poniedziałek, 30 czerwca 2014

Propozycja filmowa :)


Tym razem coś dla zwariowanych kinomaniaków!

Marek Weiss, Cena ciała

Gdzieś tam zobaczyłam okładkę - w moim odczuciu dosyć specyficzną - później przeczytałam kilka recenzji i kiedy zobaczyłam, że jest dostępna w mojej bibliotece, zdecydowałam się ją wypożyczyć. Mowa tu o książce Marka Weissa pt. "Cena ciała".

Zastanawialiście się kiedyś, co robi prostytutka "po godzinach"? Ano próbuje egzystować, podobnie jak i my...

niedziela, 29 czerwca 2014

Stosikowo #10

Nie minęło zbyt wiele czasu od ostatniej prezentacji stosu książkowego, ale przybyły do mnie kolejne nowości, więc się pochwalę:

sobota, 28 czerwca 2014

Dorota Lipińska, Duda i wielka przygoda


Duda jest małą dziewczynką, która mieszka z rodzicami i wyimaginowaną... kozą ;-). Przeżywa rozmaite przygody. Nie są one jednak tak wymyślne, jak u pewnego, znanego na całym świecie, czarodzieja Harry'ego P. Tutaj bowiem rządzi PROSTOTA. Przygody Dudy to czynności znane nam z codziennej egzystencji: pieczenie ciasta z mamą czy pomaganie tacie w treningu. Duda ma bal, urodziny; chce psa; jest chora; jedzie z rodzicami nad morze; po raz pierwszy idzie do przedszkola - to są perypetie naszej bohaterki. Jakże one zwykłe i normalne, prawda? A jednak są opowiedziane w niesamowity sposób, który skradł moje serce.

piątek, 27 czerwca 2014

ZNALEZIONE W DAWNEJ PRASIE odc.1

Wena naszła mnie podczas... pewnych porządków. Postanowiłam wprowadzić na swoim blogu cykl "ZNALEZIONE W DAWNEJ PRASIE". Posty będą dotyczyły artykułów i ciekawostek znalezionych w tytułowej... dawnej prasie. Publikację postów przewiduję co tydzień, w okolicach weekendu - postaram się, aby był to piątek, ale może zdarzyć mi się poślizg. Każdy taki post wymaga bowiem w miarę dobrego sfotografowania stron czasopism/a, z czym czasami miewam problem ;-). Ale do rzeczy...

ODCINEK 1

Na początek MAGAZYN POLSKI - wśród starych szpargałów wraz z Teściową znalazłyśmy kilka numerów, więc pierwsze posty będą dotyczyły tylko tego czasopisma, a potem ... się zobaczy. Najwyżej umówimy się na kolejne porządki i wtedy pewnie znowu znajdą się jakieś perełki :D.

Tadammm, zaczynamy:


Oto przed Państwem numer MAGAZYNU POLSKIEGO z lutego 1967 roku.

czwartek, 26 czerwca 2014

Walerij Paniuszkin, Rublowka

Czytałam już jakiś czas temu, ale nie mogłam się powstrzymać przed krótką wzmianką o tej książce.

Jeżeli interesuje Was, jak wygląda rosyjska dzielnica bogatych, tfuu... czytaj: obrzydliwie bogatych ludzi, trzymających w szachu wiele dziedzin gospodarki dawnej ZSRR, to "Rublowka" jest właśnie dla Was.


wtorek, 24 czerwca 2014

Andrzej Urbańczyk, Fascynująca Biblia

Czy zdajecie sobie sprawę, że Biblię w całości czyta mniej więcej... jeden człowiek na milion?

Biblia jest najczęściej tłumaczoną książką na świecie. Została opublikowana w 3000 językach oraz narzeczach. Dla chrześcijan jest Księgą Świętą, o którą toczyły się boje - dosłownie i przenośni. Rozmaite herezje czy ogólnie nazwane walki religijne doprowadzały do tego, że "Biblię palono, zakazywano posiadania jej pod karą śmierci" (s.7).

Pismo Święte jest księgą szczególną, którą nie zawsze powinno czytać się dosłownie. Mogą z tego wynikać spory ideologiczne.

Autor - Andrzej Urbańczyk - czytał Biblię w sytuacji odosobnienia, w samotności, podczas żeglugi oceanicznej. Można by nawet rzec, że w hermetycznej izolacji. Takie warunki umożliwiły mu spokojną, dokładną analizę Pisma Świętego. Podtytuł książki brzmi "Niezwykłe, przerażające, niepojęte cytaty". I rzeczywiście, z wieloma cytatami nie spotkałam się podczas mojej dotychczasowej, wybiórczej lektury Biblii. Pan Urbańczyk już we wprowadzeniu asekuruje się, pisząc tak: "praca niniejsza nie jest w żadnym przypadku streszczeniem Biblii(...). Nie jest też jej analizą, krytyką, dyskusją (...)." (cyt. str. 8).

niedziela, 22 czerwca 2014

Magda i Mirek Osip-Pokrywka, Skanseny, przewodnik turystyczny

Obecnie mamy do czynienia z powrotem do wszystkiego, co tradycyjne. Wystarczy wspomnieć elementy folkloru we współczesnej (polskiej) muzyce czy wzornictwie (hafty czy wycinanki robią teraz furorę). Skanseny również wpisują się w ów trend. Starsze pokolenia dzięki ich istnieniu przenoszą się w świat dzieciństwa lub świat znany im z opowieści dziadków, a młodszym pozwalają zapoznać się z czymś, co jest im całkowicie obce (no bo chyba mało kto używa w codziennym życiu na przykład... maselnicy?). Wizyta w skansenie to niesamowita przygoda, a jeśli wybierzecie się tam przy okazji jakichś wydarzeń (żniw lub jarmarku), zatopicie się w niezwykle magicznym i czarodziejskim świecie. To wspaniała zabawa dla całej rodziny za stosunkowo niewielkie pieniądze.

czwartek, 19 czerwca 2014

Biblia na każdy dzień. 365 historii ze Starego i Nowego Testamentu

Jak zrecenzować książkę, którą potocznie można by nazwać "Biblią dla dzieci"? Przecież nie od dziś wiadomo, że Pismo Święte nie należy do ksiąg, które dałoby się objąć ramami i wtłoczyć w pojęcie: recenzja lub streszczenie. Co to, to nie.

Autorzy lub autor, którzy/który (?) nie są tu wymienieni z imienia i nazwiska, podjęli się piekielnie (czy przystoi używać takiego określenia w kontekście omawianej lektury?) trudnego zadania, niezwykle specyficznej pracy. Postanowili bowiem Stary i Nowy Testament podzielić na 365 historii w taki sposób, by każdego dnia w roku dzieci (wraz z rodzicami) mogły zapoznawać się z opowieściami biblijnymi.

To, co w oryginalnym Piśmie Świętym napisane jest niejednokrotnie językiem trudnym, częstokroć wręcz archaicznym i niezrozumiałym dla współczesnego czytelnika, tu zostało przetłumaczone na prosty, obrazowy język skierowany do młodszego czytelnika. Starszy, mając chęć, może po lekturze zerknąć do oryginału i sprawdzić, co ominięto lub streszczono. Prostota języka jest tu głównym atutem. To wielka pomoc dla rodziców, którzy chcą umacniać swoje dzieci w wierze katolickiej, a nie mają pomysłu, jak zrozumiałym językiem wytłumaczyć im niejednokrotnie trudne i zawiłe kwestie pochodzące z Pisma Świętego.

zdjęcie zrobione w maju; po konwaliach zostały mi już tylko zdjęcia:(

Niektóre księgi zostały skumulowane tak, by powstała jedna konkretna opowieść i tak na przykład rozdział pt. "Potajemna ucieczka Jakuba" to nic innego, jak Księga Rodzaju 29-31 (w "Biblii na każdy dzień"- strona 30) a "Śmierć Izaaka" to Księga Rodzaju 33-35 (jw. - strona 32) czy "Kara dla złodzieja" - czyli Księga Jozuego 7-8 (jw. - strona 79). Te przykłady zamieściłam, aby wytłumaczyć, jak autorzy próbowali "wtłoczyć" biblijny tekst w ramy 365 dni roku kalendarzowego.

Praktycznie każda strona tej publikacji została ozdobiona przepięknymi ilustracjami. Przeglądając ją, przypomniała mi się od razu Biblia dla dzieci, którą posiadałam w dzieciństwie, a jej cechą charakterystyczną było to, że napisana była podobnie jak komiks - z krateczkami na ilustracje i tekst. Chyba każde pokolenie osób wierzących ma taką swoją Biblię z dzieciństwa... Chociaż może się mylę - w dawnych latach pewnie czegoś takiego nawet nie drukowano... Musiałabym głębiej poszperać, jednak obecnie nie mam na to ani czasu ani możliwości.

