sobota, 29 marca 2014

Gary Chapman, 5 języków miłości

Zacznę od kilku pytań i stwierdzeń skierowanych do osób będących w związkach małżeńskich:

- czy zdarza Ci się mówić coś do małżonka, ale on zdaje się nic nie rozumieć (wyglądacie wtedy jak Anglik próbujący dogadać się z Chińczykiem)?
- jeżeli wolisz spędzić wolny czas w domu, a Twój małżonek chciałby wtedy gdzieś wyjść np. ze znajomymi
- jeśli Twój małżonek pomaga Ci w pracach domowych, ale Ty wolałabyś, żeby Cię przytulił lub dał drobny upominek (niekoniecznie coś drogiego; może to być na przykład własnoręcznie wykonany drobiazg)

...to wiedz, że książka "5 języków miłości" Gary'ego Chapmana jest w stanie bardzo Ci pomóc. Co ja mówię, nie tylko Tobie - Twojemu małżonkowi i Waszemu małżeństwu również. Ale do rzeczy.

Wiem, że niektórzy z Was z niechęcią podchodzą do rozmaitych poradników. Spoko, rozumiem to, bo sama spoglądam w ich stronę z dużą dozą nieufności. Po tę lekturę sięgnęłam nie dlatego, że mam jakieś problemy w małżeństwie (okres "docierania się" z Mężem mamy już za sobą, a bycia "ze sobą" nauczyliśmy się intuicyjnie - metodą prób i błędów - na tyle, by prowadzić bardzo satysfakcjonujące i dobre życie małżeńskie), ale by dowiedzieć się, co jeszcze moglibyśmy ewentualnie w nim polepszyć, poprawić. Często powtarzam, że "człowiek uczy się całe życie" i trzeba być otwartym na nowe rzeczy. I tak jak lektura "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" (autor Dale Carnegie) nauczyła mnie między innymi słuchania innych (może nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele to ułatwia w kwestiach kontaktów międzyludzkich!; w wieku nastoletnim książka ta była dla mnie objawieniem - przypomnijcie sobie, czy kiedy dorastaliście, lubiliście słuchać czy raczej mówić i być słuchanym), tak "5 języków miłości" uświadomiło mi, że istnieje pięć sposobów, pięć języków okazywania uczuć swojemu małżonkowi. Ich nieznajomość może pogorszyć, a czasem wręcz całkowicie zniszczyć nasze relacje w związku.

Autor (który jest psychologiem i terapeutą małżeńskim) wyróżnia pięć języków okazywania uczuć: wyrażenia afirmatywne, dobry czas, przyjmowanie podarunków, drobne przysługi oraz dotyk. Każdy z nas posługuje się swoim językiem, a znajomość języka miłości naszego partnera pozwala stworzyć wspaniałą atmosferę w małżeństwie. Rzadko kiedy zdarza się, by partnerzy porozumiewali się tym samym językiem, dlatego tak ważne jest rozpoznanie i nauczenie się języka małżonka.
Ja już wiem, jaki jest mój język miłości, a jeśli Ty chcesz poznać swój - serdecznie polecę Ci książkę Chapmana, bo już po jednokrotnej lekturze wiem, że ma facet sporo racji w tym, co pisze.

Podczas czytania tego poradnika niektóre prawdy życiowe wydawały mi się jakby znajome. Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że pewne prawidłowości w związkach między kobietami a mężczyznami znam już ze słynnej i znanej chyba każdemu pozycji "Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus (autor John Gray). Tam również była mowa o tym, że mężczyźni i kobiety porozumiewają się innymi językami - ale problem został zarysowany raczej ogólnie. Natomiast Gary Chapman w wyniku swoich badań antropologicznych i współpracy z wieloma parami małżeństw opisuje konkretne pięć języków miłości, które wyodrębnił po wielu latach analiz i doświadczeń.

Przeczytałam tę książkę dosyć szybko, ale wiem, że z przyjemnością będę do niej powracać, by czerpać inspiracje i móc nadal zaskakiwać swojego małżonka. Chciałabym, żeby wiedział, jak bardzo go kocham.


...
PS. a tymczasem uciekam na ognisko, które Mąż rozpala właśnie dla mnie :) :* sezon kiełbaskowy czas zacząć ;-)

***
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu Esprit
***
Ta recenzja bierze udział w wyzwaniach: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (1,90 cm) oraz Czytamy literaturę amerykańską.

piątek, 28 marca 2014

Ewa Nowak, Apollo 11. O pierwszej podróży na Księżyc

Po raz kolejny w moje ręce trafiła książeczka z serii "Czytam sobie" Wydawnictwa Egmont. Przypomnę tylko na wstępie, że seria ta jest trzypoziomowym programem wspierania czytania dla dzieci w wieku 5-7 lat i jest zgodna z zaleceniami metodyków. Patronat honorowy nad tą serią objęła Biblioteka Narodowa. Tym razem jest to książeczka pt. "Apollo 11. O pierwszej podróży na Księżyc", zaliczający się do poziomu trzeciego, przeznaczonego dla nieco bardziej zaawansowanych młodych czytelników. Ten poziom nazwany został "Połykam strony" (w przeciwieństwie do poziomu pierwszego - "Składam słowa" czy drugiego - "Składam zdania"), ma więc świadczyć o większej aktywności i umiejętnościach czytelniczych dzieci. W poziom ten wpisują się wszystkie teksty zawierające około 2500-2800 słów (z użyciem - rzecz jasna -już  wszystkich głosek). Zdania są tu dłuższe, pojawiają się zdania złożone, słowem - tu umiejętność w miarę płynnego czytania jest już wymagana. Na szczęście wydawca pomyślał o tym, aby umieścić na końcu słowniczek z trudniejszymi wyrazami. To zaleta - dziecko wzbogaca swój własny słownik w miarę samodzielnie, bez ciągłego podpytywania dorosłych: "co to znaczy?". Lektura ta zawiera czarno-białe ilustracje, a przewaga tekstu nad obrazkami ma stworzyć wrażenie obcowania z "prawdziwą książką".

"Apollo 11" to historia pierwszego lądowania człowieka na Księżycu. Autorka snuje opowieść o trójce mężczyzn (Michael Collins, Edwin Aldrin, Neil Armstrong), z których dwóch postawiło stopy na Księżycu. Wartka akcja sprawia, że lektura nie jest nudna. Szczególnie chłopcy interesujący się planetami, kosmosem nie będą zawiedzeni. Ta książka to doskonały przykład na to, że zabawę i przyjemności można połączyć z nauką (wiele technicznych ciekawostek, interesujące rysunki).

Tu również (podobnie jak w książce o Titanicu) znajduje się dyplom sukcesu i ciekawe naklejki. Autorem obrazków jest Tomasz Kozłowski - ilustrator książek dla dzieci, podręczników szkolnych. Ewa Nowak z wykształcenia jest pedagogiem terapeutą. Namiętnie pisze książki - obecnie na rynku dostępnych jest prawie trzydzieści książek jej autorstwa. Niektóre z jej książek już zdobywają nagrody i wyróżnienia w kategoriach książek dla dzieci i młodzieży.

Do tej pory nie mogę wyjść z zachwytu, jak piękne są obecnie książki dla dzieci. I druk, i rysunki - generalnie - całe wydanie sprawia, że już, już chciałabym mieć dziecko i móc z nim czytać, kartkować, literować itd. Swoją drogą - biedne to moje przyszłe potomstwo - nie będzie miało łatwego życia, bo już od małego zamierzam i planuję mu czytać, czytać i jeszcze raz czytać, by zaszczepić miłość do literatury. Mąż zadeklarował się natomiast do edukacji muzycznej. Tak, będzie ciekawie! Ale jeszcze nie wiadomo, kiedy ;-) Na wszystko przyjdzie pora... Koniec moich osobistych wycieczek.

Jeżeli macie w rodzinie chłopca interesującego się technicznymi nowinkami czy kosmosem, to podarujcie mu do czytania historię "Apollo 11" Ewy Nowak.

