tragedia!)
b) miejsca akcji – niekonkretne (jedynie zoo mnie zaciekawiło)
c) sama akcja – nooo, już bardziej nieprawdopodobnych rzeczy nie dało się napisać. Ja rozumiem, że szczypta „magii” jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Sama wszak zaczytywałam się w przygodach Harry’ego P. Ale tutaj wszystko tak bardzo do siebie nie pasowało, że… aż brak mi słów. Czytając, ciągle łudziłam się, że zaraz zacznie się dziać coś w miarę normalnego. Nie doczekałam się. 

Zastanawiam się, czy tak naiwne czytadło warto komukolwiek polecić? Chyba jednie nastolatkom, które z utęsknieniem wypatrują księcia na białym koniu :]

Ps. Jedyne, co jestem w stanie zrozumieć, to tęsknotę bohaterki za własnym kątem, jakąś wymarzoną chatką na łonie natury. Ja już w takiej mieszkam, ona musiała jej szukać…

poniedziałek, 18 marca 2013

Joanna Miszczuk, Matki, żony, czarownice

 
Przeczytałam tę książkę już jakiś czas temu i ogromnie żałuję, że nie opisałam jej zaraz po oddaniu do biblioteki. Mój zachwyt był wtedy ogromny, z czasem zaczął nieco maleć. Jednak nadal na myśl o tej historii robi mi się ciepło na serduchu.
Głównymi bohaterami książki są kobiety pochodzące z jednego rodu – wszystkie rudowłose, niektóre z nich posiadają pewną magiczną moc – moc uzdrawiania. Przedmiotem, który łączy wszystkie te niewiasty jest pierścień miłości i przebaczenia (wiem, brzmi to trochę dziwnie;) ). Przechodzi on z pokolenia na pokolenie, dostaje go ta kobieta, która w niedługim czasie ma wyjść za mąż. Poznajemy historie poszczególnych przedstawicielek tej rodziny: babci Marii, matki Krystyny i córki Joanny (to ona początkowo jest główną bohaterką wiodącą spokojne życie do momentu poznania rodzinnej tajemnicy). Każda z tych kobiet pragnęła kochać, jednak miłości zawsze w tle towarzyszyły cierpienie oraz niepewność jutra.
To, co działa na niekorzyść książki jest częsta zmiana narratorów, zmiana czasu wydarzeń czy ogrom faktów genealogicznych. Powodowało to w niektórych momentach moją irytację. Jak to mówią: czasem mniej znaczy więcej…
 
Ktoś powie, że to historia dla kobiet spragnionych historii miłosnych owianych tajemnicą, z trudnościami losu i szczęśliwymi zbiegami okoliczności. Może tak, ale Joanna Miszczuk bardzo zgrabnie nam to ukazała.
Jakiś czas temu o tej powieści napisałabym trzy razy więcej, ale obecnie nie mam na to weny i ochoty. Wybaczcie ;)