Wprawdzie czas Komunii Świętych już minął, ale jedno jest pewne: "Biblia na każdy dzień. 365 historii ze Starego i Nowego Testamentu" to ciekawy pomysł na prezent z okazji religijnych uroczystości. Tym bardziej, że po otwarciu jawi się przed nami tekst z miejscami do wypełnienia: "Podarunek dla... z okazji... od...".

Czytelników-katolików może interesować, czy "Biblia na każdy dzień" posiada IMPRIMATUR (pozwolenie na druk książki, oficjalna aprobata władz kościelnych). Zapewniam Was - posiada i jest sygnowane nazwiskiem biskupa Kazimierza Gurdy z kieleckiej Kurii Diecezjalnej.

Książka ta skierowana jest w szczególności do dzieci, które uwielbiają słuchać niesamowitych opowieści oraz do dorosłych pragnących wraz ze swoimi pociechami poznawać historie biblijne. Zresztą nie od dziś wiadomo, że pewne zaplecze "biblijne" powinien posiadać każdy cywilizowany człowiek. Jeżeli ktoś świadomie pragnie korzystać z dobrodziejstw kultury, to musi sobie zdawać sprawę, że częstokroć jej korzenie tkwią w kulturze zachodu. Znajomość Biblii, podobnie jak znajomość kultury Grecji czy Rzymu to minimum potrzebne do zrozumienia uniwersalnych wartości czy ogólnie pojętego kodu kulturowego.

Jeżeli chcecie przeżyć przygodę z Biblią, przygodę trwającą 365 dni, to ta publikacja powinna znaleźć się w Waszych biblioteczkach. Przepiękne ilustracje, prosty, zrozumiały język to składowe ponadczasowej klasyki, dzięki której rodzice wraz ze swoimi dziećmi będą mieli czas na religijną refleksję.
  




Grubość książki: 1,90 cm

Za egzemplarz recenzencki dziekuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu JEDNOŚĆ

środa, 18 czerwca 2014

A. Grabowski, M. Grabowski, H. Halek, Jak brat z bratem

Andrzeja Grabowskiego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Ten charakterystyczny aktor grający Ferdynanda Kiepskiego przypadł do gustu wielu widzom. Niektórzy znają go bardziej z jego wspaniałych kreacji teatralnych, jednak jestem przekonana, że większość z Was zna i kojarzy tę postać. Może nie wszyscy wiedzą, że pan Andrzej ma brata - Mikołaja Grabowskiego, który również jest aktorem, ale także reżyserem i pedagogiem. "Jak brat z bratem" to niezwykle ciepły dialog między braćmi, powstały przy współudziale dziennikarki Hanny Halek.

Panowie Grabowscy z czułością właściwą wspomnieniom, opowiadają o konkretnych osobach z przeszłości, z Alwerni - miejsca, gdzie mieszkali jako dzieci. Wymieniają sąsiadów, lekarzy oraz inne osoby z imienia i nazwiska. Tłumaczą, że w takiej społeczności nie sposób pozostać anonimowym, jak we współczesnych metropoliach. Opowiadają o odpustach, dziadach wędrownych czy ucieczkach chorych z pobliskiego szpitala psychiatrycznego (to ostatnie było niezłym straszakiem na dzieci).

Ich ukochaną Alwernię odwiedzały na przykład hrabianki z pobliskiego dworu Szembeków. Wiele przyziemnych tematów staje się w tej książce przyczynkiem do głębszej dyskusji. Jedna z nich dotyczy wychowywania dzieci "po katolicku", jednak w przypadku panów Grabowskich był to katolicyzm rodem z XIX wieku.

Panowie czasem "filozofują", ale jest to takie mądre filozofowanie - dzielą się z czytelnikami mądrościami życiowymi, których ja - z racji wieku - mogę jeszcze nie znać.

W takich miejscach jak Alwernia wszystko jest dużo wyraźniejsze niż w dużych miastach, w których, szczególnie teraz, wszystko się rozmywa, a ludzie gonią nie wiadomo dokąd. To była inna, nadzwyczajna optyka. Bez telewizorów. Mogłem czerpać z tego, co widziałem. - mówi pan Andrzej (s. 33)

Pan Mikołaj opisuje swój pierwszy wyjazd do Francji, w 1968 roku (zastępował wówczas Jana Peszka w pantomimie) oraz kontrast, jaki rzucił mu się w oczy między tym, co tam widział, a co zastał w Polsce. Podobny szok pan Andrzej przeżył wiele lat później, w 1981 roku, po powrocie ze Szwajcarii. Andrzej Grabowski wspomina swój wyjazd "na saksy", gdzie remontował jakąś piwnicę, a później, dosłownie w ciągu kilku dni, jego życie odmieniło się o 180 stopni - wygrał casting na rolę Polaka i dzięki wypłacie mógł sobie kupić... auto. Takie to były czasy.

Poznajemy również pierwsze szkolne i studenckie perypetie braci Grabowskich. Hanna Halek jest niezwykle dyskretną dziennikarką, która w zasadzie "rzuca" tylko temat, a panowie na dany znak zaczynają snuć swoje opowieści. Obydwaj są dobrymi gawędziarzami. Podczas czytania czułam się trochę tak, jakbym siedziała razem z nimi przy jednym stole podczas jakiejś rodzinnej uroczystości i popijała kompocik ;-). Dziennikarka delikatnie podpytuje o zwyczaje funkcjonujące w rodzinnym domu panów Grabowskich, koligacje rodzinne. A później pozwala im mówić i mówić...

Zdarza się też, że panowie dokonują na kartach książki pewnej transakcji, ale nic więcej tu nie zdradzę - kto chętny, niech zajrzy do "Jak brat z bratem". Zainteresowanych odsyłam na 86 stronę. Bracia opisują także klimatyczne spotkania w SPATIF-ie i podejście artystów do spornej kwestii spożywania alkoholu. Ich wspomnienia dotyczące teatru przeniosły mnie do czasów licealnych, kiedy to moja pani polonistka namiętnie zabierała nas na spektakle do Teatru Słowackiego w Krakowie, o którym to zresztą teatrze panowie często mówią.

Co mnie zadziwiło, to fakt, że obu panów Grabowskich dosyć mocno inspiruje Gombrowicz. Jego filozofia była im bowiem bliska praktycznie od dziecka. Rozmowy dotyczą także udziału aktorów w reklamach, działalności charytatywnej, uczuć czy rodzinnych uroczystości. Spora część książki obraca się wokół tematyki związanej z teatrem i jego roli w dzisiejszym oraz minionym świecie. W niektórych momentach nużyło mnie to, oczekiwałam może nieco barwniejszego toku rozmów. Liczyłam też na nieco więcej "smaczków" z życia, ale z drugiej strony zaletą książki jest właśnie to, że panowie na siłę nie sprzedają swojej prywatności. Ot, taka ambiwalencja.

Kto ciekaw, niech zajrzy ;)

Ps. Godne uwagi są również zamieszczone w książce fotografie. Szkoda, że nie było ich jeszcze więcej :P

Grubość książki: 2,20 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER

wtorek, 17 czerwca 2014

Mirosław Tomaszewski, Marynarka

O wydarzeniach z grudnia 1970 roku wiedziałam do tej pory tyle, co przeciętny Polak w moim wieku. Na lekcjach historii usłyszałam co nieco, resztę dopowiedzieli mi rodzice. Nigdy jednak temat ten nie poruszył mnie tak, jak kwestie związane z I czy II wojną światową. Do tej pory. Do momentu przeczytania "Marynarki" Mirosława Tomaszewskiego.

Akcja powieści rozpoczyna się z ostatnim dniem 2004 roku na Saskiej Kępie w Warszawie. Pewien mężczyzna zostaje napadnięty w samotny sylwestrowy wieczór. Rabusie przychodzą po pewną kopertę... Grożąc, żądają zawartości koperty oznaczonej dziwnym symbolem: ZO171270. Kiedy ją otrzymują, mężczyzna traci życie. Mamy więc mocne "tąpnięcie" i z niecierpliwością czekamy na rozwikłanie zagadki: kto i dlaczego zabił? Co takiego było w owej kopercie?

Jednak autor postanowił nie wykładać od razu wszystkich kart na stół. Zaczyna nam więc najpierw przedstawiać bohaterów. Mamy tu między innymi Karola Jarczewskiego - bogatego mężczyznę, biznesmena z Gdyni; Ninę - ambitną dziennikarkę, która ma pisać książkę o wydarzeniach z grudnia 1970 roku na Wybrzeżu; Witka - zięcia Karola; pewnego erotomana oraz Adama, dawniej lidera zespołu Amnezja (to mężczyzna, który 17 grudnia 1970 roku stracił ojca).