Grubość książeczki: 0,7 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu EGMONT :-)

środa, 26 marca 2014

Tomasz Raczek, Karuzela z madonnami

Dawno, dawno temu usłyszałam o tej książce. Pewnie jeszcze przez długi czas nie sięgnęłabym po nią, gdyby nie to, że buszując z nudów po miejskiej bibliotece, natknęłam się na nią. Celowo piszę "buszując z nudów", gdyż zazwyczaj zamawiam sobie książki przez internetowy system, a potem tylko odbieram. Natomiast raz na jakiś czas wybieram się do biblioteki w celu... ekhmmm... "wąchania książek" (wiem, to zboczenie!:P), głównie po to, by podelektować się książkową aurą, porozmawiać z miłą panią bibliotekarką i wyjść, będąc w posiadaniu ogromu dobrej energii. Też tak miewacie? :-)

Już, już kończę ten przydługi wstęp. Wypatrzyłam na półce i zabrałam ze sobą do domu "Karuzelę z madonnami" Tomasza Raczka, znanego dziennikarza, krytyka filmowego, autora programów telewizyjnych i radiowych. Większość z Was go zapewne kojarzy, ale czy go lubi/ceni - to już inna kwestia. Abstrahując od tego, czy ja sama darzę go sympatią czy też nie (szczerze mówiąc, miewam zmienne odczucia względem jego osoby), chciałam się dowiedzieć, które to kobiety tak bardzo fascynowały lub fascynują autora. Opis na okładce sugeruje bowiem, że autor zachwycony niektórymi z nich, zbierał i kolekcjonował wywiady z nimi. W książce znajdują się zarówno wywiady, jak i krótkie wzmianki o kobietach, które w swej niezależności miały siłę, by żyć i tworzyć na własny rachunek.

I tak na przykład dowiecie się, o co modliła się Kasia Figura; jak o sądownictwie w Polsce wypowiada się Joanna Chmielewska itd...

Najbardziej rozbawił mnie zachwyt autora nad "Rozmowami w toku" Ewy Drzyzgi. Owszem, ja również swego czasu chętnie go oglądałam, ale prawdę mówiąc było to lata świetlne temu i jeżeli obecnie zdarzy mi się, przełączając z kanału na kanał, trafić na ten program, to oglądam fragment z szeroko rozdziawioną buzią i zniesmaczeniem. Niestety słowa:
nie ma epatowania widzów widowiskowymi scysjami między gośćmi programu (...) to kawał dobrej, fachowo zrobionej publicystyki (...) (s.75)
są już dziś nieaktualne i zastanawiam się, czy pan Raczek ich dzisiaj nie żałuje. Chyba że nie oglądał ostatnich odcinków. Program w mojej opinii stacza się po równi pochyłej i czytanie zachwytów nad nim rozbawiło mnie niemal do łez. Ale tak już bywa z książkami traktującymi o szeroko rozumianym show-biznesie. To, co dziś aktualne, za rok lub dwa, traci ważność i może być jedynie powodem naszego rozbawienia.

To, co nie odpowiadało mi w tej książce, to brak ujednolicenia - mamy tam zarówno ciekawe wywiady, jak i krótkie eseje, a nawet coś na kształt notek biograficznych. Te ostatnie najbardziej mnie w sumie drażniły. Wiem, że z niektórymi paniami autor nie mógł się spotkać, ale taka forma opisu tych postaci nie przemawia do mnie w ogóle.

Wiem, że może źle to zabrzmieć, ale szufladkuję tę lekturę do miana książek-przerywników. No wiecie, kiedy jesteście po jakiejś cięższej pozycji i chcielibyście poczytać coś lżejszego. W takim przypadku "Karuzela..." może się nadać. Nie jest to jednak literatura najwyższych lotów. Niemniej jednak podoba mi się sposób, w jaki autor prowadził wywiady - robił to ciekawie, więc jeśli któryś wywiad wyda się Wam słabszy, to uwierzcie mi, nie jest to wina autora...

Decydujecie się... na własną odpowiedzialność ;-)

Grubość książki: 2,50 cm

wtorek, 25 marca 2014

Steven Beller, Antysemityzm. Bardzo krótkie wprowadzenie

O antysemityzmie mówi i pisze się bardzo dużo. Pojęcie to mieści w sobie wszelkie uprzedzenia, niechęć, a także wrogość w stosunku do osób pochodzenia żydowskiego. Najbardziej ekstremalną odmianę antysemityzmu znamy z czasów II wojny światowej, kiedy to ideologia nazizmu w Niemczech (i nie tylko) doprowadziła do Holocaustu. Pojęcie antysemityzmu w znaczeniu, jakie znamy obecnie, pojawiło się po raz pierwszy w broszurze zatytułowanej „Zwycięstwo żydostwa nad germanizmem” (użył go niemiecki dziennikarz Wilhelm Marr w 1879 roku).

W tej książce autor (Steven Beller to amerykański niezależny pisarz, wydawca i redaktor; twórca opracowań  o historii Żydów i Europy Centralnej) skupia się na antysemityzmie jako ruchu i ideologii politycznej (z tragiczną kulminacją Holocaustu). Chce dotrzeć do źródeł, sprawdzić, jak wtopiły się one w życie społeczne, polityczne zarówno Europy, jak i Zachodu. Antysemityzm postrzegany bywa jako kategoria psychologiczna o szerokim wachlarzu zjawisk: od zwykłych uprzedzeń względem Żydów aż po nienawiść do Żydów, którzy mogliby zniszczyć zachodnią cywilizację. Autor zauważa, że choć ściśle powiązane, to jednak antysemityzm i Holocaust nie są tym samym. To, że antysemityzm się rozwinął w takiej a nie innej formie, ma swoje podłoże w konkretnym kontekście historycznym. Steven Beller dokonuje próby opisu składników zjawiska antysemityzmu oraz najważniejszych interakcji pomiędzy nimi.

Aby zrozumieć, czemu antysemityzm odniósł "sukces", należałoby cofnąć się w przeszłość. Żydzi odrzucali dogmat chrześcijaństwa, że Jezus z Nazaretu to Mesjasz. Ten konflikt dotyczący tego, kto w co wierzy, nadał Żydom w czasach średniowiecza status chronionej mniejszości. Sytuacja Żydów uległa zmianie, kiedy to podczas pierwszej krucjaty w 1096 roku giną ich tysiące, gdyż plebs postrzega tę ludność jako wroga odpowiedzialnego za śmierć Chrystusa ("zabójcy Chrystusa" - tak o nich mówiono). Jakoś w połowie XII wieku zaczęto oskarżać ludność żydowską o popełnianie mordów rytualnych na dzieciach z chrześcijańskich rodzin. Równolegle z tą rozprzestrzeniającą się nienawiścią tworzono zakazy wykonywania niektórych zawodów przez Żydów, więc w końcu zajęli się oni lichwiarstwem (nie obowiązywał ich kościelny zakaz pożyczania pieniędzy na procent - lichwa). Kupcy żydowscy byli wówczas kimś na kształt bankierów. Negatywny stereotyp Żyda wciąż się nasilał. Narodowości tej przypisywano różne straszne czyny, więc prześladowaniom nie było końca. Archetyp Żyda przetrwał wieki i utrwalił się również w literaturze (Szekspir, Dickens). Postawy wobec Żydów ewoluowały jednak (jak pokazuje historia Anglii), a do końca XIX wieku w większości krajów Europu przyznano Żydom prawa obywatelskie. Największe uprzedzenia utrzymywały się w państwach środkowoeuropejskich. To taka próbka streszczenia rozwoju antysemityzmu. Jeżeli chcecie przekonać się, jak autor postrzega problem i czy jest obiektywny w swoich osądach - zajrzyjcie sami do książki "Antysemityzm. Bardzo krótkie wprowadzenie".

Steven Beller opisuje antysemityzm w kontekście historii Europy i europejskich Żydów. Postrzega go nie jako zbiór oderwanych idei, ale jako wynik konkretnych historycznych okoliczności. Ta książka jest syntezą antysemityzmu postrzeganego jako polityczna ideologia.

Podtytuł książki wskazuje, iż jest to "Bardzo krótkie wprowadzenie" i rzeczywiście pewne problemy zostały ujęte niezwykle skrótowo. Autor dokonuje wielu uproszczeń. Polski czytelnik może być zawiedziony krótkimi wzmiankami o polskich kwestiach. Dziwić lub drażnić może też fakt, że Beller sytuuje Niemcy jako Centrum Europy czy też Środkową Europę (Polacy wszak traktują niemieckie ziemie jako Zachód). W "Posłowiu" pan Ireneusz Krzemiński nawołuje, by lekturę czytać ostrożnie, z dystansem. Wnioski pana Bellera mogą nas bowiem niejednokrotnie zaskoczyć. Krzemiński zarzuca autorowi książki "amerykańskie" podejście do tematu. Zarzuca mu również zbytnie uproszczenia w wielu kwestiach omawianych na kartach publikacji. Nie jestem historykiem, więc patrzę z perspektywy człowieka, który wie dosyć dużo (ale nie wszystko) na tematy związane z II wojną światową - ale rzeczywiście powyższe kwestie mnie również drażniły. Polecam tę książkę szczególnie osobom interesującym się historią oraz studentom tegoż kierunku - zawsze będzie to poznanie innego spojrzenia na problem.

