„Wrony w Ameryce” to w zasadzie książka na jedno popołudnie
(a jeśli ktoś szybko czyta, to „tylko” na jeden wieczór). Znany chyba wszystkim
oglądającym TVN dziennikarz Marcin Wrona opisuje swoje życie za wielką wodą.
Dzięki swojej pracy korespondenta pan Wrona ma rzeczywiście więcej
możliwości niż przeciętny Kowalski podróżujący po USA. Może na przykład wchodzić tam, gdzie innym
nie wolno itd. Dzięki tej lekturze dowiedziałam się sporo ciekawych rzeczy o
tym kraju, w którym możliwe jest zrobienie kariery „od pucybuta do milionera”.
Lekkim piórem opisuje pan Marcin swoje przeżycia. "Wrony..." to luźne notatki o codzienności w Ameryce. Sporo miejsca poświęca autor na
kwestie narodowościowe, społeczne czy polityczne – o polityce wszak najczęściej
przychodzi mu mówić przed kamerą.
Co do ciekawostek o Ameryce, to zapamiętam na pewno
poniższe:
- w Ameryce wszelkie służby są bardzo cenione i hołubione (szczególnie
policja à
podczas zatrzymania auta do kontroli NIE WOLNO wysiadać z auta, inaczej można
skończyć leżąc na asfalcie z wykręconymi do tyłu rękami)
- domy buduje się tam z kartonu i papieru à Amerykanie nie mają
większego problemu z zapakowaniem walizek i zamieszkaniem w innym stanie
- paliwo niby jest tańsze niż w Polsce, ale pozostałe koszty
i specyfikacje aut powodują, że zużycie paliw jest znacznie wyższe niż u nas.
Mogłabym tak wymieniać, ale lepiej samemu sięgnąć po
książkę.
W trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że pan Marcin Wrona
trochę za bardzo zachłysnął się wszystkim, co amerykańskie (w szczególności
jedzeniem) i nagminnie zaznaczał, że „my tu, w Ameryce” to… albo tamto… Przeszkadzało
mi to, ale nie mam porównania do innych książek o tej tematyce, więc ciężko tu
o ocenę. Zamierzam zdobyć jeszcze „Wałkowanie Ameryki” Wałkuskiego i „Drogę 66”
Warakomskiej. Wtedy będę miała nieco szerszy ogląd na sprawę.