czwartek, 31 stycznia 2013

Vanessa Diffenbaugh, Sekretny język kwiatów


Autorka stworzyła wspaniałą, poruszającą opowieść o sile, którą możemy czerpać z tego, co kochamy robić. Zachęca nas również do tego, by czasem przystanąć i zacząć odkrywać nieznane znaczenia czy sensy. Skłania do rozważań na temat symbolów, które nas otaczają. 

Główna bohaterka, Victoria, spędziła dzieciństwo, a przynajmniej jego większą część, w domach dziecka oraz w rodzinach zastępczych. Była dzieckiem trudnym i krnąbrnym. W rubrykach dokumentów pisano o niej: aspołeczna, bezczelna, porywcza. Jednak Victoria nie jest zła „do szpiku kości”. Uwielbia kwiaty, a szczególnie magię ich symboliki. Język kwiatów poznaje dzięki jednej z jej matek zastępczych – Elisabeth. Kiedy dziewczyna kończy osiemnaście lat, wkracza w dorosłość. Musi zacząć radzić sobie sama. Początki (jak to w życiu) są niezwykle trudne. Śpi jak koczownik, chodzi obdarta i głodna. Los zaczyna się jednak do niej uśmiechać. Ale nie tak od razu, po hollywoodzku, tylko stopniowo. Dostaje pracę w kwiaciarni, w której zaczyna tworzyć bukiety, każdy o specjalnym znaczeniu. Klienci przychodzą opowiedzieć jej dla kogo, z jakiej okazji chcą podarować kwiaty, a ona – kierując się „sekretnym językiem kwiatów” tworzy je dla nich.
Bukiety receptą na rozmaite problemy. Spodobało mi się to z bardzo prostego powodu: uwielbiam kwiaty (szczególnie konwalie – *powrót szczęścia oraz lilie – majestat, a także spotykane u nas tylko w kwiaciarniach (oraz na Maderze) – strelicje królewskie – świetność), uwielbiam je otrzymywać, a w tym, co pisze Vanessa Diffenbaugh nie ma ani krzty takiej magii, jak u pani Rowling. Tu działa inny rodzaj magii – takiej codziennej (nie wiem, jak ubrać w słowa, to co myślę…) – po prostu sam gest wręczania komuś bukietu kwiatów już symbolizuje jakieś ciepłe uczucia. A co dalej ludzie z tym uczynią, to już ich sprawa.

Victoria tworzy bukiety niczym wirtuoz, z tą zasadniczą różnicą, że sama nie bardzo wierzy w dobre uczucia, które kwiaty symbolizują. Doznała w życiu tyle przykrości, że nie potrafi uwierzyć w dobroć, miłość czy bezinteresowność. Poznaje jednak chłopaka, Granta, który tak jak ona, zna język kwiatów. Wtedy w jej sercu zaczynają kiełkować nieznane wcześniej uczucia. Życie Victorii zmienia się diametralnie.

Powieść „Sekretny język kwiatów” emanuje ciepłem, a wątpiącym daje nadzieję. Vanessa Diffenbaugh porusza dość niewdzięczny temat dotyczący domów dziecka i rodzin zastępczych. Opisuje historię bohaterki z dwóch perspektyw czasowych, ale lekkie pióro autorki powoduje, że powieść czyta się dosłownie jednym tchem. Dawno nie miałam w dłoniach tak klimatycznej fabuły.

PS. Najbardziej zaintrygował mnie opis autorki na okładce – znalazłam tam bowiem informację, że Vanessa Diffenbaugh studiowała „pisanie kreatywne”. Trochę jej zazdroszczę – u nas można studiować filologię polską, ale nie umieć pisać dłuższych form wypowiedzi, bo tego w ogóle nie ma w planie studiów. Warto się zastanowić nad sprowadzeniem takiego kierunku do Polski :-)

*kursywą zapisałam znaczenia z zamieszczonego na końcu książki „Słownika kwiatów Victorii” (powstał on w wyniku badań autorki nad tym tematem i lektury rozmaitych, istniejących w rzeczywistości, słowników kwiatów)

Ocena: 4,5/6

wtorek, 29 stycznia 2013

Andrzej Łapicki, Łapa w łapę


Wspaniała książka. Mam wrażenie, że nawet lepsza od poprzedniej (mam tu na myśli "Nic się nie stało!"). O ile w "Nic..." pomiędzy felietonami autorstwa pana Andrzeja można było znaleźć rozmowy z żoną, o tyle tu - cała książka jest dialogiem, podzielonym na rozmaite tematy. "Łapa w łapę" jest zapisem rozmów prowadzonych od stycznia do lipca ubiegłego roku (ostatnich siedmiu miesiecy, które spędzili wspólnie).