Ocena: 4,5/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu NOMOS

Grubość książki: 1,30 cm

niedziela, 23 marca 2014

Mitch Albom, Zaklinacz czasu

Nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej książce. Głównie dlatego, że z opisu na okładce nie wynikało nic konkretnego, a spotykając na blogach recenzje "Zaklinacza czasu" - nie czytałam ich, sądząc, że to kolejny bestseller stworzony na potrzeby jakichś wydumanych rankingów czytelniczych. Ależ się pomyliłam - jest to typ książki, którą będę polecać każdemu, kto zechce wysłuchać mojej recenzji i opinii o tej lekturze. Marzy mi się posiadanie jej na półce w mojej powoli rozrastającej się biblioteczce. Jest to bowiem lektura uniwersalna, do której chętnie bym powracała. Niesie za sobą proste prawdy, o których nie powinniśmy zapominać.

Spróbujcie wyobrazić sobie życie bez odmierzania czasu. Pewnie nie potraficie. Zawsze wiecie, jaki jest miesiąc, rok, dzień tygodnia. A jednak przyroda nigdy nie zwraca uwagi na czas. Ptaki się nie spóźniają. Pies nie patrzy na zegarek. Sarny nie martwią się kolejnymi urodzinami. Tylko człowiek odmierza czas. Tylko człowiek odlicza godziny. I właśnie dlatego jedynie człowiek doświadcza paraliżującego strachu, którego nie zniosłoby żadne inne stworzenie. Strachu przed tym, że zabraknie mu czasu.” (s. 16-17)

Czas nie jest czymś co można zwrócić. W każdej następnej chwili może czekać na ciebie odpowiedź na twoje modlitwy. Odrzucenie tego oznacza odrzucenie najważniejszej części przyszłości. (s. 249)

Ta książka to trzy przeplatające się historie. Jedna z nich przedstawia losy Dora, człowieka uwielbiającego liczyć i mierzyć. Jest on tym, który stworzył czas. Zwią go Ojciec Czas. Swój czas spędza on w jaskini wsłuchując się w prośby i narzekania ludzi (wszystkie dotyczą oczywiście... czasu). Jego los wypełni się, kiedy ziemia spotka się z niebem. Druga z nich - to dzieje Victora, obrzydliwie bogatego człowieka, który dowiaduje się, że jest chory i pozostało mu niewiele czasu... Mając górę pieniędzy, kombinuje, chcąc przechytrzyć los i żyć dłużej. Jest jeszcze trzecia postać - Sarah, młoda dziewczyna, która się zakochuje, więc każda chwila z dala od ukochanego jest dla niej... wiecznością. Aby dowiedzieć się, co łączy te postaci... zajrzyjcie do "Zaklinacza czasu".

Czas to pojęcie względne. Kiedy się nudzimy, chcielibyśmy, aby czas płynął szybciej. Kiedy robimy coś interesującego, ekscytującego - wręcz odwrotnie - chcielibyśmy go zatrzymać. Nie da się niestety zadowolić wszystkich. Jak to mówią: "Jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził". Coś w tym jest. Wracając jednak do samego czasu - prawda jest taka, że rzadko go doceniamy, rzadko potrafimy cieszyć się chwilą, rzadko celebrujemy czas spędzany z bliskimi (choć o to ostatnie pewnie się staramy, tak sądzę). Żyjemy w czasach, w których to celebrowanie czasu stało się znacznie trudniejsze niż było w zamierzchłej przeszłości. Mijamy się w biegu, powtarzamy ciągle i uporczywie (w odpowiedzi na propozycję spotkania): "może kiedy będę miał/a czas" i bardzo trudno jest nam "dograć się" ze znajomymi - bo kiedy oni mają trochę wolnego czasu na jakieś spotkanie, imprezę - to my go nie mamy. I tak w kółko. Sytuacji nie polepsza fakt, że wszędzie dookoła nas coś odmierza ten czas - zegary są praktycznie wszędzie: od wież kościołów, urzędów po nasze telefony komórkowe, tablety czy komputery. Chciałoby się rzec: "przeklęty ten, kto wymyślił te diabelskie urządzenia do odmierzania czasu". Zerkając na wyświetlacze tych sprzętów, uświadamiamy sobie wciąż: że tam musimy zdążyć, że gdzieś indziej pod żadnym pozorem nie możemy się spóźnić, że... wciąż mamy za mało czasu. Ile razy słyszeliście od znajomych zdanie: "jak ja bym chciała, żeby doba miała ... (tu następuje podanie liczby godzin, która by naszego rozmówcę satysfakcjonowała) godzin. Myślicie, że dzięki temu ten nasz znajomy stałby się bardziej szczęśliwy? Śmiem wątpić. Aczkolwiek mogę się mylić, wszak errare humanum est

Nigdy nie jest za późno ani za wcześnie. Jest dokładnie wtedy, kiedy trzeba. (s. 103)

Przesłanie płynące z książki powala swoją prostotą na kolana - doceńmy czas, który otrzymaliśmy i wykorzystajmy go w pełni, byśmy pod koniec swej ziemskiej egzystencji nie mogli powiedzieć, że go zmarnowaliśmy.

Kiedy ma się nieskończoną ilość czasu, nic nie jest wyjątkowe. Jeżeli nigdy niczego nie tracimy ani nie poświęcamy, nie potrafimy docenić tego, co mamy. (s. 262)

To wspaniała lektura nie tylko dla tych, którzy chcieliby zacząć coś zmieniać w swoim życiu (czas jest wówczas wyznacznikiem ważności danych spraw). To książka dla każdego, kto czuje, że czas przecieka mu między palcami.
"Zaklinacz czasu" jest również źródłem wielu przepięknych aforyzmów. Jest to swoista przypowieść (z morałem, rzecz jasna) naszych czasów.

Ocena: 5,5/6

 Grubość książki: 2,70 cm

piątek, 21 marca 2014

Domenico Agasso Sr., Domenico Agasso Jr., Papież Jan XXIII. Droga do świętości

Mówi się o Nim: uśmiechnięty Papież, „Jan Pokorny”, „dobry papież Jan” . Taki właśnie pozostał w pamięci wiernych.

Książka ta ukazała się w dobrym momencie - wszak już niedługo odbędzie się kanonizacja Jana Pawła II oraz właśnie Jana XXIII. Szkoda, że nowych rzeczy o dawnych papieżach dowiadujemy się dopiero, kiedy nadchodzi "okazja", ale - w sumie - dobre i to. Po tej lekturze jestem już w stanie powiedzieć coś więcej o tym niesamowitym zwierzchniku Kościoła.

Autorzy zaczynają od narodzin Jana XXIII (właściwie Angelo Giuseppe Roncalli), poprzez jego drogę do kapłaństwa aż do wyboru na papieża.
Co ciekawe, Jan XXIII został wybrany przez (tylko) pięćdziesięciu kardynałów. Tak mało liczne było wówczas konklawe. Imię Jan wybrał z bardzo prostego powodu - takie imię nosił jego ojciec. Te i inne proste gesty papieża autorzy opisują bez zbędnego nadęcia. Opisując autorytet postaci nie próbowali zrobić z niego ani męczennika ani świętego - po prostu pokazali historię odpowiedniego człowieka w odpowiednim miejscu. Nie na darmo mówi się, że jest to papież okresu przełomu. Mówi się także, że żaden jego poprzednik nie zrobił tak wiele na rzecz ekumenizmu, jak właśnie Jan XXIII. Od 1870 roku był pierwszym papieżem, który wybrał się na spotkanie poza mury Watykanu (wizyta w więzieniu oraz pewnym szpitalu w Boże Narodzenie w 1958 roku).