poniedziałek, 11 marca 2013

Beata Tadla, Pokolenie '89 czyli dzieci PRL-u w wolnej Polsce



Beata Tadla, znana dziennikarka (do niedawna związana z telewizją TVN, obecnie pracuje w TVP) wypytuje znanych ludzi o dzieciństwo w PRL-u oraz wspomnienia związane z rokiem 1989. Wśród rozmówców znajdziemy polityków, sportowców, aktorów, dziennikarzy czy muzyków. Tadla przeprowadziła krótkie wywiady m.in. z Arturem Andrusem, Dorotą Gawryluk, Tomaszem Karolakiem, Marcinem Mellerem, Wojciechem Olejniczakiem, Przemysławem Saletą, Ewą Wachowicz. Wszyscy rozmówcy należą według autorki do tytułowego pokolenia ’89, a urodzili się pod koniec lat 60-tych i w latach 70-tych. Opowiadają oni dziennikarce o swoich przeżyciach, przygodach z lat dzieciństwa i próbują odpowiedzieć na pytanie, co jest dla niech wspólnym doświadczeniem i czy rok ’89 zmienił ich życie. Większość z nich wchodziła w dorosłość lub była na jej progu w roku 1989. Wszyscy rozmówcy Beaty Tadli doskonale wykorzystali szanse, które dał im los.
Początkowo książka mnie zauroczyła – opowieści o rozmaitych perypetiach, aby zdobyć trochę więcej jedzenia niż w sklepie, trochę lepsze ubranie itd. Jednak już w połowie lektury miałam wrażenie, że każdy z rozmówców mówi o tym samym – pewne tematy przewijały się non stop (wprawdzie w różnych wariantach, ale jednak…). Dlatego potencjalnym czytelnikom polecam czytanie książki w odcinkach;-)
Ogromnym plusem książki są fotografie, zarówno postaci, z którymi rozmawiała Tadla, jak i ówczesnej rzeczywistości (kolejki przed sklepami, blokowiska z trzepakami itp.).
Urodziłam się pod koniec lat osiemdziesiątych, jednak ze względu na swój ówczesny wiek, nie pamiętam roku 1989. Byłam za mała, żeby cokolwiek rozumieć. Kartki, stanie w kolejkach, papier toaletowy, czyli korale PRL-u znam już tylko z opowiadań. Między mną a moim mężem  są cztery lata różnicy (w codziennym życiu nie stanowi to żadnego problemu), ale akurat co do wspomnień z tamtych lat – mamy zgoła odmienne. On jeszcze pamięta, że na zmianę z siostrą stał w kolejce za…czymś. Ja tego nie doświadczyłam. Faktem jest jednak, że oboje należymy do pokolenia, które wychowywało się na podwórku, tam prowadziło rozmaite zabawy, tam uruchamiało wyobraźnię. Oboje pamiętamy Vibovit w proszku, gumy Donald lub Turbo z historyjkami na kolorowych obrazkach czy gumy-kulki. Bardziej doceniamy to, co mamy obecnie.
Ps. Pewne zachowania starszych od nas po tej lekturze stają się zrozumiałe – dowiadujemy się, że rzeczywiście istnieje coś takiego, jak syndrom „pustej lodówki” – ludzie, którym przez lata brakowało jedzenia lub było ono obrzydliwie monotonne i ubogie, teraz mają pełne lodówki - „na wszelki wypadek”…
Ps2. Rocznikom urodzonym pod koniec lat osiemdziesiątych trochę się tu „obrywa” – z niektórymi opiniami się zgadzam, z innymi mam chęć polemizować…


sobota, 9 marca 2013

Rosamund Lupton, Potem


Podczas zawodów sportowych niespodziewanie w budynku szkoły wybucha pożar. Matka Jenny – Grace – wbiega do środka… Kobieta zapada w stan śpiączki. Gdy odzyskuje „przytomność” uwalnia się ze swojego ciała i spotyka „ducha” córki. Co ważne, obie kobiety żyją, ale mogą pozostawić swe ciała na szpitalnych łóżkach i w miarę swobodnie się przemieszczać. Celowo użyłam słowa „swobodnie” – szpital bowiem jest miejscem, w którym bohaterkom nic nie grozi, natomiast za jego ścianami nie jest już tak kolorowo: odczuwają ogromny ból. Nie rozumieją, co się z nimi stało. Obserwują wszystko niejako „z góry”. Jenny stara się przypomnieć sobie, co się wydarzyło, a Grace zaczyna prowadzić swoiste śledztwo mające na celu wyjaśnienie przyczyny pożaru.
Niesamowicie wciągającą, intrygującą historię uwiła nam pani Lupton. Najbardziej przypadł mi do gustu pomysł z narracją. Początkowo myślałam, że to taki „chwyt” na początek powieści, ale im dalej w las…tym ciekawiej. Dzięki tym monologom Grace, skierowanym do męża, powieść zyskała na realizmie. Czytelnikowi łatwo wczuć się w rolę, zrozumieć bohaterkę, relacje rodzinne i ogrom rozmaitych zależności.
Ja odbieram to jako wnikliwsze przedstawienie śmierci klinicznej, ale może się mylę..? Frapujące było także ukazanie „duchom” bohaterek tego, co w zwyczajnej codzienności było dla nich niewidoczne, mogło im umknąć w pędzie egzystencji (mam tu głównie na myśli postawę Sary, szwagierki Grace oraz drugą twarz przyjaciółki bohaterki). Kolejnym plusem powieści jest to, że w zasadzie do koniec autorka myliła tropy. Już już myślałam, że domyśliłam się, kto jest czarnym charakterem, a tu… nagła zmiana akcji. Doskonały thriller.
Gdybym miała powiedzieć, o czym jest ta powieść, z pewnością odpowiedziałabym: o trudnych decyzjach, a nade wszystko o bezgranicznej miłości do swoich dzieci. Ale autorka nie tylko tą miłością się zajmuje. Bierze na warsztat również miłość małżeńską i młodzieńczą, nastoletnią. Każda jest ważna, każda ma inne znaczenie.