Zapoznałam się z tą książką w
formie audiobooka i – z perspektywy czasu – sądzę, że tym lepiej dla mnie. Gdybym
czytała ją osobiście, wielce możliwe jest, że odłożyłabym ją dosyć szybko na
półkę. Jednak interpretacja pani Ani Dereszowskiej bardzo przypadła mi do
gustu. Jak się okazało później – mojemu mężowi również, ale o tym później.
Kilka słów o treści:
Para młodych ludzi pracuje w
korporacji. Pewnej nocy kobiecie śni się trzyletnia dziewczynka, która wkrótce
staje się marzeniem. I o ile wcześniej „pani - jeszcze nie matka” nie odczuwała
potrzeby/konieczności macierzyństwa, o tyle po tym śnie wszystko wywraca się do
góry nogami. Książka prezentuje ewolucję kobiety od bezdzietności do
wielodzietności z wszelkimi tego konsekwencjami. Otrzymujemy ciekawy obraz
świata w ciągłym biegu (między domem, przedszkolem, szkołą, sklepem itd…). Książka
jest sfabularyzowaną wersją bloga zimno.blog.pl, wyróżnionego tytułem „Bloga
roku 2009", którego do tej pory nie miałam okazji poznać.
Mam ambiwalentne uczucia. Wynika to
pewnie z faktu, że miałam już do czynienia z książkami o macierzyństwie, ale
pomimo ukazywania mankamentów i trudności życia z dziećmi pod jednym dachem,
były one zabawne (mam tu na myśli „Być rodzicem…” - http://breath-of-fresh-air.blog.onet.pl/2012/11/12/maria-szarf-marcin-przewozniak-byc-rodzicem-to-takie-proste/ oraz „Dziecko dla odważnych” - http://breath-of-fresh-air.blog.onet.pl/2012/11/08/leszek-k-talko-dziecko-dla-odwaznych/).
Tutaj zabrakło nieco tej śmieszności, lekkiego podejścia do tematu.
Odnoszę wrażenie, że pani
Dereszowska uratowała w pewnym stopniu mój odbiór tej lektury. Na długo
zapamiętamy (ja i mój małżonek) jej aktywną interpretację głosów dzieci, a w
szczególności córki Erny, która co rusz wydawała z siebie odgłos: „maaaaaaaa-maaaaaaa!”
(tego się nie da opisać słowami, to trzeba usłyszećJ). Mąż przyzwyczaił
się, iż co wieczór przed snem słuchałam audiobooka i któregoś razu, kiedy byłam
zbyt zmęczona, żeby słuchać, mąż wchodzi do pokoju i zdziwiony pyta: „To dziś
nie będzie „maaaaaa-moooooo”? szkodaaaa…”.
Autorka ciekawie podeszła do
tematu macierzyństwa. Nie namawia wszystkich wokoło do rodzicielstwa, bo sama
początkowo nie jest do niego przekonana. To na plus – bo przecież nie każda
kobieta musi odczuwać „instynkt macierzyński”. Jednak z książki wyzierało
przekonanie, że dom pełen dzieci to orka na ugorze. Sama nie jestem matką, więc
nie do końca wiem, jak to jest, ale ta książka może zniechęcić potencjalne
matki. Na pewno jest BARDZO ciężko, ale jakoś brakowało optymizmu w tych
wynurzeniach… Brakowało mi również Ludwika – głowy rodziny – tak jakby w ogóle
nie brał on udziału w życiu swojej familii. Ja rozumiem, że on pracuje… ale
kiedy czas na zabawę z dziećmi? Nieco inaczej wyobrażam sobie podział
obowiązków w swojej rodzinie, kiedy na świecie pojawi się dziecko. I na koniec
jeszcze jeden minus: język. Ciężki, trudny do przełknięcia, sporo w nim pojęć
naukowych – gdybym czytała wydanie papierowe, miałabym przed sobą encyklopedię,
a tak… próbowałam wywnioskować co nieco z kontekstu.
„Projekt matka. Niepowieść” to
obraz metamorfozy kobiety. Odsłania przed nami pytania o to, czy i na ile
macierzyństwo zmienia kobietę. To specyficzna lektura i nie każdemu może
przypaść do gustu.
Wiem, wymieniłam tyle minusów, że
w zasadzie powinnam teraz napisać, że „Projekt…” w ogóle mi się nie podobał. Ale
tak nie jest. Ta książka (bo w końcu to niepowieść) ma w sobie jakiś magnes,
który sprawia, że być może za jakiś czas (będąc już matką) wrócę do niej i
odnajdę w niej ukryte treści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.
Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)