Sympatię ludzi zjednywał sobie nie tylko uśmiechem. On po prostu wychodził do ludzi. Był papieżem, którego można była spotkać przechadzając się po Bazylice św. Piotra. Słynął właśnie ze zmniejszania dystansu między nim a wiernymi. Oprócz bycia pasterzem podjął szereg ważnych decyzji: przede wszystkim zwiększył liczebność Kolegium Kardynałów (unieważniając dekret Sykstusa V), następnie postanowił zwołać synod oraz sobór powszechny, później chciał także zrewidować kodeks prawa kanonicznego. W kwestii reformy liturgii poczynił pewne kroki, mianowicie zatwierdził nowy brewiarz i mszał. 

Jego pontyfikat trwający dokładnie od 28 października 1958 do 3 czerwca 1963 przyniósł powiew świeżości w skostniałych strukturach kościelnych. Powszechnie uważa się, że powołany przez niego II Sobór Watykański miał za zadanie otworzyć Kościół na wszystkich odłączonych i dostosowanie go do wymogów nowej epoki. Papież zrobił psikusa swoim kardynałom, gdyż najpierw poinformował, że odbędzie się sobór (choć powinien najpierw skonsultować to z nimi), a dopiero później rozesłał zapytania do biskupów świata z prośbą o propozycję tematów. Odpowiedzi dostał całe mnóstwo. Na sobór zaproszono również obserwatorów, a sam papież nie uczestniczył w obradach.

Prosty, zrozumiały dla każdego język, ciekawy sposób rozmieszczenia druku i mnóstwo "światła" w akapitach powodują, że książkę czyta się naprawdę przyjemnie. "Papież Jan XXIII. Droga do świętości" to książka dla każdego, kto choć trochę interesuje się historią Kościoła.
Twarda oprawa zawsze była dla mnie zaletą - dzięki temu książka nie tylko ładnie prezentuje się na półce, ale może stanowić również doskonały prezent na przykład dla... babci (pewnie nie tylko ja zauważyłam, że ludzie w podeszłym wieku częściej zwracają się w stronę Boga, Kościoła i modlitw).


"Papież Jan XXIII. Droga do świętości" to biografia na wysokim poziomie. W sposób rzetelny informująca o życiu i pontyfikacie Jana XXIII. Życiorys papieża nie został nam zaserwowany w nadmiernie naukowy sposób, lecz prosty i zrozumiały dla każdego czytelnika. To spójna praca, nie narzucająca nam zbędnych szczegółów, bogata w interesujące anegdoty świadczące o poczuciu humoru papieża Jana. W książce tej znaleźć można również między innymi modlitwy Jana XXIII. Ta pozycja to dobry początek, jeśli chcemy zgłębiać dzieje pontyfikatu tego papieża. Może stanowić podbudowę pod dalsze informacje o Nim.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Esprit

Grubość książki: 2,30 cm

czwartek, 20 marca 2014

Zofia Stanecka, Historia pewnego statku. O rejsie "Titanica"

Niezatapialny "Titanic". Interesowałam się jego historią od czasów słynnego filmu z Leonardem DiCaprio w jednej z głównych ról (bynajmniej nie tylko ze względu na jego osobę!;) ). Jak jednak przedstawić dzieje tego statku małym dzieciom, które są dopiero na początku swojej czytelniczej przygody? Jak ugryźć taki temat - katastrofy statku? Wydawnictwu Egmont udało się zrobić to w taki sposób, by psychika dzieci nie ucierpiała, ale by otrzymały pewną ogólną wiedzę o tym parowcu i jego historii.

Historię Titanica poznajemy z perspektywy małej dziewczynki, Ewy, postaci autentycznej, która w roku 1912 podróżowała z rodzicami tym statkiem.

Że też nie było takich książeczek, kiedy ja byłam mała! Ze swojego dzieciństwa najbardziej zapamiętałam wydanie "Baśni" Andersena z białą, twardą okładką i dosyć upiornymi ilustracjami. A teraz te kolory, ten papier, te rysunki - zaczynam sie uśmiechać od ucha do ucha, trzymając w dłoni takie książeczki jak "Historia pewnego statku...". Nic na to nie poradzę - pochodzę z takiego pokolenia, które nie miało aż takieg wyboru w literaturze dla dzieci - owszem, klasyka klasyką (ta zawsze w jakiejś formie była obecna), ale co z alternatywnymi opowiastkami dla dzieci? Och, odpłynęłam dość daleko na falach wspomnień z dzieciństwa - czas zakończyć tę dygresję.



Wracając do omawianej książeczki - podoba mi się to, że jest ona oznaczona dla konkretnej grupy wiekowej/czytelniczej. Ta konkretna pozycja oznaczona jest symbolem "Poziom 2", a to oznacza, że w tekście zamieszczone jest około 800-900 wyrazów. Na tym poziomie pojawiają się już dłuższe zdania, również złożone oraz elementy dialogów, a także 23 podstawowe głoski oraz "h". W książeczkach z tego poziomu można poćwiczyć z dzieckiem sylabizowanie wyrazów (odpowiednie ramki zamieszczone po bokach stron). Warto tu zaznaczyć, że seria "Czytam sobie" Wydawnictwa Egmont jest trzypoziomowym programem wspierania czytania dla dzieci w wieku 5-7 lat i jest zgodna z zaleceniami metodyków. Patronat honorowy nad tą serią objęła Biblioteka Narodowa. Znając swoją/czyjąć (niepotrzebne skreślić) pociechę i jej zdolności, bezproblemowo dobierzemy odpowiednią książeczkę dla dziecka.



Duża czcionka to kolejna zaleta. Tekst został tak rozłożony, by mały czytelnik nie gubił się w ogromnej ilości zapisanych linijek. To recepta na sukces. Zdania użyte w tekście są stosunkowo proste. Pojawia się kilka trudnych pojęć, ale są one wytłumaczone w słowniczku na końcu książki. Pozycja jest wzbogacona o sześć eleganckich naklejek, które (według uznania) dziecko może nakleić na swoim "Dyplomie sukcesu" zamieszczonym na skrzydełku okładki. Bombowy pomysł.

Jestem zauroczona tą książeczką. Polecam rodzicom oraz wszystkim, którzy są rodzicami chrzestnymi i nie wiedzą, jaki upominek podarować swojemu chrześniakowi...

Ilustracje do "Historii pewnego statku..." wyszły spod pędzla Joanny Rusinek - projektantki okładek, ilustratorki książek dla dzieci, siostry Michała Rusinka (sekretarza śp. Wisławy Szymborskiej). Te rysunki są cudowne, naprawdę. Zakochałam się w "kresce" pani Rusinek i chcę więcej.

Polecam gorąco wszystkim rodzicom i ich pociechom - ta książeczka ucieszy oko zarówno starszych, jak i młodszych czytelników.

Grubość książeczki:  0,5 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu EGMONT :-)

środa, 19 marca 2014

Pomożecie?

Kochani, zwracam się do Was z prośbą.

Ania była na początku naszej działalności (tj. SZTUKATERA) jedną z naszych współpracownic. Obecnie Ania walczy z chorobą - wykryto u niej guza mózgu. Obecnie trwa zbiórka pieniędzy na jej leczenie za granicą. Pamiętajcie o tym, że grosik do grosika... :-)

Więcej informacji znajdziecie TU.


Jan Skorupski, Złota legenda znad polskich jezior i lasów

Jakiś czas temu trafiła w moje ręce pięknie ilustrowana "Złota legenda znad polskich jezior i lasów". Jest to zbiór opowieści, legend oraz baśni dotyczących północno-wschodniej części Polski - od Warmii aż po Litwę - na przełomie wieków.

Autor, ks. Jan Skorupski*, urodzony na Mazurach, postanowił dowiedzieć się nieco więcej o swoich praprzodkach. Dotrzeć do informacji, kto jako pierwszy usiadł nad brzegiem Czarnej Hańczy oraz kiedy ludzie zaczęli osiedlać się w tej przepięknej krainie (by wspomnieć tylko o ziemi augustowskiej czy Rospudzie, słynącej między innymi ze spływów kajakowych). Według obiegowej opinii praprzodkowie tych ziem mogli przywędrować tam ze Wschodu; niektórzy twierdzą, że nawet z Indii. O terenach tych pisali wielcy poeci, zauroczeni różnymi dziwnymi obyczajami tego regionu. Ludzie z nadjeziornej krainy wiedli proste życie, a za jego pomyślność dziękowali swoim bogom, w towarzystwie wodzów oraz kapłanów. Najczęściej gromadzili się w gajach pod świętymi drzewami. Modły zanosili pod bukami, sosnami czy dębami. W tych miejscach też składali ofiary. Kult natury przeplatał się z wiarą w ich bogów. Ludzie ci bowiem odczuwali nadziemską moc głazów, roślin czy sił przyrody.