Do pewnego momentu robiłam sobie intensywnie notatki dotyczące bohaterów i ich perypetii. Nie byłam bowiem pewna, do czego to wszystko zmierza. Mirosław Tomaszewski niezwykle umiejętnie lawiruje pomiędzy przygodami, życiorysami poszczególnych bohaterów, bo wie, jaki efekt chce osiągnąć. My dopiero po pewnym czasie orientujemy się, o co mu chodziło, jaki miał pomysł na tę powieść. "Marynarka" jest zgrabną całością, która traktuje przecież o niezwykle smutnych, tragicznych wręcz wydarzeniach. Gdyby tego typu lektury były nam polecane na lekcjach historii, zamiast "drętwych" informacji z podręczników, to polska młodzież miałaby o wiele większe pojęcie o historii powojennej naszego kraju.

To, co łączy bohaterów, to przeszłość. Jedni są w nią uwikłani, inni muszą się do niej odwoływać, by godnie żyć, jeszcze inni próbują od niej uciec. Jednak każda z postaci musi przyjąć jakieś konkretne stanowisko wobec minionych wydarzeń. Bywa to bolesne, ale jest nieuniknione...

Przeszłość, tajemnice i pokręcone ludzkie uczucia to najbardziej fascynujące elementy tej powieści. W książce ważną rolę odgrywa retrospekcja i choć spowalnia ona akcję powieści, jest niezwykle ważna i potrzebna, by zrozumieć clou. Pan Mirosław dokonał ciekawego zabiegu - pokazuje nam wydarzenia grudnia 1970 roku z wielu perspektyw, co daje nam dokładny ogląd sytuacji. Za kolejny atut powieści uznaję kreacje bohaterów - postaci są wyraziste (oj, taka na przykład Nina to typ bohaterki, której w wielu momentach miałam ochotę "przyłożyć").

Prosty, ale jednocześnie barwny, sugestywny język, który potrafił autor wzbogacić niezwykłymi metaforami; intrygująca fabuła osnuta na kanwie wydarzeń z grudnia 1970 roku oraz wyraziście nakreślone sylwetki bohaterów to składowe powieści, do której przeczytania chciałabym Was zachęcić.

Za udostępnienie książki dziękuję Pani Marii Zofii Tomaszewskiej oraz Autorowi. Zapraszam na stronę Mirosława Tomaszewskiego: LINK.

sobota, 14 czerwca 2014

Grzegorz Eberhardt, Świat jednak jest normalny

"Świat jednak jest normalny" to zbiór krótkich form pisarskich: esejów, felietonów, polemik, artykułów na niezliczone tematy, które ciężko scharakteryzować i zaszufladkować. Grzegorz Eberhardt zabiera się za tematy niechciane, niezbyt dobrze opracowane. Wielokrotnie obala mity, dociera do drugiego dna, palcem wskazuje nieścisłości w dziełach uznawanych dziś za materiały źródłowe.

Rafał A. Ziemkiewicz we wstępie używa określenia: "solidność szczególarza, historyka i literaturoznawcy" (s.10) - to są cechy, które go pociągają i zachwycają w twórczości Eberhardta. Muszę przyznać, że mnie również.

Zbiór otwiera tekst dotyczący pewnego lekarza, który wykonał ponad 60 tys. aborcji do czasu… aż po raz pierwszy zobaczył obraz USG. Dopiero wtedy dotarło do niego, co tak naprawdę robił. Po tym – dosyć nagłym oświeceniu – stał się czynnym przeciwnikiem aborcji (inaczej mówiąc: zwolennikiem ochrony życia poczętego). Jeden z rozdziałów opisuje postać Wandy Półtawskiej, bliskiej przyjaciółki papieża Jana Pawła II. Jej poglądy w kwestii kontroli urodzin przypisuje się jej pobytowi w Ravensbruck. Autor zachęca do zapoznania się z książką autorstwa Półtawskiej „I boję się snów”.

Inny tekst odnosi się do przysięgi Hipokratesa składanej przez lekarzy. Przysięgi, która de facto się zdezaktualizowała – obecnie (tj. już po 1949 r.) mamy do czynienia z Deklaracją Genewską, która jest mniej „dobitna” niż oryginał i która pozwala na różne interpretacje. Stawia furtki np. dla legalizacji eutanazji. Eberhardt poleca także inną książkę - „Wybrałem wolność” Wiktora Krawczanko, w której autor Rosjanin opisuje stalinizm, wywołując w ZSRR i nie tylko „medialną” burzę. Publicysta tak sugestywnie podaje pewne ciekawostki, że wzbudza we mnie ciekawość książek, które poleca.

Autor porusza się po szerokim polu tematów: sięga po czasy wojenne, rozwikłuje zagadki i niejasności PRL-u, ale nie ucieka również przed współczesnymi tematami społecznymi czy gospodarczymi. Wytyka absurdalności polskich zawiłości prawnych. Dotyka tematu kanonu lektur (ponoć) godnych uwagi i wskazuje palcem książki naprawdę warte uwagi i miejsca na półkach naszych biblioteczek. Pan Grzegorz, posiadając zmysł niedoszłego policjanta, odgrzebuje życiorysy osób powszechnie raczej mało (lub wcale) znanych. Niczym archeolog odnajduje i oczyszcza rozmaite „perełki” – perypetie osób, obala różne mity i odsłania to, co zostało zakryte kurtyną fałszu i ułudy. 

Autor potrafi niektóre książki rozłożyć na części pierwsze - bezlitośnie wytyka grafomaństwo czy szowinizm. Wyciąga na wierzch zakurzone historie, godne uwagi współczesnego czytelnika. Omawia publikacje i książki przemilczane. Wiele wypowiedzi pana Grzegorza dotyczy czasów II wojny światowej m.in. zapomnianych, niedocenianych dywizjonów czy bohaterów, o których nie mówi się głośno na lekcjach historii. Sporo uwagi poświęca także czasom PRL-u. Oburza się często na nierzetelność rozmaitych źródeł historycznych, w których autorzy często "dopisywali" coś, po czym dokładali do tego przypis bibliograficzny! Wyobrażacie to sobie?! Aż mi się włos na głowie jeży... Autor ubolewa nad stanem współczesnej publicystyki, która niejednokrotnie po prostu... kłamie. Ubolewa także nad tym, co Polacy uznają za literaturę godną uwagi i zastanawia się, dlaczego nawet w czytelnictwie podążają za tym, co w danej chwili modne...

Nie jest to lektura do przeczytania za jednym zamachem - uwierzcie mi, próbowałam. To typ książki, do której warto powracać codziennie, na przykład godzinę przed zaśnięciem i delektować się kilkoma rozdzialikami. Wymaga ciszy i skupienia oraz podręcznego notatnika, ale w zamian za naszą gotowość obdarowuje nas niewspółmiernie.

To kopalnia wiedzy - zawartość merytoryczna zachwyca od pierwszej do ostatniej strony. Książka stanowi ogromny zbiór bibliograficzny o szerokim wachlarzu tematycznym - wystarczy otworzyć książkę na dowolnej stronie, by ujrzeć w tekście lub przypisach jakąś lekturę godną - lub nie - uwagi czytelnika. Świadczy to oczywiście o oczytaniu autora. Ja mam tylko takie zasadnicze pytanie: kiedy on znalazł czas na te wszystkie książki??? Prawdziwość tekstów uzasadnia ogrom czasu, jaki autor spędził w Instytucie Pamięci Narodowej czy rozmaitych bibliotekach. Autor podkreśla, że swoistą myślą przewodnią książki jest wkurzenie na publicystów, którzy powielają jakieś myśli, nie docierając do źródeł; papugujących bezmyślnie, a także niedocenienie wielu wartościowych lektur.

To pozycja dla tych, którzy chcą chłonąć wiedzę o otaczającej nas rzeczywistości, ale na równi z nią stawiają pamięć o zamierzchłych czasach - szczególnie o tych sprawach, na które nie ma miejsca w podręcznikach szkolnych.

--> Grzegorz Eberhardt - jest pisarzem i dziennikarzem współpracującym z „Tygodnikiem Solidarność”. Jego nazwisko kojarzone jest również z filmem dokumentalnym czy publicystyką: "Rzeczpospolita", "Gazeta Polska".