I znów zaskakuje mnie poczucie humoru pana Andrzeja. Wydaje mi się również, że poziom intelektualny rozmów wzrósł jakby nieco (mam nadzieję, że teraz nie posypią się na moją głowę gromy). Na początku nieco raziły mnie wypowiedzi pani Kamili, która może chciała zabłysnąć... Jednak im głębiej w las, tym lepiej. Myślę, że pomimo różnicy wieku pasowali do siebie. On - oczytany dżentelmen, znany aktor, ona - równie inteligentna młoda kobieta, tyle że z mniejszym bagażem doświadczeń. Myślałam, że rozmowy o teatrze (o którym niewiele wiem, aczkolwiek chętnie bym w nim częściej bywała) mogą mnie zanudzić na śmierć. Tak się jednak nie stało. Książka jest tak wciągająca, że pochłonęłam ją w ciągu jednego popołudnia. I nawet mój mężulek zaczął być zazdrosny... ;-) (bo przez cały dzień trajkotałam: "a pan Łapicki to...", "a pan Andrzej tamto...")

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Odwróceni zakochani (ang.Upside down)


Kilka dni temu miałam przyjemność obejrzeć film „Odwróceni zakochani”. Zbierałam się w sobie, żeby w końcu napisać coś o nim.

Przenosimy się do świata, w którym istnieją dwie planety, mające wspólną atmosferę, ale odmienne właściwości materii. I tak na przykład to, co normalnie funkcjonuje/istnieje w jednym – w drugim ulega spaleniu. Wpływa to oczywiście na próby kontaktu ludzi jednego świata z tym drugim. Każda z tych planet ma również swoją, niezależną grawitację Do tego dochodzi także zasadnicza różnica w zasobności portfela. Jeden świat jest lepszy, bogatszy, drugi natomiast – biedniejszy, i (co logiczne) wykorzystywany przez ludzi z tego pierwszego. Nie są to może różnice, które mogłyby nas jakoś zadziwić (konwencjonalny podział :P), jednak efekt kinowy smakuje prawie że wybornie. PRAWIE :-) :P Tutaj powinnam zająć się wytykaniem błędów i nieścisłości itp., ale o tym może za chwilę.

Prawdą jest, że w niektórych momentach czułam się dziwnie, próbując utożsamić się z bohaterem wędrującym do drugiego świata (i przeżywając razem z nim „problemy” z grawitacją). Nie było to może oszołomienie, ale bardziej zadziwienie, że ktoś w ogóle taką "bajkę" wymyślił.

Szkieletem historii jest opowieść o miłości między chłopakiem z niższej klasy a dziewczyną (w tej roli Kirsten Dunst, w której to podkochuje się mój mąż(!) ) z uprzywilejowanej warstwy społecznej. Poznali się jako dzieci i od tej dziecięcej przyjaźni wszystko się zaczęło. Wszystko, czyli miłość, która przetrwała mimo kilku lat rozłąki.

Wizualnie film jest naprawdę niezły, jednak można odnieść wrażenie, że autor nie do końca wiedział, czy zdecydować się na bombowe efekty specjalne czy zainwestować w dobrą grę aktorską. I o ile Jim Sturgess podołał roli z zadziwiającą lekkością, o tyle do Kirsten Dunst mam pewne zastrzeżenia. Ale pewnie (ze względu na mojego męża zachwyconego jej osobą) nie jestem obiektywna :-P

Ps. Szanowny małżonek w omawianym czasie uciął sobie smaczną drzemkę, w której to postanowiłam mu nie przeszkadzać…;-)

reżyseria: Juan Diego Solanas
muzyka: Benoit Charest
obsada: Kirsten Dunst, Jim Sturgess, Larry Day, Elliott Larson i in.
produkcja: Kanada, Francja / 2012

niedziela, 27 stycznia 2013

Andrzej Łapicki, Nic się nie stało!


Musiałabym zacząć od przyznania się, że o panu Łapickim sporo słyszałam w ostatnich latach, ale jeśli miałabym wymienić jakieś jego role, to z pewnością zamilkłabym z niewiedzy i zażenowania (że ich nie znam). Po lekturze "Nic się nie stało!" stałam się odrobinę zorientowana w temacie. Książka ta to w zasadzie zbiór felietonów oraz krótkich rozmów z żoną Kamilą (teatrologiem z wykształcenia).
Pan Łapicki wspomina swoje dzieciństwo, wojenną młodość czy czasy PRL-u. Gdzieś natknęłam się na opinię, że mamy tu do czynienia z "podręcznikowymi" felietonami i że studenci polonistyki na nich powinni kształcić swoje umiejętności pisarskie. Może i ja nauczyłabym się wówczas tej trudnej sztuki, której po dziś dzień nie opanowałam ;-)
Nawet, jeżeli nie jest się fanem Andrzeja Łapickiego, warto zajrzeć do tej książki - choćby ze względu na wspomnienia dotyczącej dawnej Warszawy czy anegdoty z życia artystycznego.
Ciekawostki, które szczególnie mnie ujęły to na przykład informacja, że pan Łapicki na żywo widział pogrzeb Piłsudzkiego albo fakt, że jego pradziadek brał udział w tworzeniu jednej  największych konstrukcji świata - kolei transsyberyjskiej.
Jeden z fragmentów poruszył mnie szczególnie - w felietonie "Konkursy hippiczne" Łapicki pisze:

Sam lubiłem jeździć konno, a naprawdę dobrze nauczyłem się w majątku państwa Zanów - tych od Mickiewicza - w Duksztach pod Wilnem.

Zresztą, jak wynika z lektury pan Łapicki znał wielu ludzi, o których ja mogę jedynie poczytać ;-) O tym jeszcze za chwilę.
Co interesujące, historia, o której niedawno czytałam (autorstwa Jodi Picoult)o morderstwie z miłości, miała miejsce w rzeczywistości. Może nie tak dosłownie i konkretnie, bo tu zabójcą była kobieta, ale jednak - podobieństwo uderzające. Ciężkim rewolwerem prosto w głowę ukochanego (literata Żyznowskiego, dogorywajacego na raka) strzeliła Stanisława Umińska, aktorka. Cóż, nie zawsze fikcja literacka jest czystą fikcją...
Andrzej Łapicki uczęszczał do Państwowego Gimnazjum Męskiego im. Stefana Batorego. Była to szkoła na najwyższym poziomie, były tam i korty tenisowe, i basen, i boiska.
W felietonie „Szkoła” pisze:

Poziom pedagogiczny też był najwyższy. Polskiego uczył słynny poeta futurystyczny – Stanisław Młodożeniec. Miałem u niego dobrze, bo lubił wypracowania nie na temat.

Łapicki chodził do szkoły między innymi z synem Mieczysława Fogga. Kolejne znane osoby opisuje aktor w felietonie „CCCP first minute”(dotyczącym wyprawy do Związku Radzieckiego na festiwal filmowy):

Nagle brawa – w drzwiczkach ukazuje się Gina Lollobrigida w pięknej białej kreacji. Po chwili znów brawa – wchodzi Elizabeth Taylor w identycznej sukni, ten sam model, Christian Dior. Jedna kupowała w Londynie, druga w Rzymie, kreacje, które miały być haute couture. Nie były.

Podobnych anegdot znajdziemy w książce całe mnóstwo. Nie mam dość i  jak tylko nadarzy się okazja, zamierzam zapolować na nowszą książkę Łapickiego „Łapa w łapę” :-)

sobota, 26 stycznia 2013

Krystyna Kofta, Mała encyklopedia małżeńska


Prezent znaleziony pod choinką. Właściwie jest to podarunek od braciszka zarówno dla mnie, jak i mojego męża. Jak tylko szanowny małżonek pochłonie "Dallas '63", zamierzam podrzucić mu właśnie tę książkę.
Cudowna, lekka pozycja napisana z dużą dozą humoru. Przyznam szczerze, że to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Kofty, ale obiecuję sobie, że nie ostatnie.
W przedmowie autorka tłumaczy, skąd pomysł na tworzenie "encyklopedii" dotyczącej małżeństwa. Stwierdza w niej, że "Wielka encyklopedia powszechna" nie nadąża za zmianami obyczajowymi i na próżno szukać na jej kartach haseł: singiel czy zdrada małżeńska
Krystyna Kofta w swojej encyklopedii zajmuje się takimi hasłami, jak dekalog małżeński, dziewictwo, kłótnie małżeńskie czy ślepa miłość. Niektóre z nich traktuje całkiem serio, inne - z przymrużeniem oka. Jedno jest pewne - jeśli ktoś szukał dogłębnej analizy instytucji małżeństa w niniejszej pozycji, to jej tam nie znajdzie. Natomiast jeżeli ktoś chciałby poznać prześmiewczy i nieco ironiczny pogląd pani Kofty na sprawy małżeńskie, to jak najbardziej polecam "Małą encyklopedię małżeńską".
"MEM-u" tak naprawdę nie można zbyt dogłębnie opisywać ani streszczać, gdyż tym samym odebrałoby się przyjemność czytania innym molom książkowym.

Dzień dobry

Dzień dobry :-)
Postanowiłam zakotwiczyć na tej stronie, gdyż nie potrafiłam się dogadać z ustawieniami bloga na Onecie. Przybywam tu ze strony:


Mam nadzieję, że tutaj pewne opcje będą bardziej przejrzyste :P Niestety nie mam czasu na przenoszenie wszystkich poprzednich postów, ale liczę na zrozumienie potencjalnych czytelników.