Niegdyś mieszkali tu waleczni Jaćwingowie i Prusowie. Dziś pozostały po nich tylko nieliczne opowieści i kurhany cmentarne na wzgórzach. Nawet język ich zaginął. Lud ten u schyłku swego istnienia nie miał szczęścia. Z roku na rok coraz bardziej niszczony wojnami i głodem rozpraszał się w puszczy. Z biegiem lat wtopił się w inne narody. Tubylcy i ci, którzy przybyli na te tereny, stali się jednym ludem lasów i jezior. Wspólne sąsiedztwo, zmagania z życiowymi trudnościami, lęki i radości, miłość i śmierć połączyły ich w wielką rodzinę. (s.7)

Znaleźć można w "Złotej legendzie..." historie między innymi: o świętym Wojciechu - patronie Krainy Jezior, o Tatarskiej Górze, Królowej Ludu Kurpiowskiego czy o Wyspie Miłości. Najbardziej ujęła mnie legenda o Świętej Lipce - figurce Najświętszej Panienki wiszącej na lipie w okolicach Kętrzyna. Pielgrzymowało tam wielu polskich władców, a wśród królewskich darów odnaleźć można ornat haftowany własnoręcznie przez Marysieńkę, żonę Jana III Sobieskiego. Z ciekawostek zaś warto zapamiętać, że w Świętej Lipce w 1722 roku jezuici otworzyli szkołę muzyczną, w której kształcono organistów i nauczycieli muzyki. Uczniem tej szkoły był między innymi Feliks Nowowiejski (twórca melodii do "Roty" Marii Konopnickiej).

Z zabawnych opowieści najbardziej zapadła mi w pamięci ta o braciach kamedułach, którzy przybyli do Polski z Włoch, a jednym z ich zwyczajów był zakaz... noszenia skarpet.

Język może być nieco za trudny dla mniejszych dzieci, ale jeśli poświęci się czas na wytłumaczenie im niektórych pojęć, to lektura ta również może być satysfakcjonująca. Jedno z określeń autora spodobało mi się najbardziej - o Bogu pisze on jako o "Pierwszym Siedzącym na Niebie". Piękne, prawda?

Niewątpliwymi zaletami tego zbioru legend są piękne ilustracje oraz wydanie całości na wysokiej jakości, śliskim papierze i w twardej oprawie. Wielość informacji o tamtejszych sanktuariach i miejscach kultu oraz ciekawe portrety wyjątkowych mieszkańców Warmii i Mazur (misjonarzy i współczesnych kapłanów). To wszystko sprawia, że "Złota legenda znad polskich jezior i lasów" może być świetnym prezentem (lub dodatkiem do prezentu - co kto woli) na przykład z okazji przystąpienia dziecka do I Komunii Świętej.

Jeżeli interesujecie się literaturą regionalną albo szukacie pomysłu na prezent dla dzieci "komunijnych" albo po prostu chcielibyście poznać kilka historii związanych z Krainą Wielkich Jezior, to polecam Wam tę książkę. Niech stanowi piękną lekcję rodzimej historii i kultury.

*Ks. Jan Skorupski był misjonarzem w ojczyźnie papieża Franciszka. Obecnie jest proboszczem w Ełku i wykładowcą misjologii (misjologia to naukowe badania nad faktem misji bądź refleksję nad świadectwem chrześcijańskim w świecie) w Wyższym Seminarium Duchownym. Autor kilku książek (np. Synowie drzew. Opowieść o Jaćwingach)

Grubość książki: 2 cm

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu JEDNOŚĆ

wtorek, 18 marca 2014

Co można znaleźć wśród starych papierów...

Dziś znowu zostałam bez komputera i (!) poradziłam sobie lepiej niż ostatnio. Tym razem postanowiłam poszperać w swoich szpargałach schowanych na dnie jednej z szaf. I zobaczycie, na jakie perełki trafiłam:


Do tej pory łezka kręci mi się w oku, kiedy patrzę na tę kartkę. Pamiętam, jak rodzice wzięli mnie na poważną rozmowę, w której stwierdzili, że muszę więcej czytać - to były początki szkoły podstawowej...


Ten rysunek powyżej śnił mi sie po nocach ;)

A znajomi i rodzina do dziś śmieją się, że wzięłam sobie te słowa baaaardzo do serca ;-) (Boooziu, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to było... dwadzieścia lat temu!!!)

Też macie sentyment do takich rzeczy, czy tylko ja jestem taka dziwna? ;-)

Ps. Jeżeli jesteście ciekawi, jakie jeszcze perełki znalazłam, to zapraszam wkrótce na mojego drugiego bloga, którego prowadzę z przyjaciółką (TU) - będzie tam więcej zdjęć ;)

Petra Schuhler, Monika Vogelgesang, Wyłącz, zanim będzie za późno. Uzależnienie od komputera i internetu

Czy to my mamy komputer i internet, czy też komputer i internet mają nas? Spotkanie ze znajomymi na czacie, szukanie miłości na portalach randkowych, a do tego bogaty świat gier. W jednej chwili możemy stać się fascynującym rozmówcą, (...) a nawet superbohaterem ratującym świat. W wirtualnym świecie łatwo zafałszować rzeczywistość albo ulec urokowi pozornie bezproblemowego życia. Może więc wyłącz, zanim będzie za późno

Żyjemy w skomputeryzowanym świecie. Wielu z nas w zasadzie nie wyobraża sobie życia bez komputera i internetu. Nie ma się czemu dziwić - wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo te urządzenia i dostęp do światowej sieci www ułatwiają nam codzienną egzystencję. Ja sama nie potrafię wyobrazić sobie na przykład płacenia rachunków w inny niż internetowy sposób - na poczcie. A przecież jeszcze kilkanaście lat temu biegałam po urzędach czy na pocztę, by wyręczyć rodziców w tym niemiłym obowiązku (ileż trzeba się było naczekać!). A obecnie - siadam przed komputerem i dokonuję kilku przelewów w ciągu paru chwil. Po kilku minutach całkiem o tych internetowych operacjach zapominam.

Ta lektura zmusza do zastanowienia się, na ile zasadne i potrzebne  jest nasze korzystanie z komputera podłączonego do sieci World Wide Web (gwoli ścisłości - dotarłam do informacji świadczącej o tym, że World Wide Web a Internet nie są pojęciami tożsamymi - zainteresowanych odsyłam TU). Nie wiem, czy powinnam publicznie się do tego przyznawać, ale kiedy (całkiem niedawno) pewnego popołudnia mój mąż po pracy musiał zabrać naszego laptopa na kilka godzin, byłam trochę "nie w sosie". Chcąc nie chcąc, poradziłam sobie z tym, bo i trochę obowiązków domowych i trochę przyjemności (czytanie) czekało na mnie, ale sam incydent uświadomił mi, w jak wielu kwestiach bywa mi potrzebny internet (od sprawdzania poczty aż po zerknięcie na rozkład jazdy autobusów podmiejskiej linii). Zasmuciło mnie to, więc obiecałam sobie zwracać baczną uwagę na to, ile czasu spędzam przed komputerem i działać bardziej planowo. Zobaczymy, co z tego wyjdzie...

Ta książka jest poradnikiem napisanym z myślą o tych, którzy biorą udział w terapii z powodu niewłaściwego sposobu korzystania z komputera/internetu lub dopiero się do takiego leczenia przymierzają. Jeżeli zauważacie, że komputer zabiera Wam za dużo cennego czasu, to jest to lektura dla Was. Wiadomo, książka nie może w żaden sposób zastąpić terapii, ale może stać się jej wartościowym dopełnieniem.

Nie jest możliwe streszczenie tej książki, tak jak streszcza się powieść fabularną. Gdybym jednak miała ogólnie napisać, co można tam znaleźć, to musiałabym zacząć od tego, że w "Wyłącz zanim będzie za późno" terapeuci opisują symptomy, przyczyny i skutki uzależnienia od komputera i internetu. Przytaczają konkretne doświadczenia swoich pacjentów. Wyjaśniają również słownictwo używane w grach komputerowych i na różnych portalach oraz wpływ tych słów (z ich ukrytymi treściami) na ludzką psychikę.