Grubość książki: 3,20 cm


Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu ZYSK i S-KA

piątek, 13 czerwca 2014

Stosikowo #9

Oj, dawno nie pokazywałam żadnego stosiku. Postanowiłam to zmienić. Oto, co wczoraj do mnie dotarło:



Od góry:
1.  Milo 1. Odklejone po(d)Pisy - Alan Silberberg
2.  Sklepik Okamgnienie 2. Busola Snów - Pierdomenico Baccalario
3.  Skanseny. Przewodnik Turystyczny - Magda Osip-Pokrywka , Mirosław Osip-Pokrywka
4.  Pułapka Gender - Marzena Nykiel
5.  Złodzieje Koni - Remigiusz Grzela
6.  Żona Enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej - Mira Jakowienko
7.  Oczy pełne strachu - Jarosław Jakubowski
8.  Jak brat z bratem - Andrzej Grabowski, Mikołaj Grabowski, Hanna Halek
9.  Fascynująca Biblia - Andrzej Urbańczyk
10.  Ewa i jej goście - Ewa Siwicka
11.  Historia polityczna Polski 1935-1945 - Paweł Wieczorkiewicz
12.  Duda i Wielka Przygoda - Dorota Lipińska

Widzicie coś dla siebie? Czytaliście już coś?

Martin ZeLenay, U progu zagłady

Kara spotyka tych, którzy widzą za dużo, i tych, którzy mówią za wiele. (s.50)


Gdzieś tam na świecie istnieje pewne państwo totalitarne. Ginie w nim człowiek. Mało kto spodziewa się, że ten fakt będzie miał jakiekolwiek konsekwencje na przykład na arenie międzynarodowej... 
Pak Li - zaufany człowiek Najwybitniejszego Przywódcy - ma do wykonania tajną misję: wybiera się w kierunku Watykanu z ładunkiem wybuchowym. Do dyspozycji ma sporo pieniędzy. Ograniczenie jest jedno: brak świadków.
Frank Shepard - oficer operacyjny CIA - spędza czas na rehabilitacji. Od dziesięciu lat pracuje w Wydziale Operacji Specjalnych, czyli najbardziej utajnionej strukturze amerykańskiego wywiadu, ale po wydarzeniach opisanych w "Tajnym raporcie Millingtona" (recenzja TU), musi odpocząć. I podobnie jak wtedy, znajduje się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.

Frank Shepard po ostatniej akcji wrócił do domu w glorii chwały. Jednak nie potrafił się odnaleźć w szarości zwykłej egzystencji - wszak w jego pracy zawsze towarzyszył mu "dreszczyk emocji". Po raz pierwszy w swojej karierze, za namową żony, wybrał się na urlop. Jednak po krótkim odpoczynku ponownie został wezwany do akcji. Jego perypetie stanowią część fabuły książki. Druga to dzieje niedookreślonego państwa totalitarnego wraz z przygodami Paka Li, mającego przed sobą bojowe zadanie - wwiezienie ładunku nuklearnego na teren Watykanu. Czy mu się to uda? Czy połączone siły agencji wywiadowczych z kilku państw będą w stanie mu zapobiec? Tego dowiecie się z lektury interesującego thrillera pt. "U progu zagłady".

Co ciekawe, na kartach książki znajdziemy wzmiankę o Ryszardzie Kuklińskim - jest ona autentyczna. Znam bowiem te fakty z jego biografii. Jeden z bohaterów znał Kuklińskiego - prawda przeplata się tu z fikcją literacką, a my nie mamy pewności, gdzie przebiega granica pomiędzy nimi... Elementów historycznych można znaleźć więcej w "U progu zagłady" - jest tam zawarta także informacja o abdykacji papieża Benedykta XVI. Jednym słowem: mamy tu całkiem udany kogel-mogel z wydarzeń historycznych oraz fikcji literackiej.

Ciekawostką jest opis różnic między państwem demokratycznym (tu w domyśle Ameryką), a reżimem:

Nasza władza posługuje się kolosalnie skomplikowanym oprzyrządowaniem, bo dużo trudniej sprzedawać w supermarkecie o pełnych półkach. Tam stosuje się proste stalinowskie wzorce oparte na niedostatku. Podstawą jest brak, najlepiej wszystkiego: wówczas sterowanie odbywa się poprzez zaspokajanie podstawowych potrzeb(...). Tutaj potrzeby należy wykreować, tam wystarczy zaspokoić na poziomie biologicznie minimalnym. Jak się nie uda, to trudno: setki tysięcy padną z głodu, co za problem? (s.132-133)

Nic dodać, nic ująć.

Zakładam, że nie wszystkie wydarzenia mogły mieć miejsce. Lektura fascynująco opowiada o siatce wywiadowczej, rozsianej po całym świecie, docierającej nawet w zakamarki Watykanu. Ogromnym plusem są - w ważnych dla akcji momentach - krótkie akapity, które są tak treściwe, że odbierałam je jak... kadry z filmu sensacyjnego. Czyta się je naprawdę dobrze. "U progu zakłady" wymaga skupienia, początkowo notowałam sobie kto jest kim i dla kogo pracuje, by później wciągnąć się w lekturę. To była przysłowiowa "jazda bez trzymanki". Książka mnie pochłonęła, tym bardziej że - jak już wspominałam w ostatnich postach - lubię czytać o agentach wywiadu. Ten świat mnie pociąga i intryguje. Trudną fabułę potrafi autor "rozbroić" kilkoma śmiesznymi scenami - to genialne przerywniki potrafiące rozluźnić nasze spięte podczas lektury mięśnie. Na uwagę zasługuje również ciekawa szata graficzna okładki - razem z poprzednią tworzą ciekawy tandem. Na grzbiecie oprócz tytułu i nazwiska autora znajduje się fragment mapy z danymi geograficznymi celu ataku terrorystycznego. Poprzednio był to Nowy Jork, teraz jest to Watykan. Niby drobnostka graficzna, ale cieszy oko, gdy spoglądam w stronę swojej biblioteczki.

Podobnie jak w poprzednim tomie przygód Franka Sheparda mamy możliwość obcowania ze sztuką (może nie wszyscy pamiętają, że autor jest historykiem sztuki). Nie tylko z malarstwem manieryzmu (warto poszukać podczas lektury reprodukcji omawianych dzieł), ale także architekturą - szczególnie włoską.

Polecam miłośnikom thrillerów politycznych.

Pamiętajcie: wszędzie tam, gdzie do głosu dochodzi fanatyzm, sprawa robi się niezwykle poważna...


Grubość książki: 3,10 cm




Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZNAK :-)

czwartek, 12 czerwca 2014

Pytanko takie...

Czy złodzieja usprawiedliwia fakt, że ukradł... książkę? ;P Takie śmieszne pytanko do bibliofilów:P

W ubiegły piątek byłam świadkiem pewnego wydarzenia: kątem oka dostrzegłam wybiegającą postać z pewnej księgarni (m.), a zaraz za nim biegnącego ochroniarza galerii... 

Czy okolicznością łagodzącą w tym przypadku nie jest fakt, że złodziej ukradł właśnie KSIĄŻKI? ;-) Szczególnie, kiedy czytelnictwo w Polsce podobno kuleje...

znalezione TU

Agnieszka Kawula, Rozmowy z hinduskim mistrzem


„Rozmowy z hinduskim mistrzem” to efekt podróży Agnieszki Kawuli do Indii. Wybrała się tam za sprawą swojej znajomej. Autorka (przez pewien czas reportażystka) trafiła do bramina, astrologa – Bharatha Thambiego. Odwiedzała go przez 3 tygodnie, zmagała się wówczas z własnymi ograniczeniami. Została jego uczennicą. Nauczył ją jogi. Był niezwykłym Nauczycielem. Wróciła do Polski na dwa miesiące, by potem znów znaleźć się w Indiach – tym razem na dłużej. Książka jest opisem jej niezwykłej duchowej podróży, z której i my możemy skorzystać.

Przemieszczam duszę z miejsca na miejsce z nadzieją, że ona wie lepiej ode mnie, gdzie powinna być i co jest dla niej najlepsze. (s. 19) 

Bardzo mądrze stwierdza pani Kawula, ze najciężej wytrzymać… z samym sobą – kiedy nie ma możliwości, by zająć się kimś innym i nie trzeba się skupić na sobie.

Z początku poznawanie kultury hinduskiej była dla autorki dosyć bolesne – cierpiało jej ego, bo co chwilę była pouczana. Obwarowana zakazami i nakazami nie umiała odnaleźć się w tej rzeczywistości.

Opróżnij swoje serce. Nie trzymaj w nim niczego złego. Jeśli coś cię smuci, powiedz o tym komuś. (…) Nigdy nie trzymaj tego, co złe czy smutne w sercu. (s. 27)

W prostych słowach Agnieszka Kawula opisuje praktyki postne stosowane w Indiach. Komu jaki post jest poświęcony i jakimi obostrzeniami obwarowany. Wniosek nasuwa się jeden: wszystko jest tam po coś, wszystko ma swój głęboko uzasadniony sens. Post jest też po to, by docenić to, co ma się z reguły „od ręki” (jak Ci czegoś brakuje, potem docenisz to stukrotnie, prawda?).

