Cieszę się z faktu, że za lekturę "Wołania kukułki" zabrałam się po czterech miesiącach od wydania jej w Polsce. Pierwszy szum już opadł, a ja na spokojnie mogę zastanowić się, jakie uczucia wywołała we mnie lektura tej powieści.
W pewną zimową noc czarnoskóra supermodelka Lula Landry wypada z balkonu swojego mieszkania. Modelka jest powszechnie znana, nie dziwi więc fakt, że wkrótce przed apartamentowcem gromadzą się tłumy dziennikarzy, żądnych sensacji. Policja w toku śledztwa stwierdza samobójstwo, lecz w taką wersję wydarzeń nie wierzy przyszywany brat Luli - John Bristow. Zwraca się on do prywatnego detektywa Cormorana Strike'a, by pomógł mu w odnalezieniu sprawcy (rzekomego) morderstwa. Cormoran jest weteranem wojennym z Afganistanu. Karierę w wojsku zakończył, gdy stracił połowę nogi. Jest cyniczny, zmęczony życiem, na dodatek ledwo rozstał się z kobietą i chwilowo śpi we własnym biurze, bo nie ma mieszkania. Do tego sytuacja w pracy jest nieciekawa - jego biuro tonie w długach. Biuro pracy tymczasowej przysyła mu asystentkę, na którą go w zasadzie nie stać. Ale Robin oprócz urody, posiada również inne zalety. Jest zaradna, inteligentna, dyskretna, pomysłowa, a do tego praca detektywistyczna zaczyna się jej podobać. Mamy więc ciekawą parę - specyficznego detektywa oraz jego pełną zapału, młodą asystentkę.
Akcja toczy się w zasadzie - jak na kryminał - dosyć wolno. Dzięki temu możemy nieco podelektować się serwowanym nam językiem. A język dopracowany został w najmniejszych szczegółach - każdy z bohaterów ma swój sposób mówienia, co dodaje uroku całej lekturze. Bardzo dokładnie poznajemy sposób działania małego biura detektywistycznego - z mozolnym zbieraniem informacji, poczuciem bezsensu, gdy wydaje się, że "śledztwo" nie posuwa się do przodu, ale też z zalążkami informacji, które po zebraniu i połączeniu z innymi tworzą wykwitną mozaikę (niczym puzzle - dokładamy po jednym, aż naszym oczom ukazuje się na przykład cudowny krajobraz) i wszystko staje się jasne. Autor (a w zasadzie autorka) bawi się z nami, czytelnikami w kotka i myszkę - co chwila kieruje nasze podejrzenia w inną stronę.
Mamy tu niesztampowych bohaterów, a ich stylizacje językowe w niektórych momentach były tak genialne, że płakałam ze śmiechu - mam tu na myśli dialog w pubie pomiędzy pijanym Cormoranem a Robin (jak dla mnie mistrzostwo! kto czytał, ten wie, o czym mówię).
Jak już pisałam, cała akcja toczy się stosunkowo wolno. Jeśli liczycie na dreszcz emocji i szybkie przewracanie kolejnych stron w kosmicznym tempie, to nie sięgajcie po "Wołanie kukułki".
W pewną zimową noc czarnoskóra supermodelka Lula Landry wypada z balkonu swojego mieszkania. Modelka jest powszechnie znana, nie dziwi więc fakt, że wkrótce przed apartamentowcem gromadzą się tłumy dziennikarzy, żądnych sensacji. Policja w toku śledztwa stwierdza samobójstwo, lecz w taką wersję wydarzeń nie wierzy przyszywany brat Luli - John Bristow. Zwraca się on do prywatnego detektywa Cormorana Strike'a, by pomógł mu w odnalezieniu sprawcy (rzekomego) morderstwa. Cormoran jest weteranem wojennym z Afganistanu. Karierę w wojsku zakończył, gdy stracił połowę nogi. Jest cyniczny, zmęczony życiem, na dodatek ledwo rozstał się z kobietą i chwilowo śpi we własnym biurze, bo nie ma mieszkania. Do tego sytuacja w pracy jest nieciekawa - jego biuro tonie w długach. Biuro pracy tymczasowej przysyła mu asystentkę, na którą go w zasadzie nie stać. Ale Robin oprócz urody, posiada również inne zalety. Jest zaradna, inteligentna, dyskretna, pomysłowa, a do tego praca detektywistyczna zaczyna się jej podobać. Mamy więc ciekawą parę - specyficznego detektywa oraz jego pełną zapału, młodą asystentkę.