Pomimo trudnej tematyki, język poradnika jest prosty i zrozumiały (nie odnosimy wrażenia, że czytamy coś na kształt podręcznika, na szczęście!). Najbardziej interesującą częścią były dla mnie opisy konkretnych przypadków osób uzależnionych i ich drogi do wyjścia z tego - jakby nie było - nałogu. Kolejnym elementem, który bardzo mi się spodobał, były rozmaite testy, które każdy z czytelników może wypełnić na własne potrzeby. Dzięki nim można się dowiedzieć bardzo wiele o sobie, a także o tym, czy mamy tendencję do nadużywania komputera. Do tego ta okładka - stylizowana komputerowo - sprawia, że nie można obok tej publikacji przejść obojętnie.

Polecam tym, którzy mają świadomość, że ich znajomość z komputerem jest zbyt bliska... ;-)

Ocena: 5/6

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu WAM


Grubość książki: 1,30 cm

poniedziałek, 17 marca 2014

Pekka Hiltunen, Szczerze oddana

Zmasakrowane zwłoki pewnej kobiety zostają znalezione w bagażniku samochodu porzuconego w samym centrum Londynu. Mają stanowić osobliwą wiadomość - ostrzeżenie dla innych. Jedna z mieszkanek miasta, Lia, jest świadkiem tej sceny. Niestety, policyjne śledztwo tkwi w miejscu, więc temat w końcu znika z nagłówków gazet. Ale Lia (graficzka komputerowa) nie potrafi przestać myśleć o tej makabrycznej zbrodni.

Kobieta czuje się nieco osamotniona w wielkim mieście. Jednak zmienia się to, kiedy poznaje Mari - kobietę, również Finkę, która posiada niesamowity dar - potrafi "czytać" ludzkie myśli. Umie także przewidzieć niektóre ich działania (ten element z pogranicza fantastyki psuł mi obraz całości - według mnie autor nie za bardzo potrafił obronić i uzasadnić potrzebę tego niuansu; przydał się do rozwinięcia akcji, ale nic ponadto). Mari prowadzi pewną działalność - próbuje wymierzać sprawiedliwość poza oficjalnymi organami przeznaczonymi do ścigania przestępców. W wyniku pewnych okoliczności kobiety wchodzą na terytorium wroga (mordercy) - szukając informacji, trafiają na trop przestępczego światka i półświatka.

Nie jest to thriller w takiej postaci, do jakiej byłam do tej pory przyzwyczajona. Jest jakby nieco prosty (?), szorstki (?), surowy (?). Pewnym minusem jest rozwleczenie akcji w czasie - gdyby skrócić fabułę o jakieś 100 - 150 stron, cała historia nie straciłaby wiele, a czytelnik odczuwałby zapewne szybsze bicie serca wraz z postępującą akcją. A tak mamy tu historię zanadto "rozwleczoną", co - w moim przypadku - wywoływało lekkie rozdrażnienie podczas czytania "Szczerze oddanej".

Po głębszym zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że pewna surowość tej książki może wynikać z faktu tłumaczenia - z języka fińskiego - możliwe, że nie wszystko dało się opisać polskimi słowami tak dokładnie, jak brzmiało to w oryginale.

Akcenty zostały źle rozłożone. W większości przypadków, po lekturze książki zaliczanej do miana "thrillerów psychologicznych", szczękę mam "wbitą w podłogę", bo na przykład ostatnie zdania spowodowały szok, "tąpnięcie". Trzęsienie ziemi, które sprawia, że dana książka potrafi wyryć się w mojej pamięci na dłuższy czas. A tu odnoszę wrażenie, jakbym usłyszała spalony dowcip. Akcja dobiegła końca, a autor jeszcze próbował ciągnąć historię. To tylko zepsuło efekt całości. Autor pewnie chciał dobrze, ale nieco... przedobrzył.

Po lekturze tej powieści zaczęłam się zastanawiać nad pojęciem "uniwersalności literatury". Na ile pochodzenie pisarza i umiejscowienie akcji w jakiejś konkretnej przestrzeni wpływa na to, że o książce możemy powiedzieć, że jest uniwersalna lub że niesie ze sobą uniwersalne prawdy..?

Myślę, że gdyby kultura Finów była mi nieco bliższa, to spojrzałabym przychylniejszym okiem na niektóre aspekty powieści. A tak - z powodu braku odpowiedniej wiedzy - niepotrzebnie się tylko irytowałam tym, czego nie potrafiłam zrozumieć...

Oczekiwałam nieco innej lektury - z szybką akcją, maksymalnym zaskoczeniem podczas zwrotu akcji. Tu natrafiłam na nieco ociężały tok przedstawianej fabuły. Brakowało mi nieco pewnego napięcia, z jakim zazwyczaj spotykałam się podczas lektury thrillerów psychologicznych. Poza tym powieść nie była znowu aż taka zła ;)

Pekka Hiltunen jest fińskim pisarzem i dziennikarzem z 20-letnim doświadczeniem. Jego specjalizacją jest tematyka polityczna i społeczna. "Szczerze oddana" jest jego debiutem literackim, entuzjastycznie przyjętym w 2011 roku w ojczystym kraju autora (nagrody: Kaarle Prize (2012), Clue of the Year Prize (2012) i Laila Hirvisaari Prize (2012)). W 2012 roku ukazała się jej kontynuacja, ale nie dotarłam jeszcze do informacji, czy już doczekała się przekładu na język polski.

Ocena: 4-/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu Zysk i S-ka

Grubość książki: 3,70 cm

niedziela, 16 marca 2014

Charles Martin, Otuleni deszczem

Czy potraficie szybko zapominać i wybaczać innym ludziom, szczególnie tym, którzy zaszli Wam za skórę? Spróbujcie odpowiedzieć sobie na to pytanie bez głębszego zastanawiania się. Czy łatwo wyrzucić z pamięci jakieś niemiłe zdarzenia z bliższej lub dalszej przeszłości? Ja z natury nie jestem jakoś szczególnie "pamiętliwa", ale rzeczywiście czasem zdarza mi się za długo roztrząsać jakąś niemiłą sytuację i chcąc nie chcąc - wiążę i kojarzę ją wtedy z daną osobą. A co mają powiedzieć ludzie, którzy zostali w jakiś sposób skrzywdzeni przez własnego rodzica... Czy wybaczenie jest wtedy prostą sprawą? O tej, a także wielu innych kwestiach traktuje powieść Charlesa Martina, który z każdą kolejną przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa, wkrada się w moje łaski i zaczyna pretendować do wąskiej grupy moich ulubionych pisarzy i pisarek.

Książka prezentuje dzieje trzech osób - dwóch braci i jednej kobiety, których łączy (oprócz znajomości z dziecięcych lat) to, że mają za sobą naprawdę trudne chwile. Mężczyźni źle wspominają dzieciństwo, a kobieta ma za sobą nieudane małżeństwo. Każda z tych postaci musi jakoś poradzić sobie z bolesnymi wspomnieniami i każda robi to na swój sposób. Przez wiele lat nie utrzymywali ze sobą kontaktów, aż do pewnego dnia, kiedy ich losy znów zaczynają się przeplatać.

Jak większość książek z serii "Labirynty" Wydawnictwa WAM również ta - "Otuleni deszczem" niesie przesłanie. Uczy, że na wybaczanie nigdy nie jest za późno. Przypomina także, że


Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą(...)
(1 List do Koryntian)

Pokazuje, że czasem dokonanie wyboru (w rozmaitych kwestiach) nie jest łatwe i wymaga wielkiego poświęcenia, ale jeśli kierujemy się dobrymi intencjami, to jesteśmy w stanie iść odpowiednią drogą. Gdzieś w sieci (bodajże na LC) znalazłam opinię, że jest to książka, która zmusza do zrobienia "rachunku sumienia". Zgadzam się z tą opinią i podpisuję pod nią obiema rękami...

Polecam, serio.

Ocena: 5/6

Grubość książki: 2,80 cm

***

Przepraszam za dosyć długą nieobecność, ale z powodów losowych musiałam spędzić więcej czasu w pracy, a po powrocie z niej nie miałam już na nic siły. Tylko amciu, kąpanko i do łózia :] 

Właśnie próbuję coś naskrobać, a tymczasem muzyczka, która chodzi mi po głowie:


wtorek, 11 marca 2014

Paulina Młynarska, Dorota Wellman, Kalendarzyk niemałżeński

Dziś w zasadzie nie będzie recenzji jako takiej, tylko krótka wzmianka.