Inną ciekawą kwestią jest jedzenie rękoma. Jedzenie, które jest niezwykle istotne w kulturze Indii. Postrzegane jest jak Bóg, kreator, stwórca. Jedzenie daje energię, jest wszystkim (s. 41). Dlatego ogromną uwagę zwraca się tam na to, by nie marnować pokarmów.

Każdy rozdział książki ma wydzieloną pod jego koniec część pt. „Do Ciebie”. Zawierają one wiele mądrych, życiowych wskazówek i porad, dotyczących tego, co można np. zmienić w swoim życiu. Uczy też wielokrotnie zmiany podejścia do wielu kwestii.

(…) nic nie jest stałe ani twoje. Wszystko przychodzi i odchodzi. Nie możesz przywiązywać się do niczego. (s. 52) – mówi nauczyciel do swojej uczennicy.

Niepozorna to książka, która zawiera wiele mądrości:
Myśl ma moc sprawczą. Im bardziej wiesz, czego chcesz, im konkretniej się to jawi w Tobie, tym łatwiej o jego realizację. (s.32) Swoją historię popiera autorka przepięknymi, z nutką magii i nierealności, hinduskimi – opowieściami (a może wypadałoby napisać: przypowieściami?).

Autorka zachęca do medytacji, do nauki „wyłącznie” swoich myśli. Ciekawostka: spróbujcie przez bite 3 minuty myśleć o jednym przedmiocie – zauważycie, ze już po ok. 30 sekundach wasze myśli zaczną uciekać do codziennych spraw zaprzątających Waszą głowę. Jak widać, zapanowanie nad strumieniem własnych myśli nie jest takie proste, jak się na pozór wydaje...

Agnieszka Kawula radzi, by pokochać swoje ciało, docenić je i w miarę swoich możliwości ograniczać wszystko to, co dla niego złe. Jasne, „smak” na piwo czy czekoladki  nadal może nas dopaść w najbardziej nieoczekiwanym momencie, ale wówczas – gdy ulegniemy pokusie – delektujmy się tym, co lubimy. Nie pochłaniajmy tej tabliczki czekolady mechanicznie.

To książka, w której w zasadzie każdy może znaleźć coś dla siebie. Początkowo byłam trochę sceptycznie nastawiona, ale autorka zawarła tam mnóstwo "perełek", złotych myśli, z których - tak sądzę - nie zaszkodzić skorzystać. Ta inspirująca historia opowiedziana przez panią Agnieszkę, zajmie ważne miejsce w moim księgozbiorze. Myślę, że może to być jedna z lepszych książek dotyczących duchowości i samorozwoju.

Jeżeli potrzebujecie inspiracji do... życia, chcecie się zatrzymać i zastanowić nad nim, to zerknijcie choć na moment do "Rozmów...". Polecam.


Grubość książki: 1,70 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu Studio Astropsychologii

sobota, 7 czerwca 2014

Charlotte Link, Lisia dolina

Charlotte Link należy obecnie (po Jodi Piocult) do moich ulubionych współczesnych pisarek. Me serce skradła niesamowitym "Domem sióstr", a wraz z kolejnymi powieściami nie spadała z mojej subiektywnej listy bestsellerów. Kiedy zobaczyłam, że "Lisia dolina" - kolejna powieść autorki - jest już dostępna w mojej bibliotece, nie wahałam się ani chwili... ;-)

Z opisu na okładce:

Słoneczny sierpniowy dzień kończy się dla Matthew Willarda koszmarem. Wracając ze spaceru z psem, dociera na opustoszały parking, na którym powinna czekać na niego żona. Zastaje tylko samochód, po Vanessie ginie wszelki ślad. Matthew jest przekonany, że Vanessa nie odeszła z własnej woli, nie domyśla się jednak całej przerażającej prawdy: kobieta została uprowadzona. Porywacz, wielokrotnie skazany kryminalista Ryan Lee, zanim jeszcze zacznie się domagać okupu, zostaje aresztowany z powodu udziału w bójce i ląduje za kratkami. Ryan nie ma odwagi wyjawić prawdy nawet swemu adwokatowi, choć wie, jaki okrutny los czeka porwaną.

Prawie trzy lata później scenariusz owych zdarzeń się powtarza. Znów w tajemniczych okolicznościach przepada bez śladu kobieta, policja jest bezradna. Nadal bowiem nikt nie wie, co takiego uczynił wówczas Ryan, który został tymczasem wypuszczony na wolność...

W zasadzie nie mam się do czego przyczepić: zarówno warstwa fabularna, tok powieści, jak i konstrukcja bohaterów (ogrom wątków psychologicznych: dylematy moralne, wewnętrzne rozdarcie niektórych postaci) są na naprawdę wysokim poziomie.

Porwania są motywem często eksploatowanym przez współczesnych pisarzy, jednak pani Link udało się chwycić mnie w okowy prezentowanej historii i nie puszczać aż do ostatnich stron. Książka ma w sobie coś z powieści psychologicznej, a nawet thrillera. Może to sprawia, że trzyma w napięciu aż do samego końca.

Nie spodziewajcie się szczęśliwego zakończenia - zresztą w tego typu powieściach nie o to chodzi... Faktem jest jednak, że autorka potrafi sprytnie manipulować czytelnikami - myli tropy, zwodzi, co chwilę rzuca cień podejrzeń na inne osoby, a na końcu... i tak jesteście zaskoczeni...

Jeżeli macie ochotę na "gęsią skórkę"...
A także... - na dobry kryminał z intrygującą fabułą oraz świetnie nakreślonymi psychologicznie sylwetkami bohaterów, to polecam Wam serdecznie "Lisią dolinę" - to będzie naprawdę dobrze spędzony czas ;)

Ps. Jednak bez bicia muszę przyznać, że nadal uważam "Dom sióstr" za najlepszą powieść autorki...



Grubość książki: 2,70 cm

piątek, 6 czerwca 2014

Raimund von Helden, Zdrowie w 7 dni. Sukces terapii witaminą D

Czy wiecie, że już Hipokrates zalecał codzienne kąpiele słoneczne?

Witaminę D nasz organizm wytwarza, gdy korzystamy z dobrodziejstwa promieni słonecznych. Ale czy zdajemy sobie sprawę, jak ważna jest ta witamina? Jakie procesy reguluje w naszym ciele i co zaczyna się w nim dziać, gdy jej zabraknie? Raczej się nad tym nie zastanawiamy, a szkoda. Mieszkamy w takiej, a nie innej strefie klimatycznej, stąd też (oprócz wiosny i lata) jesteśmy narażeni na niedobór wyżej wspomnianej witaminy. Jakie są pierwsze objawy? Chroniczne zmęczenie, osłabienie czy "zwykły" ból głowy. Jednak, gdy ten stan utrzymuje się dłużej, możemy nabawić się cukrzycy, osteoporozy lub nadciśnienia.

Raimund von Helden jest lekarzem, który w trakcie swojej praktyki zorientował się, że większość jego pacjentów ma niedobory witaminy D. W zasadzie doszedł do tego przez przypadek - postanowił zlecić pewnej pacjentce badanie poziomu witaminy D we krwi. Wynik okazał się zaskakujący: poziom był zatrważająco niski (poniżej tzw progu mierzalności, czyli 7 ng/ml). Doktor postanowił wprowadzić ową witaminę do terapii i stan zdrowia pacjentki uległ znacznej poprawie. Z czasem okazało się, że takich pacjentów jest więcej. Opracował więc prostą metodę przywracającą zdrowie.

"Zdrowie w 7 dni..." to kolejna pozycja w mojej "zdrowotnej" biblioteczce. Publikacja ta zawiera bardzo szczegółowy opis terapii witaminą D. Autor postanowił zamieścić w niej także informacje dotyczące wartości tej witaminy zależne od określonych miesięcy w roku (wyżej wspominałam o "dostępności" promieni słonecznych). Warto mieć jednak na uwadze pewien fakt: najpierw należy przeprowadzić test pozwalający określić poziom witaminy D w organizmie, a dopiero potem można zająć się leczeniem. W tym poradniku można znaleźć informacje, jaką zawartość witaminy D mają poszczególne produkty spożywcze, a także jak wiele dostarczą nam jej promienie słoneczne.

Jeden z rozdziałów książki traktuje o konkretnych osobach, które poddały się terapii witaminą D i w ten sposób pozbyły się wielu męczących przypadłości (od wyczerpania począwszy, a na bólach pleców czy stwardnieniu rozsianym skończywszy). Autor dowodzi, że dzięki osiągnięciu przez pacjentów optymalnego stężenia witaminy we krwi dolegliwości zdrowotne odchodziły w niepamięć "od ręki". Były wśród nich różnego rodzaju alergie, zawroty głowy czy uporczywe migreny. Niestety jest pewien problem z tą witaminą - nie ma dla niej żadnej alternatywy, więc najzwyczajniej w życiu trzeba ją pacjentowi podać: albo w preparatach albo poprzez naświetlanie (które trwa nieco dłużej). Jednak są z tego niewymierne korzyści: ponad 80% pacjentów po kuracji witaminą D zauważało znaczną poprawę zdrowia. Czyli coś jest na rzeczy...

