środa, 11 marca 2015

Nancy Gibbs, Michael Duffy, Klub prezydentów. Kulisy najbardziej ekskluzywnego klubu świata


"Ten kraj jest o wiele ważniejszy niż którykolwiek z nas." (Ike do Johnsona)


Ten klub niby formalnie nie istnieje, ale... wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że warto korzystać z dorobku poprzedników, szczególnie pełniąc funkcję prezydenta kraju, z którym liczą się na całym globie. Klub prezydentów jest bowiem nieformalnym stowarzyszeniem. Jego członkami są: urzędujący prezydent i jego poprzednicy. Według prawa nie mają realnej władzy, ale są do dyspozycji prezydenta, który właśnie objął stanowisko.

Autorzy dogłębnie i pasjonująco opowiadają o działaniach poszczególnych prezydentów i eksprezydentów, ich przyjaźniach, próbach godzenia, a czasem zaciekłych walkach. Niektórzy z polityków uparcie zaprzeczali jakoby zamierzali startować w wyborach prezydenckich, jednak pociąg do władzy był tak wielki, że zapominali o swoich obietnicach i stawali do ostrej walki, zapominając o niedawnych "przyjaciołach". Tak było np. z Eisenhowerem, który zapomniał o Trumanie.

Za ojców założycieli uważa się Harry'ego Trumana i Herberta Hoovera, którzy byli (o ironio) politycznymi wrogami. Tytułem wyjaśnienia i wprowadzenia: Hoover zasłynął z tego, że pomógł wielu ludziom (m.in. w Europie) i uchronił ich od śmierci głodowej (był administratorem pomocy żywnościowej, gdy pełnił służbę publiczną u Woodrowa Wilsona). Miał ku temu odpowiednie zdolności: techniczne i organizacyjne. Amerykanie byli przerażeni powojenną sytuacją w Europie (w 1945 roku) i potrzebny był ktoś do organizowania misji humanitarnej. Truman i Hoover walczyli o lepszy byt Europejczyków i ta walka zbliżyła ich do siebie - z wrogów stali się przyjaciółmi. Obaj dokonali również rewolucyjnej reformy urzędu prezydenta w historii USA (zwiększenie uprawnień prezydenta i usprawnienie działania struktur rządowych, co przyniosło korzyści liczone w miliardach dolarów). Obaj panowie są przykładem na to, że idea potrafi połączyć (nawet) ludzi o odmiennych poglądach. Informacje, które przywołałam powyżej mają na celu ukazanie faktu, że o każdym z prezydentów USA można powiedzieć coś ciekawego. Książki streszczać jednak nie zamierzam, bo jak można opisać smak ciastka, skoro lepiej samemu je zjeść..?

Gdyby nie ta obszerna książka, nie poznałabym wielu faktów z historii USA, a nawet świata. Nie dowiedziałabym się, że Dwight Eisenhower oraz Harry Truman podpisywali Traktat Północnoatlantycki, powołujący do istnienia NATO albo tego, że Kennedy wygrał wybory minimalną różnicą głosów i zarzucano mu, że funkcjonuje jako polityk dzięki pieniądzom ojca.

Autorzy wnikliwie opisują i analizują relacje pomiędzy prezydentami i ich poprzednikami. Podkreślają wielokrotnie, że tylko były prezydent jest w stanie pojąć, ile obowiązków ma na głowie jego następca i z jaką odpowiedzialnością podejmuje się kolejne decyzje. Gibbs i Duffy nie wahają się również przedstawiać z nazwisk wrogów prezydentów, ich sprzymierzeńców czy pochlebców. Kontekst wydarzeń rozrysowany został bardzo szeroko, dzięki czemu łatwiej zrozumieć uczucia, jakimi darzyli się politycy. A chodzi tu o całą paletę uczuć: od nienawiści, złości, niedowierzania w dobre intencje i chęć pokazania, że ma się większą wiedzę i umiejętności aż po przyjaźń - twardą męską przyjaźń. Intrygi, zdrady i polityczne fortele to codzienność mężczyzn opisanych w książce "Klub prezydentów". I choć pierwsza część poprzedniego zdania sugeruje, że przenosimy się co najmniej do czasów sprzed kilku wieków (np. na brytyjski dwór), to zapewniam, że autorzy sięgają nie dalej jak mniej więcej sto lat wstecz.

Każdy z opisanych tu mężczyzn musiał na swój sposób poradzić sobie z tym, że prześladują go duchy tych, którzy piastowali urząd prezydenta wcześniej. Większość z nich do członków prezydenckiego klubu dostawała się po wielu latach marzeń o tym zaszczycie czy wielu miesiącach przedwyborczych walk. Jedynie Lyndon Johnson wyłamał się z tego schematu - został prezydentem nagle, po tragicznej śmierci JFK. Jedna rzecz łączy wszystkie opisywane tu postaci - każdy z prezydentów po ustąpieniu ze stanowiska nadal troszczył się o swój kraj, pełniąc służbę publiczną.

Fascynująca lektura. Autorzy w interesujący sposób opowiadają dzieje kolejnych prezydentów, którzy z ochotą lub oporami korzystali z wiedzy i doświadczenia swoich poprzedników. Książka jest gruba, to fakt, liczy prawie siedemset stron, ale z wypiekami na twarzy poznawałam kolejne fakty z historii nie tylko Ameryki, lecz głównie tych, którzy tym krajem rządzili (lub rządzą). "Szare eminencje" działają wszak również w dzisiejszych czasach...

Jeżeli choć trochę interesujesz się historią i chcesz poznać kulisy decyzji podejmowanych w Białym Domu, to sięgnij po "Klub prezydentów". Czas spędzony na lekturze nie będzie czasem straconym, zapewniam.



Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi Sztukater

Grubość książki: 4,60 cm


4 komentarze:

  1. Chętnie zapoznam się z książką ze względu na ciekawostki historyczne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miałam pojęcia o istnieniu takiej książki! Z chęcią przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się na pasjonującą lekturę.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)