Jeżeli szukacie książki o tematyce lżejszej, nie wymagającej od Was większego wysiłku intelektualnego, to mogę Wam polecić "Kalendarzyk niemałżeński". Ale nie spodziewajcie się cudów. Ta książka nie wnosi jakiejś konkretnej wiedzy - ot, znajdziecie tam po prostu rozważania dotyczące różnych kobiecych spraw.

To zbiór rozmów/listów między Autorkami. Obie bardzo sobie cenię, choć nie ukrywam, że panią Wellman - bardziej. "Kalendarzyk..." zawiera dyskusje na tematy zarówno (po)ważne, jak i błahe, dotyczące codziennych spraw. W sumie to chciałabym zasiąść z Paniami przy kawce i pogawędzić. Widać, że sporo wiedzą o życiu i nie boją się przedstawiać wprost swojego zdania.

Jeżeli lubicie pichcić, urzędować w kuchni, to znajdziecie tam również sporo ciekawych przepisów kulinarnych. Może któryś z nich wypróbuję w najbliższym czasie, kto wie?

Jako przerywnik po książkach "cięższego kalibru" - jak najbardziej tak, ale... nic ponadto.



Grubość książki: 2,10 cm

poniedziałek, 10 marca 2014

Joanna Sałyga, Chustka

Tak wiele uczuć kłębi się we mnie, że nie wiem, od czego zacząć.

Swego czasu widziałam na wielu blogach recenzję tej książki, ale - przyznaję bez bicia - pomyślałam sobie wtedy, że jest to pozycja przereklamowana. I tak, teraz pewnie podniesie się larum: że jak taka książka może być przereklamowana? Przecież to nic innego, jak swoisty pamiętnik umierania... Takie miałam jednak subiektywne odczucia, gdy na kolejnym blogu widziałam... kolejną recenzję. To, jak bardzo się pomyliłam, utwierdza mnie w przekonaniu, że po pewne książki warto sięgać, kiedy już minie medialny szum wokoło nich. Kiedy już pierwsze zachwyty (prawdziwe i te pozorowane na potrzeby rynku) miną - wtedy mogę spokojnie zasiąść i zaczytać się w danej historii. "Chustka" będąca książkowym wydaniem bloga chustka.blogspot.com trafiła w moje ręce dzięki uprzejmości koleżanki z pracy. Gdyby nie to, za jej lekturę zabrałabym się pewnie jeszcze później. Ale do rzeczy...

"Chustka" zaskoczyła mnie swoją niebanalnością - porusza najczulsze struny duszy chyba właśnie dlatego, że opowiada historię prawdziwego człowieka, prawdziwej kobiety, która każdego dnia walczy o życie. 

Joanna Sałyga zaczęła prowadzić swojego bloga wkrótce po tym, jak dowiedziała się, że ma raka. W kwietniu 2010 roku napisała:

mam 34 lata.
ważę 56 kg przy wzroście 171 cm.
urodziłam pięć lat temu przez cięcie cesarskie chłopczyka.

od kilkudziesięciu godzin mam raka.

Pani Joasia była pełną energii i wigoru młodą kobietą, która - jak to się mówi - miała caaaałe życie przed sobą. Niestety los odebrał jej możliwość patrzenia, jak dorasta jej Syn... 
Syna ze związku, który nie miał szans przetrwania, wychowywała sama. Pracowała w korporacji. Pewnego dnia poznała fantastycznego faceta, o którym mówiła/pisała: Niemąż. Jakieś dwa miesiące po rozpoczęciu obiecującej znajomości poszła w końcu do lekarza, gdyż dokuczał jej ból brzucha. Wyszła świadoma, że o każdy następny dzień życia będzie musiała ostro walczyć...

"Chustka" jest pamiętnikiem kobiety, która pogodziła się ze swoją sytuacją - ale nie jest bierna, walczy, szuka nowych metod leczenia, konsultuje się z wieloma lekarzami. Nie leży i nie czeka bezczynnie na śmierć. Do tego walczy ze swoim nowotworem... humorem. Mówi o nim np. rakelcia. W swoich wypowiedziach jest szczera do bólu, ale potrafi też ironicznie spoglądać na siebie i świat ją otaczający. Czytając książkę raz miałam łzy w oczach, innym razem - uśmiechałam się pod nosem. Ileż tam jest prawd!

Podziwiam Joannę za siłę, za upór, za optymizm i pogodę ducha, za poczucie humoru - chciałabym mieć taką przyjaciółkę. Jej postawa uczy mnie, aby doceniać to, co się posiada i cieszyć się każdą chwilą swojej egzystencji (nawet jak to życie nieźle daje nam w kość - a może szczególnie wtedy --> będziemy dzięki temu potrafili jeszcze lepiej celebrować te lepsze chwile życia). Była cudowną matką, obym ja potrafiła być kiedyś podobną...

Ta książka uczy, że choroba nie powinna być tematem tabu; że chorzy na raka (i nie tylko) nie chcą wyrazów współczucia, smutnych spojrzeń - oni chcą żyć pełnią życia, więc bliscy i przyjaciele zamiast smęcić, powinni wziąć cztery litery w troki i wspólnie celebrować wolne chwile.

Prawdopodobnie ta recenzja jest nieco chaotyczna - ale to chyba dobrze odzwierciedla mój stan ducha po lekturze tej książki.

POLECAM GORĄCO!

Grubość książki: 1,90 cm

sobota, 8 marca 2014

Stos recenzencki #7

Kolejny stosik - już jest!

Od góry:

- Ewa Nowak, Tomasz Kozłowski, Apollo 11. O Pierwszym Lądowaniu Na Księżycu
- Z. Stanecka, J. Rusinek, Historia Pewnego Statku. O Rejsie Titanica (pierwsze dwie książeczki to lektura raczej dla dzieci, ale nie mogłam się powstrzymać:) już na dzień dobry wiem, że będą wspaniałymi prezentami np. dla chrześniaków)
- Beller Steven, Antysemityzm. Bardzo Krótkie Wprowadzenie
- Domenico Agasso Sr., Domenico Agasso Jr., Papież Jan XXIII. Droga Do Świętości
- Petra Schuhler, Monika Vogelgesang, Wyłącz Zanim Będzie Za Późno (o uzależnieniu od buszowania w sieci!)
- Jay Bonansinga, Robert Kirkman, The Walking Dead. Żywe Trupy. Upadek Gubernatora. Część Pierwsza (szanowny małżonek jest fanem " The Walking Dead" - to dla Niego :*)
- Pekka Hiltunen, Szczerze oddana (thriller psychologiczny - ciekawa jestem, czym mnie zaskoczy)




Wiem, wiem, miszung totalny, ale to chyba dlatego, że lubię poszerzać horyzonty ;) i nie zamykać się tylko w ciasnych ścianach: to lubię, a tego nie... ;-)

ps. Wszystkim Kobietom życzę dziś wszystkiego, co najlepsze:* ...a wśród prezentów - oczywiście nowych nabytków książkowych :D

piątek, 7 marca 2014

Anders de la Motte, [geim]

Skład:
- beznadziejny próżniaczy typek o ksywie HP
- prosty język
- całkiem sporo wulgaryzmów
- wciągająca akcja

Wrzucić na karty jednej książki, zamieszać. Przed zabraniem się za lekturę skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż przeczytanie "[geim]"  zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.

A tak na serio:

Poznajemy 30-letniego faceta, który większość czasu spędza na leniuchowaniu. Tak mija mu dzień za dniem. Jedyne marzenie sprowadza się do tego, by być zauważonym, stać się pępkiem świata. Bywa impulsywny, ale jednocześnie czuje się niedoceniany. W dniu, w którym znajduje pewien telefon komórkowy, jego życie ulega zmianie. Nie jest to bowiem zwykła komórka, lecz telefon zapraszający do gry w Alternatywną Rzeczywistość. Owa gra ma za zadanie - o czym dowiadujemy się w toku lektury - sprawdzać granice między światem wirtualnym a rzeczywistym. Kiedy Henrik HP Pettersson pomyślnie przechodzi test próbny, zaczyna otrzymywać różne - często niebezpieczne i niezgodne z prawem - zadania. Wybryki te są filmowane i publikowane na liście rankingowej. Wszystko jest oceniane przez zamkniętą społeczność w sieci. Nie ma nic za darmo - za każde wykonane zadanie, HP otrzymuje oczywiście pieniądze. Gra coraz bardziej wciąga Henrika, napięcie rośnie, bo i nagrody stają się coraz cenniejsze. Coraz wyższe oceny fanów zachęcają bohatera do przekraczania kolejnych granic. HP staje się gwiazdą, a przecież zawsze o tym marzył... Czy jednak będzie bezmyślnie wykonywał wszystkie zadania, czy może jednak są pewne granice, których nawet on sam nie chce przekraczać...? 