Smutne jest także to, że przemysł farmaceutyczny prawie wcale nie skupia się na tej witaminie, bo jest ona stosunkowo tania, a przecież tam chodzi głównie o zyski...

"Zdrowie w 7 dni. Sukces terapii witaminą D" zawiera także informacje dotyczące suplementacji witaminy D w czasie ciąży oraz optymalny poziom dla dzieci. Książka "Zdrowie w 7 dni..." to publikacja dla tych, którzy przeczuwają, że za ich złym samopoczuciem może stać brak wyżej opisywanej witaminy.



Grubość książki: 0,70 cm

czwartek, 5 czerwca 2014

Michał Ogórek, Polska Ogórkowa. Podręcznik dla wszystkich klas

Całkiem przez przypadek trafiła w moje ręce niezbyt gruba książka pt. "Polska Ogórkowa" autorstwa Michała Ogórka, znanego mistrza dowcipu, elokwencji i ironii, publikującego felietony w "Gazecie Wyborczej". Podtytuł niniejszej publikacji brzmi: "Podręcznik dla wszystkich klas" i - co chyba najciekawsze - książka ta dostała rekomendację od samej pani minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej. "Polska Ogórkowa" to zbiór miniatur, krótkich felietonów, które w zabawny, ironiczny sposób traktują o polskiej absurdalnej rzeczywistości. Autor zaprasza nas na kilkanaście lekcji: języka polskiego, matematyki, historii, religii, geografii czy wychowania seksualnego. Nauczycielem "wspomagającym" jest rysownik Jacek Gawłowski, którego kreska od razu przypadła mi do gustu.

Na okładce można znaleźć takie oto informacje:

Oddajemy Państwu do rąk pierwszy podręcznik
dla wszystkich klas, bez ograniczeń wiekowych.


Zatwierdzam do użytku pozaszkolnego.
Podręcznik wieloletni.

Joanna Kluzik-Rostkowska

Język polski - autor sprawnie i przezabawnie operuje naszym ojczystym językiem, dowodząc na przykład, że niektórzy z nas są czasownikami (są to ci, którzy są zatrudniani nie na stałe, lecz tylko "czasowo";)). 
W rozdziale tym autor analizuje również najpiękniejsze polskie słowa - między innymi słowo PAN/PANI - wszak najważniejszym dobrem narodowym jest... "Pan Tadeusz" - oraz polskie przysłowia. Z inteligentnym humorem naigrywa się pan Ogórek z mody na żeńskie końcówki (ministra Mucha!):

Są przecież słowa wykluczające mężczyzn (...). Mąż żadnej przywódczyni nie może się nazywać "pierwsza dama", ale tylko - co nie jest przecież zbyt eleganckie - pierwszy dam. (s.11)

Języki obce - w tym rozdziale autor rozkłada na czynniki pierwsze naszą znajomość języków obcych oraz opowiada różne zabawne historie związane z różnicami językowymi.

Historia. Rok 1000 - tu zdecydował się Michał Ogórek na formę znaną z gazet - wąskie kolumny z krótkimi wzmiankami na różne - w tym przypadku historyczne - tematy:

Zalew łaciny
Najwyższy czas na podjęcie jakichś prób ochrony naszego języka ojczystego przed naporem łaciny. Niepokój budzi szczególnie to, że wszystkie napisy w Polsce są w języku łacińskim. (...) Bez znajomości tego języka i umiejętności pisania rylcem znalezienie pracy jest obecnie właściwie niemożliwe. (s.20)

Historia najnowsza - tu z kolei wkraczamy na grunt polityki najnowszej. Każdy, kto choć trochę orientuje się w obecnej sytuacji politycznej - uśmiechnie się pod nosem podczas lektury.

Nauka o społeczeństwie - zakres poruszanych tematów jest tu szeroki - od problemów ludności poprzez słabnące poparcie dla świętego Mikołaja czy dylemat z właściwymi podpisami w relacjach telewizyjnych. Pan Michał Ogórek ubolewa tu nad upadkiem autorytetów w Polsce, ale czyni to w sposób przeuroczo inteligentny.

Podstawy przedsiębiorczości - genialny tekst dotyczący wyboru zajęcia na przyszłość:
Jeżeli dziecko jest flegmatyczne, wszystko zostawia zawsze rozgrzebane, nigdy niczego nie kończy, ale zostawia na potem - dobrze się będzie czuło w wymiarze sprawiedliwości. (...) Jeżeli lubi się włóczyć z kolegami po mieście, może pracować w straży miejskiej. (...) Jeżeli dziecko wyciąga nam po cichu pieniądze z portmonetki, a następnie zaraz je gubi, będzie się dobrze czuć w urzędzie skarbowym. (s. 44-45)

Prawo - obrywa się polskiemu sądownictwu, które umarza, zamiast karać... Zdarza się i tak, że część oskarżonych zdąży umrzeć, nie będąc w stanie doczekać się wyroku. Bywa i tak. Satyra na polską rzeczywistość, ukazaną z jej słabostkami i śmiesznostkami.

Powyżej zamieściłam krótkie wzmianki tylko o niektórych rozdziałach. To - w języku kulinarnym - tylko mała przystawka, która ma dać Wam, drodzy czytelnicy, wyobrażenie, jaką lekturą jest zbiór felietonów Michała Ogórka. Całości zresztą i tak nie da się streścić :-). Elokwencja i ironia przebijają w wielu krótkich formach wypowiedzi zastosowanych i prezentowanych w niniejszej książce. 

Gdyby "Polska Ogórkowa" była własnością moją, a nie miejskiej biblioteki, ułożyłabym ją w swojej biblioteczce obok książki pana Jacka Wąsowicza (recenzja TU). Każda z nich z przekąsem przedstawia rzeczywistość nas otaczającą, lecz każdy z autorów robi to z właściwym sobie urokiem...

To książka, podczas czytania której będziecie często sięgać po szklankę z wodą - efekt "suchych zębów" (ze śmiechu) macie gwarantowany!

Jeżeli lubicie od czasu do czasu spojrzeć na polską rzeczywistość z przymrużeniem oka, serdecznie polecam Wam lekturę "Polski Ogórkowej". To podręcznik obowiązkowy! ;-)


Grubość książki: 1,10 cm

środa, 4 czerwca 2014

Dorota Stasikowska-Woźniak, Mandragora

Życie, kochana, pisze takie scenariusze, że nawet najbardziej łzawy serial telewizyjny nie jest w stanie go przebić. (s.233)

Dorota Stasikowska-Woźniak zabiera nas w magiczną podróż do kręgu Mandragory. To grupa istniejąca od wieków w dwunastu krajach, licząca maksimum dwunastu członków, której zadaniem jest czuwanie nad utrzymaniem piękna, harmonii oraz równowagi pomiędzy męskim i żeńskim pierwiastkiem wszechświata. Działa raczej anonimowo, rzadko ingerując w bieg wydarzeń, którym się przygląda. Głównym zadaniem jest przekazywanie wiedzy i doświadczeń kolejnym pokoleniom. Do kręgu Mandragory zostaje zaproszona Ewa, jednak zawsze z przystąpieniem nowej, zaufanej osoby wiąże się to, że dotychczasowy członek grupy dobiega kresu swych dni i wyznacza swojego następcę. Wchodzący musi otrzymać akceptację pozostałych osób. Ewa, zanim dozna wtajemniczenia i stanie się kapłanką Bogini, musi poznać dwanaście osób wchodzących w skład Mandragory i wysłuchać ich - niezwykle barwnych - opowieści. Każda z tych osób reprezentuje inne środowisko - są tam zarówno ludzie ze świata nauki, kultury, mediów czy polityki, ale intrygujące jest to, jak ich losy ciekawie się przeplatają.

Wiele z tych opowieści mogłoby stanowić odrębną formę literacką. Tu jednak łączą się w zgrabną całość. Można w nich odnaleźć elementy czarów, magii, mistyki. Znajdujemy w nich także pełen wachlarz emocji, towarzyszących człowiekowi od zarania dziejów: mamy tu więc szeroko pojętą miłość, ale także zazdrość, zdrady. Nie brak i odważnego seksu. Ewa poznaje tajemnice Mandragory, ale także coś ważnego dla niej samej...  Podczas spotkań z ludźmi należącymi do Mandragory Ewa usłyszy nie tylko ludzkie pogmatwane historie, ale także mądrości życiowe. Ma możliwość przeżycia kilku "żyć" - nasłucha się nie tylko o romansach, trójkątach w związkach, relatywizmie moralnym. Usłyszy także o odwiecznej kobiecej sile i związkach homoseksualnych.

