Każdy rodzic w którymś momencie swojego rodzicielskiego
żywota spotka się z terminem „odpieluchowanie”. My mamy jeszcze na to trochę
czasu, bo córcia niedawno skończyła „dopiero” roczek, ale psychicznie warto
nastawić się już na to, co nas czeka. A czeka nas, jak wielu pozostałych
rodziców, nie lada zadanie: odzwyczaić dziecko od pieluch, do których przyzwyczajone
było od samego urodzenia. Nasz tuptuś nie zna innego sposobu wypróżniania, jak
właśnie w pieluszkę, która skrywa to i owo, dając mu poczucie intymności, tak
bardzo potrzebnej przy tej czynności fizjologicznej.
Jamie Glowacki to ekspertka od treningu nocnikowego
maluchów. W książce „Mamo, chcę kupę” prezentuje swoją metodę na nauczenie
dziecka siadania na nocnik. Twierdzi również, że jej sposób pomoże rodzicom,
którzy załamali się, bo wszystkie inne metody zawiodły.
Autorka zaznacza, że najlepszy wiek na naukę to czas między
dwudziestym a trzydziestym miesiącem życia dziecka. Dokładnie to w swoim
poradniku uzasadnia. Osobny rozdział Jamie poświęciła na omówienie całego
zagadnienia związanego z kupą. Czytając go, znalazłam wiele analogii do wielce
ciekawej pozycji pt. „Historia wewnętrzna” G.Enders, również traktującej o całym procesie wydalania
i pracy jelit. Wspólną cechą było na przykład polecania podnóżka pod nogi, tak
by wypróżniać się ze zgiętymi kolanami, co znacznie ułatwia sprawę – jak widać
nie tylko dorosłym, lecz także dzieciom.
Jamie Glowacki ciekawie tłumaczy, jak to naprawdę jest z tą
kupą (przepraszam za bezpośredniość, ale w końcu… nic, co ludzkie, nie jest nam
obce, prawda?). Dziecko od urodzenia zna uczucie ciepłej pieluchy, wypełnionej…
no wiecie czym… przylegającej do ciała. I jest to dla niego najzupełniej
normalne. A tu nagle rodzice mu każą to ciepłe „coś” wydalać na jakimś nocniku,
a na dodatek później wyrzucać to do ubikacji. Jak to?! Dziecko myśli, że musi
wyrzucić „część siebie”, stąd ta częsta niechęć do siadania na nocnik. Dlatego
też specjalistka radzi nam przeprowadzać cały cykl etapami: najpierw nasza
pociecha powinna hasać po domu na golasa (przeżyłam szok, kiedy przeczytałam o
tym po raz pierwszy, ale po głębszym zastanowieniu ma to sens) – przynajmniej
na golasa od pasa w dół. Wówczas widzimy, czy dziecko się pręży lub inaczej
daje znaki, że jest gotowe usiąść na „tronie”. Kolejnym etapem jest chodzenie w
ubrankach, ale bez bielizny. Zaraz zapytacie: dlaczego? Ano dlatego, że dla tak
małego dziecka przylegające majteczki zbyt niebezpiecznie przypominają
otulającą jego ciałko pieluchę, stąd tak częste wpadki, gdy rodzice zakładają
(po pomyślnie zakończonym pierwszym etapie) dziecku od razu bieliznę. O
kolejnych etapach możecie poczytać w tym nietypowym poradniku.
Duży nacisk kładzie autorka na systematyczność i
konsekwencję – nie tylko w samym działaniu, ale także w komunikowaniu dziecku
naszych oczekiwań. Tłumacząc prosto, chodzi o to, że kiedy w domu mówimy: „idź
zrobić siusiu”, nie mówmy do niego w miejscu publicznym: „idź do toalety”. Inna
kwestia dotyczy tego, by wziąć sobie wolne na czas nauczania dziecka. Albo
przynajmniej zacząć podczas jakiegoś długiego weekendu. Trzeba nastawić się na
to, żeby spędzać z dzieckiem cały dzień, jak najwięcej czasu, by mieć czas na
jego obserwację (wyłączyć telefony, facebooki i itp.) Autorka podkreśla dodatni
wymiar takiego podejścia – można się bardzo do dziecka zbliżyć podczas takiej
obserwacji i np. dowiedzieć się, gdzie kryją się znikające natrętnie skarpetki
(jak w naszym przypadku) czy inne rzeczy/zabawki.
Książka ma w zasadzie tylko jeden mankament, który zaczął
przeszkadzać mi dopiero gdzieś tak w połowie. Autorka wiele treści powtarza.
Powtarza niczym nauczyciel stojący przy tablicy i tłumaczący coś swoim uczniom.
I o ile początkowo rzeczywiście czułam się jak mało rozumiejący uczeń i
chłonęłam każde słowo specjalistki, o tyle z czasem zaczęło mnie to nieco
drażnić. Przecież jak będę już tuż przed uczeniem własnego dziecka siadania na
nocnik, zajrzę do książki raz jeszcze. A może nie jeden raz, lecz wiele. Tym
razem ja się powtórzę: zaczęło mnie to drażnić, bo wyglądało na to, że ktoś
(wydawnictwo? sama autorka?) chcieli książkę „napompować” treścią, zwiększyć
jej objętość. Gdyby wyciąć wszystkie powtórzenia, poradnik byłby chyba o połowę
chudszy, serio.
Jest to moja pierwsza lektura o takiej tematyce, więc nie
mam odniesienia. Wiele aspektów tej koncepcji przypadło mi do gustu i
prawdopodobnie, jak już przyjdzie czas – czyli pewnie w okolicy dwudziestego
miesiąca życia Alicji – skorzystamy z niej. Chyba że znajdę jeszcze ciekawszy
pomysł na naukę odpieluchowania dziecka. Póki co, jestem bardzo na „tak”!
Polecam książkę wszystkim rodzicom, których dopiero czeka to doświadczenie.
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl
Ja jeszcze nie mam dzieci więc to publikacja raczej nie dla mnie.
OdpowiedzUsuń