Ta historia wciąga od pierwszej strony, akcja rozwija się w niezwykłym tempie. Nie mija kilka godzin, a lekturę książki ma się już za sobą. Czy w związku z tym była to bezmyślna lektura? Zapewniam Was, że nie. Główny bohater rzeczywiście jest głupkiem, któremu zależy w zasadzie tylko na akceptacji jego osoby przez resztę świata. Jednak to, co wyprawia, skłania do zadumy. Jak daleko jesteśmy w stanie przesuwać granicę między dobrem a złem? Czy są jakieś wartości, przed którymi - potocznie mówiąc - jeszcze klękamy?
To powieść o zagubieniu we współczesnym świecie, o nieradzeniu sobie z problemami i ucieczkach w alternatywną rzeczywistość. Zmusza czytelnika do zastanowienia się, czy warto chcieć być pępkiem świata...

Na minus - ilość wulgaryzmów w powieści. Czy bez nich książka byłaby automatycznie gorsza?



Grubość książki: 3 cm

czwartek, 6 marca 2014

John Templeton, Uniwersalne prawa życia

Jeżeli chcesz wykorzystać zdolności, które w Tobie drzemią, ale nie wiesz, jak się do tego zabrać... to polecam Ci książkę "Uniwersalne prawa życia", w której autor zebrał rozmaite mądrości życiowe. John Templeton wyszedł z założenia, że myśli człowieka mają ogromny wpływ na to, w jaki sposób wykorzystuje on swoją energię i siłę twórczą (s.7). I tymi myślami zajmuje się właśnie autor - w nich właśnie widząc napęd ludzkiego działania.

Wiele z tych myśli, refleksji jest nam już znanych. Sami moglibyśmy do nich dojść. Na przykład to, że im bardziej optymistycznie patrzymy na świat, tym więcej dobrego będzie nas spotykać. Z myślą, że "jesteś tym, kim myślisz, że jesteś" spotykamy się na wielu stronach tej książki. Autor próbuje nam udowodnić, że wszelkie zmiany powinny wychodzić z nas samych (z naszego "środka") - że nie powinniśmy czekać z założonymi rękami, tylko próbować zmieniać siebie i swój świat dookoła. Jeżeli będziemy żyli w zgodzie ze sobą oraz bliźnimi, będzie nam łatwiej znosić przeciwności losu. Uczciwość jest jedną z tych cech, które również wzbogacą nasze życie. Bo skoro będziesz uczciwy, to i szczęście Cię nie ominie (wszak nie będziesz się musiał/a mierzyć z wyrzutami sumienia). Dzięki pozytywnemu myśleniu nasze życie może stać się bardziej produktywne. Nie powinniśmy wmawiać sobie, że jesteśmy gorsi, bo to przełoży się na nasze funkcjonowanie w społeczeństwie. Warto też uzmysłowić sobie, że uczymy się całe życie - powinniśmy być otwarci na nauki, które chcą nam przekazywać inni. Bowiem ci, którzy sądzą, że wszystko już wiedzą, są zgubieni... Aby wieść spokojne, udane życie, warto także rozwijać empatię względem innych.

Kolejną z uniwersalnych prawd, jakie serwuje nam ta książka, jest fakt, iż zdrowy rozsądek podpowiada nam, byśmy traktowali innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Autor zaznacza jednocześnie, że ta "złota zasada" obowiązuje praktycznie w każdej religii świata. Rozwija też biblijną myśl, że "im więcej dajemy od siebie, tym więcej dostajemy w zamian". Niestety niektóre z porad są nieco oderwane od rzeczywistości. Autor - słynny inwestor z Wall Street i filantrop pisze bowiem tak: Jeżeli (...) ktoś nie może w swojej okolicy znaleźć pracy w interesującej go dziedzinie, powinien poszukać oferty dla wolontariusza. W ten sposób nie domaga się, aby życie dało mu pracę, której chce, ale pyta, czy jest coś, co może dać od siebie. Dzięki wolontariatowi zyskuje doświadczenie, nawiązuje znajomości, a nierzadko zdobywa pracę, której szukał. (s.214)
Wszystko pięknie, ładnie, ale jeśli w tym czasie człowiek ten nie będzie miał czegoś, co mógłby "włożyć do garnka", to nie sądzę, by miał fizyczne siły, by cokolwiek robić. Trochę zbyt idealistyczne (a może amerykańskie?) podejście do życia...

Powinniśmy również nabyć umiejętność dziękowania - zarówno ludziom tu, na ziemi, jak i Temu, który nas stworzył. W obcowaniu z ludźmi pamiętajmy zawsze, że pochwała zdziała więcej niż krytyka. Autor powtarza też znaną chyba każdemu myśl - doceniaj to, co masz obecnie.

Książka okraszona jest ogromną ilością przykładów z życia (ponoć) prawdziwych ludzi. Niektóre z nich na odległość trącą mi dydaktyzmem, ale to moje subiektywne odczucia. Poza tym, spora część przykładów wydaje się być całkiem realna, więc nie przesądzam tu o ich prawdziwości czy fikcyjności. Po prostu niektóre z nich wydają mi się nieco podkoloryzowane...

"Uniwersalne prawa życia" zostały pięknie wydane, w twardej oprawie (którą osobiście uwielbiam - wiem, do noszenia w torebce takie książki nadają się... średnio, ale za to jak się prezentują w biblioteczce!). Każdy rozdział rozpoczyna się ilustrowanym inicjałem, a granatowa czcionka na kremowym papierze wcale nie męczy oczu (o co początkowo się obawiałam).

Jak już wcześniej wspomniałam, książka zawiera zbiór prawd, które - w większości - każdy z nas zna. Autor zgrabnie zebrał je wszystkie i stworzył całkiem przyjemny "poradnik". Nie wszystkie z tych mądrości jestem w stanie tu i teraz wykorzystać, ale sądzę, że metodą małych kroków jestem w stanie coś zmienić w swoim życiu. Na początek postaram się patrzeć na świat z większym optymizmem i nie roztrząsać porażek. Będzie ciężko, ale spróbuję.

To książka, w której można się rozsmakować. Nie "połykać" jej od razu w całości, lecz zatrzymać się, zdobyć na głębszą refleksję. Polecam osobom zagonionym oraz wszystkim tym, którzy chcieliby coś zmienić w swoim życiu, ale jeszcze dokładnie nie wiedzą, co...

Ocena: 5-/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu WAM


Grubość książki: 3,80 cm


niedziela, 2 marca 2014

Podsumowanie lutego :-)

Czas na kolejne podsumowanie w tym roku. Mam wrażenie, że póki co, "trzymam formę" = )

Przeczytałam bowiem w minionym miesiącu 15 książek (czyli o jedną mniej niż w styczniu). Najbardziej przypadła mi do gustu... Ha! Nie jestem w stanie wymienić tu jednej książki. Te, które mnie zachwyciły to:
"Pieśń Maorysów", "Rozmowy bez retuszu", "Wszystko w porządku" oraz (jeszcze przed recenzją) "Sekretne życie Cee Cee Wilkes".

Łącznie przeczytałam 6031 stron (około 70 stron więcej niż w styczniu), co daje średnio 215 stron dziennie (w ubiegłym miesiącu były to 192 strony dziennie).

Jeśli chodzi o wyzwanie "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu" to przeczytałam kolejne 40,5 cm (2,5 cm mniej niż w styczniu). Mój wzrost 173 cm - 43 cm (styczeń) = 130 cm - 40,5 cm (luty) = do przeczytania pozostało mi 89,5 cm. Póki co jestem zadowolona z takiego tempa czytania.

Napisałam 17 postów, z czego 12 to recenzje książek. 


Gdybym tylko miała takie okna w domu, to chciałabym, oj chciała:

link
                                                albo...

link