Mamy tu poematy o poszukiwaniu miłości, o ludzkiej psychice, o trudnych życiowych wyborach. A także o obowiązkach, przyjemnościach, zatraceniu się w drugiej osobie. O tym, jak przewrotnie przeplatają się ludzkie losy, a my nie zawsze jesteśmy kowalami własnego losu...

Niektóre z tych historii przypominają nam baśnie znane z dzieciństwa. Inne ubrane zostały w płaszczyk magii i ludowych wierzeń, co czyni lekturę niezwykle zaskakującą. Ewa nie tylko wysłuchuje opowieści, stara się także pytać rozmówców, zdobywać wiedzę. Każda z rozmów jest elementem większej układanki - niczym puzzle łączą się one w jedną całość. Czasem zdarza się, że bohaterowie prawie niezauważenie "przeskakują" z kart jednej opowieści do drugiej.

Autorka porusza szerokie spectrum różnorodnych zachowań i postaw moralnych, starając się wykazać, że w kobietach tkwi ogromna siła... Bohaterowie niejednokrotnie chcą uciec od skostniałych zasad moralnych. Poszukują innego, nowego modelu szczęścia. Historie, których tu wysłuchujemy, otwierają oczy na wiele zjawisk. Każda z osób dzieli się nie tylko z Ewą, ale także z nami swoją mądrością życiową.

"Mandragora" jest dla mnie czymś na kształt przepięknej, barwnej mozaiki, która zachwyca nie tylko jako zgrabna całość, ale cieszy oko i duszę również tymi małymi elementami składowymi, jakimi są tu poszczególne opowieści. To energetyczna powieść, z której każdy może wyciągnąć coś dla siebie. A co wyciągnęłam dla siebie? Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą... ;-)

Powieść pani Doroty Stasikowskiej-Woźniak jest także głębokim studium ludzkiej psychiki. Ogromną zaletą powieści jest ogromna ilość mądrych myśli, które skrzętnie sobie notowałam. Oto kilka z nich:

Życie to powieść, która pisze się dla każdego z nas, aż do śmierci. (s. 11)

Każdy ma choć raz w życiu chwilę iluminacji, bliskości, zrozumienia, bycia w nieodgadnionym, niemal dotknięcia istoty rzeczy(...) Wtedy wie, że nawet w słabości, rozgoryczeniu i największym nieszczęściu jest niepokonany. Bo stanowi cząstkę trwającego wiecznie porządku. (s.85-86)

Za hardość i brak szacunku dla autorytetów trzeba płacić (...). (s. 97)

Kto decyduje, jakie są kryteria prawdziwości lub nieprawdziwości czegokolwiek? Każdy z nas może rozważyć to wyłącznie we własnym sumieniu i jeśli sam odczuje potrzebę wartościowania, dokonać wyboru. (s. 195)

Czym gardzisz, po tym poznać, kim jesteś naprawdę. (s. 282)

Opis jednej z bohaterek - Romy, która studiowała polonistykę. Czasem ja sama chyba zachowuję się podobnie:

Zanurzała się w książki cała, wchodziła w nie, zatrzaskując za sobą okładki niczym drzwi, żeby tylko nikt nie podążył tam za nią. I udawała, że przeszłość nie istnieje, a ona jest Anną Kareniną, Małgorzatą, Emmą Bovary albo wyemancypowaną George Sand. Nie chciała dotykać rzeczywistości, bo wiedziała, że tam zawsze czai się niebezpieczeństwo. Chętnie więc oddawała się w ręce tych, którzy wiedzieli, jak go unikać. (s. 29)

I jeszcze jedna myśl dotycząca książek:

Wchodzenie do książek to jak zanurzanie się w czyjeś życie. Wymaga wysiłku i skupienia, może nawet odwagi. Przede wszystkim jednak potrzebna jest chęć poznania. (s. 64)

Autorka ustami tejże bohaterki pyta nas: Jak często konformistycznie poddajemy się społecznym nakazom kultury? (s. 48).

To lektura niejednorodna, która każdego może zaskoczyć i zmusić do refleksji. Nie jest linearna w tradycyjnym znaczeniu - to znaczy Ewa chronologicznie odwiedza poszczególne osoby, wchodzące w skład Mandragory, ale nie jest to typowa powieść z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem oraz frapującą fabułą. Przynajmniej w moim odczuciu. To raczej skarbczyk życiowych mądrości, do których warto wracać...

Grubość książki: 2,70 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu Burda Książki

wtorek, 3 czerwca 2014

Mark Stavish, Strzeżone sekrety alchemii

Zastanawialiście się kiedyś, czym jest alchemia? Jakąś pradawną, zapomnianą już dzisiaj magiczną sztuką? A może jest obecna w dzisiejszych czasach, wspomaga naukę? Czy jest dostępna dla wszystkich czy tylko dla wybranych? Odpowiedzi na te i inne pytania znaleźć możecie w książce znanego ezoteryka Marka Stavisha, którego celem życiowym jest szerzenie nauk tajemnych we współczesnym - jakże "racjonalnym" - świecie.

Alchemia - sztuka i nauka wewnętrznej inicjacji, duchowego przebudzenia. To dziedzina wykorzystująca materialne czynności do urzeczywistniania postawionych przed nią celów. Wykazywanie alchemicznej efektywności odbywa się ściśle poprzez tworzenie produktów roślinnych oraz mineralnych, w tym nalewek. (s.231)

"Strzeżone sekrety alchemii" to pierwsza książka autora, wydana w Polsce. Wprowadza nas, czytelników w tajniki alchemii, a także nie ucieka od powiązań z astrologią, kabałą czy Tarotem. Autor (ezoteryk) oczyszcza alchemię z aury wiedzy tajemnej, dostępnej tylko dla wybranych, dowodząc, że nawet "zwykły" człowiek może się nią posługiwać.

Mark Stavish na kartach "Strzeżonych sekretów..." prezentuje podstawowe kompendium wiedzy o prostych lekach roślinnych, które mogą pomóc nam uleczyć zarówno ciało, jak i duszę - tak przynajmniej książka jest zachwalana. Wiedza tam zawarta pomoże w przyrządzaniu rozmaitych nalewek czy eliksirów. Oprócz umiejętności leczenia organizmu autor proponuje także medytacje, które mają rzekomo pomóc w transformacji, zarówno duchowej, jak i fizycznej. Publikacja ta zawiera wiedzę alchemiczną, ezoteryczną i okultystyczną. Znajdziemy tam opisy roślin używanych do stworzenia eliksirów wraz z ich przynależnością do określonych planet, znaczenie żywiołów i ogrom różnorodnych "sekretów alchemii".

Alchemia według opinii autora powoduje, że nasz umysł staje się spokojny i że bardziej pozytywnie spoglądamy na otaczający nas świat. Wzmacnia też naszą kreatywność oraz witalność organizmu.

Mam wrażenie, że jest to książka próbująca wpasować się w dzisiejsze czasy - proponuje przepisy stosunkowo proste i szybkie w wykonaniu. Eksperymenty są w miarę łatwe w wykonaniu i w zasadzie, oprócz dostępnych (praktycznie wszędzie) narzędzi potrzebny jest tylko... entuzjazm odkrywcy. Autor uczy, jak rozcierać zioła moździerzem czy tłuczkiem, by móc sporządzać nalewki. Zaznacza, że czytelnik szybko dostrzeże, iż właściwie wystarczy mu (do eksperymentów) zwykły sprzęt kuchenny.

We "Wstępie" autor prosi czytelników, by podczas korzystania z "przepisów" stosowali się do zasady "spiesz się powoli". Poleca medytacje, mające ułatwić działania alchemiczne. Rozdziały w książce podzielone są w taki sposób, by znalazło się w nich miejsce na streszczenie omawianego w nich wątku, różne zadania do wykonania oraz praktyki medytacyjne. Mark Stavish stara się wyjaśniać fundamentalne metody alchemii, ale zaznacza jasno, że najpierw trzeba zapoznać się z zasadami dotyczącymi bezpieczeństwa, które wymienia na początku publikacji.

Książka napisana jest prostym, przystępnym językiem, zrozumiałym nawet dla osób, dla których alchemia wydawała się dotychczas "czarną magią" (jak na przykład dla mnie). Do tej pory alchemię kojarzyłam tylko i wyłącznie z Harrym Potterem, a dzięki autorowi zdałam sobie sprawę, że istnieją nawet w dzisiejszych czasach ludzie, dla których alchemia jest czymś więcej. Przy okazji zrozumiałam też jednak, że alchemia nie mieści się w kręgu moich zainteresowań i sytuacja ta raczej nie ulegnie zmianie. Nie do końca przemawia do mnie traktowanie eliksirów czy nalewek osobowościowo, a w taki sposób autor o nich traktuje. W niektórych momentach czułam się z tego powodu nieco zagubiona.