Akcja toczy się w zasadzie - jak na kryminał - dosyć wolno. Dzięki temu możemy nieco podelektować się serwowanym nam językiem. A język dopracowany został w najmniejszych szczegółach - każdy z bohaterów ma swój sposób mówienia, co dodaje uroku całej lekturze. Bardzo dokładnie poznajemy sposób działania małego biura detektywistycznego - z mozolnym zbieraniem informacji, poczuciem bezsensu, gdy wydaje się, że "śledztwo" nie posuwa się do przodu, ale też z zalążkami informacji, które po zebraniu i połączeniu z innymi tworzą wykwitną mozaikę (niczym puzzle - dokładamy po jednym, aż naszym oczom ukazuje się na przykład cudowny krajobraz) i wszystko staje się jasne. Autor (a w zasadzie autorka) bawi się z nami, czytelnikami w kotka i myszkę - co chwila kieruje nasze podejrzenia w inną stronę.
Mamy tu niesztampowych bohaterów, a ich stylizacje językowe w niektórych momentach były tak genialne, że płakałam ze śmiechu - mam tu na myśli dialog w pubie pomiędzy pijanym Cormoranem a Robin (jak dla mnie mistrzostwo! kto czytał, ten wie, o czym mówię).
Jak już pisałam, cała akcja toczy się stosunkowo wolno. Jeśli liczycie na dreszcz emocji i szybkie przewracanie kolejnych stron w kosmicznym tempie, to nie sięgajcie po "Wołanie kukułki".
Zasmuca mnie fakt, że chwyt, po jaki sięgnęła J.K.Rowling jasno pokazuje, że początkujący, nieznany nikomu pisarz - choćby nie wiem, jak fantastycznie władał piórem - może nie zostać dostrzeżony. Dopiero, gdy po kilku miesiącach ujawniono, kto kryje się za pseudonimem Robert Galbraith, sprzedaż książki podskoczyła (do tego momentu sprzedano jedynie bodaj 1500 egzemplarzy). Obce nazwisko budzi podejrzenia albo... nieufność. Szkoda, wielka szkoda. No cóż, nie piszę po to, by użalać się nad losem początkujących pisarzy, ale by przedstawić Wam mechanizmy działania rynku wydawniczego.
Coraz bardziej zaczynam doceniać pióro pani Rowling (przygody Harry'ego poznałam do czwartego czy piątego tomu i obiecuję sobie, że za jakiś czas zacznę od początku - klasykę warto znać w całości a nie "po łebkach") za umiłowanie szczegółu. Wiem, że brzmi to dziwacznie, ale naprawdę cenię sobie książki, w których oprócz smakowitej treści, znajduję piękny język, uwzględniający bogactwo szczegółów. "Trafnym wyborem" byłam lekko rozczarowana, więc tym większa moja radość, że ten kryminał znacznie bardziej przypadł mi do gustu. Zarówno język, jak i konstrukcja psychologiczna poszczególnych bohaterów powodują, że lektura była dla mnie przyjemnością.
Książka jest pierwszą z cyklu serii powieści kryminalnych. Już wiem, że z chęcią zajrzę do nich, by przekonać się, czy Rowling/Galbraith trzyma formę...
Grubość książki: 3,40 cm
Ja również czekam na dalsze przygody :D
OdpowiedzUsuńO, muszę przyznać, że mnie zachęciłaś ^^ Nie zastanawiałam się wcześniej nad tą książką, ale teraz, po Twojej przychylnej recenzji, mam na nią chrapkę :>
OdpowiedzUsuńKoniecznie musisz przeczytać całą serię o Harrym (obsesja: włączona). Musisz.
Fajnie, że pani Rowling próbuje swoich sił w różnych gatunkach literackich.
I w ogóle dzięki za komentarz u mnie! :)
B.
Muszę przeczytać tę ksiązke koniecznie :3 Ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńPodsyciłaś moją ochotę na tę książkę :) Autorkę bardzo lubię i jestem ciekaw jak sobie poradziła w kryminale.
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam do siebie
Tak to smutne, że ze względu na nazwisko książka staje się "arcydziełem"... Smutne jest też to, że przeciętny pisarz, czy nowe nazwisko nie ma żadnej szansy na wybicie się, co Rowling doskonale pokazała. Ciekawa jestem, jak się czuła po odkryciu tego faktu. Ja na pewno nie byłabym szczęśliwa, a wręcz zażenowana...
OdpowiedzUsuńNa samą książkę mam ochotę, szkoda tylko, że nie można liczyć na wartką akcję.
Bardzo mi się podobała, ale przyznaję, że zainteresowałam się nią dopiero po "ujawnieniu" autorki.
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji książka wydała mi się jeszcze bardziej interesująca ;> Ja nawet nie słyszałam o niej przed ujawnieniem się Rowling, więc ciężko powiedzieć, czy w jakimś większym stopniu wpłynęło to na moje zainteresowanie. Szkoda tylko, że tak przedstawia się sytuacja... Początkujący pisarze naprawdę mają ciężko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bez zbędnych zdań muszę koniecznie zajrzeć.
OdpowiedzUsuń