Publikację polecam jedynie osobom, które interesuje praca z roślinami i minerałami; które chcą posiąść umiejętność leczenia organizmu i osiągania wewnętrznego spokoju; które rozumieją podstawy alchemii i chcą się dalej w tym kierunku rozwijać.
Jeżeli jesteście zainteresowani pozytywnymi zastosowaniami alchemii, jak na przykład wzmocnieniem witalności i kreatywności, to zajrzyjcie do "Strzeżonych sekretów alchemii". Jeżeli jednak w ogóle nie interesują Was powyższe zagadnienia, nawet nie otwierajcie stronic tej książki.

Alchemia należy do najbardziej tajemniczych sztuk mistycznych. Od dawna znana jest z wielkich ksiąg o symbolicznym przesłaniu; z metaforycznych odniesień do roślin, minerałów i elementarnych czynników wiedzy. (...) powszechne są wyobrażenia sędziwych mężczyzn w zabawnych kapeluszach, którzy całe dnie spędzają nad kuchennymi piecami i próbują zamienić ołów w złoto, wynaleźć Eliksir Życia bądź stworzyć Kamień Filozoficzny. Niemniej alchemia (...) ma sporo do zaoferowania obecnej epoce. (s. 27)


Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu
Studio Astropsychologii


Grubość książki: 1,50 cm


poniedziałek, 2 czerwca 2014

Podsumowanie maja

Krótko i na temat: w maju przeczytałam 17 książek.

źródło

Największe emocje wzbudziły we mnie poniższe lektury (kolejność przypadkowa):

- Anna Mulczyńska, Powrót na Staromiejską (recenzja TU)
- Tomasz P. Terlikowski, Faktura na zabijanie. Współczesny przemysł śmierci (recenzja TU)
- Agnieszka Kaluga, Zorkownia (recenzja TU)
- Jeannette Kalyta, Położna. 3550 cudów narodzin (recenzja TU)

Łącznie przeczytałam 5847 stron, co daje około 188 stron dziennie (sytuacja poprawiła się - w kwietniu było to średnio 120 stron dziennie).

Jeśli chodzi o wyzwanie "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu" to przeczytałam kolejne 41 cm. Mój wzrost 173 cm - 43 cm (styczeń) = 130 cm - 40,5 cm (luty) = 89,5 - 31,7 (marzec) = 57,8 - 25,7 (kwiecień) = 32,1 cm - 41 cm (maj) = -8,9 cm

TA DAMMMM... udało mi się uporać z tym wyzwaniem. Nawet nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. Obecnie mam 8,9 cm "na plusie". Teraz moim założeniem będzie... zdublowanie mojego wzrostu;-) Może się uda...

Tak więc chciałabym uporać się z kolejnymi 173 centymetrami :D czyli za kilka miesięcy chciałabym mieć przeczytane w sumie 346 cm.

Tym razem będę liczyć inaczej: 173 cm (mój wzrost) + 8,9 cm + kolejny miesiąc, czyli CZERWIEC... = na razie jest to 181,9 cm.

źródło
zauważyliście, jak pięknie makami ozdobione są pola i łąki?

W minionym miesiącu napisałam 22 posty, z czego 16 to recenzje książek. 

Ps. Hmmm, chciałam uspokoić niektórych... mam szansę tyle czytać, dzięki miejscu, w którym pracuję. W "normalnych" warunkach nie byłoby to możliwe ;-)

A jak Wam minął maj? :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Barrie James Matthew, Piotruś Pan i Wendy

Trzeba sobie po prostu pomyśleć o czymś przyjemnym i cudownym - wyjaśnił Piotruś - i takie myśli uniosą was w powietrze. (s.69)

źródło

Na Dzień Dziecka jak znalazł - recenzja klasyki dziecięcej, czyli "Piotrusia Pana i Wendy". To powieść autorstwa szkockiego powieściopisarza i dramaturga J.M. Barriego, która w Polsce znana jest także pod tytułami "Przygody Piotrusia Pana" czy po prostu "Piotruś Pan". Początkowo autor napisał sztukę teatralną. Pierwszy raz wystawiona została w teatrze w 1904 roku  w Londynie pod tytułem "Piotruś Pan, czyli o chłopcu, który nie chciał dorosnąć". Natomiast w 1911 r. Barrie zaadaptował ją na powieść, której nadał tytuł "Peter Pan and Wendy".

Bohaterem jest słynny na cały świat Piotruś Pan - chłopiec, który nie chce dorosnąć. W towarzystwie Zaginionych Chłopców przeżywa ciekawe przygody, spędzając dzieciństwo na wyspie zwanej Nibylandią. Piotruś potrafi latać - uczy tej umiejętności Wendy, którą poznaje w ciekawych okolicznościach (przecież nie każdy z nas potrafi zgubić swój cień, prawda?). Jego wrogiem jest Kapitan Hak - dziwny typ z hakiem zamiast dłoni.... Mamy tu też pewną nietypową rodzinę, składającą się z rodziców, trójki dzieci oraz niani, która jest... psem. Dzieciaki wierzą w postać Piotrusia Pana, co spędza sen z powiek ich rodzicom. Ech, jesteście pewni, że mam nadal streszczać tak znaną wszystkim historię..?

Każda z postaci jest naprawdę genialnie scharakteryzowana, z ogromną dawką humoru i ironii. Do gustu przypadło mi paru agentów z bandy Zaginionych Chłopców, a uśmiech na twarzy spowodowała charakterystyka piratów Kapitana Haka. Wróżki również odgrywają tu niebagatelną rolę - Dzwoneczek potrafił w kilku momentach zagrać... mi na nerwach. Taka mała istotka, a taka złośliwa...

Jest to - w mojej ocenie - lektura dla nieco starszych dzieci. "Maluchy" nie będą jej do końca rozumieć i mogą się nudzić. Chyba że chcecie, żeby szybciej zasnęły? Spora ilość scen przemocy, rozmaitych walk i bitew również przemawia za tym, by nie raczyć tą opowieścią najmłodszych czytelników.

Poniżej pozwolę sobie zacytować mój ulubiony fragment:

Mam tu przy sobie jednego funta i siedemnaście szylingów, a w biurze dwa szylingi i sześć pensów. Mogę przestać pić kawę w biurze, to będzie, powiedzmy, jeszcze dziesięć szylingów. Razem dwa funty, dziewięć szylingów i sześć pensów. A z twoimi osiemnastoma szylingami i trzema pensami da to trzy funty, dziewięć szylingów i siedem pensów. A z jeszcze pięcioma na mojej książeczce oszczędnościowej to wyniesie w sumie osiem funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Któż to się poruszył? Osiem funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Kropka!... Teraz trzeba przenieść te siedem na... Nic nie mów, kochanie, błagam!... Aha! I jeszcze jest ten funt, który pożyczyłaś temu człowiekowi, co to przyszedł do drzwi... Cicho, dziecko!... Kropka i przenieść dziecko... No i widzisz?... Czy powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? Tak! Powiedziałem: dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów. Pytanie brzmi: czy możemy przeżyć rok za dziewięć funtów, dziewięć szylingów i siedem pensów? (s. 10-11)

Nie będę zbyt odkrywcza, gdy stwierdzę, że ogromnie spodobały mi się ilustracje siostry tłumacza niniejszej książki, czyli pani Joanny Rusinek. Jej kreska coraz bardziej przypada mi do gustu. Obrazki są czarno-białe, ale przez to jeszcze lepiej oddają ducha tej historii i pozwalają uruchomić własną wyobraźnię.

Pewnie narażę się fanom Piotrusia Pana, ale muszę to napisać: nie za bardzo lubię głównego bohatera. Moja niechęć najpewniej wynika z jego kurczowego trzymania się dzieciństwa oraz jego charakteru. Może nie lubię go także dlatego, że w dzisiejszych czasach Piotrusiami Panami nazywa się dorosłych, ale niedojrzałych mężczyzn..?

Wydawnictwo Znak emotikon trzyma poziom. To kolejna z serii klasycznych bajek w naprawdę ładnym wydaniu: piękne ilustracje, twarda okładka plus tasiemkowa zakładka, gdybyśmy akurat nie mieli pod ręką własnej zakładki. A do tego to tłumaczenie! Chylę czoła. Pani Wisława Szymborska naprawdę miała nosa - wiedziała, kogo wybrać na swojego sekretarza. Oczywiście samego Michała Rusinka.



Grubość książki: 2,70 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu ZNAK emotikon :-)