Na początku był... komiks, później pojawił się serial, który zdobył rzesze fanów na całym świecie. Aż ostatecznie nadszedł czas na powieści opowiadające historie kultowych postaci.
Zacznę może od niewielkiego usprawiedliwienia - nie miałam bowiem do czynienia ani z komiksem ani z serialem (przepraszam! - jedynie ze ścieżką dźwiękową tego ostatniego;) - mąż jest zagorzałym fanem, więc nawet zamknięte drzwi pokoju mi nie pomagały), więc oceniam "The Walking Dead. Żywe Trupy. Upadek Gubernatora" tylko i wyłącznie na podstawie lektury (oraz paru spostrzeżeń i uwag mojego męża). Dlatego też moja opinia będzie w pewien sposób niepełna, ale liczę na zrozumienie.
Akcja rozkręca się dosyć długo, dopiero po pewnym czasie mogłam stwierdzić, że wciągnęłam się w nią. Trafiamy do - na pozór spokojnego - miasteczka Woodbury, w którym urzęduje Philip Blake, życzący sobie, by zwracać się do niego per Gubernator. Próba zamachu się nie powiodła, więc Gubernator nadal ma swój "stołek". Blake jest naprawdę dziwnym typem (odnosiłam wrażenie, że był nie lepszy niż same żywe trupy) - rządzi tak, jak rządzi, bywa nieprzewidywalny, ale równocześnie ma się za Obrońcę Uciśnionych. Gubernator uznaje prostą zasadę, że ludziom potrzeba jedzenia i ... rozrywki ("chleba i igrzysk"). I właśnie z tym pierwszym bywają problemy. Pewnego razu do Woodbury trafia niewielka grupa ocalałych (pochodzących z innej społeczności) i sytuacja ulega zmianie. Kiedy pod murami miasta zostaje złapana dwójka mężczyzn oraz kobieta, Gubernator (mając taką wizję "ochrony" sennej mieściny) postanawia ich uwięzić. W skład tej grupki wchodzą Rick, Glenn oraz Michonne (postaci znane z komiksu i serialu).
"The Walking Dead. Żywe Trupy. Upadek Gubernatora" nie jest ujednolicona pod względem narracji. Poszczególne sytuacje poznajemy z perspektywy albo samego Gubernatora albo Lilly Caul (postać z poprzedniego tomu - jak wyszperałam w sieci). Pojawia się też narracja trzecioosobowa, więc generalnie pod tym względem (przynajmniej początkowo) ciężko było mi się połapać - pamiętajcie proszę, że jestem zombiakowym laikiem!
Tytułowy "bohater" to postać, która powodowała u mnie mieszane uczucia - w większości jednak czekałam, aż ktoś w końcu ukróci jego specyficzne rządy.
Od męża wiem, że akcja książki odbiega dosyć od fabuły serialu, ale zdaję sobie sprawę, że media rządzą się swoimi prawami. Żałuję nieco, że nie miałam okazji rozpocząć czytania serii od "Narodzin Gubernatora" - to ułatwiłoby mi zrozumienie niektórych wydarzeń i postaci (oraz ich zachowań).
A teraz powiem coś, co wielu pewne zadziwi. Prawda jest taka, że to nie są "moje klimaty". Spróbowałam, wiem już o czym mowa, kiedy słyszę "The Walking Dead", ale ani postaci, ani fabuła nie zachęciły mnie do dalszej przygody z "Żywymi trupami". Po prostu - umęczyłam się nieziemsko (prawie jak podczas czytania niektórych niechcianych, ale obowiązkowych lektur szkolnych) i wiem, że drugi raz do tej rzeki nie wejdę. Jak to mówią: "Sorry Winnetou!". Chciałam przekonać się na własnej skórze, czym tak bardzo zachwyca się mój małżonek, ale już wiem, że tej pasji, fascynacji nie będę z nim dzielić.
Za udostępnienie egzemplarza dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu Sine Qua Non
Bardzo fajna recenzja. Ja czuję po tej książce lekki niedosyt :)
OdpowiedzUsuńO! Ja też nie pałam miłością do zombie, nie znam komiksu, nie znam filmu, nie znam książki i prędko nie poznam, bo nie trawię tej tematyki :) I na całe szczęście mój narzeczony fanem "Walking Dead" nie jest, choć pograć w gry zombie lubi :D
OdpowiedzUsuńUff, to nie jestem sama:D Choć rzeczywiście w jakąś gierkę z zombiakami zdarzyło się "popykać" :P
Usuńhehe czytałam i czytałam i mowię - to nie moje klimaty, jakoś tego nie czuję. No patrz i ty piszesz coś podobnego. Daruję sobie, gdyby ta książka zmieniła twoje zdanie, to może i bym się skusiła. Tak, mój mąż też jest dziwny :)
OdpowiedzUsuńUlżyło mi, że nie tylko ja nie zachwycam się tą serią :)
UsuńHihi, to obie mamy nieco dziwnych małżonków :D
Książka może być dla mnie "inna" niż zazwyczaj...sięgnę po nią :)
OdpowiedzUsuńhttp://natalax3recenzje.blogspot.com
Ja serial oglądałem, ale za jakiegoś maniaka się nie uważam. Ot, solidna rzecz, do czasu, bo czwarty sezon jest kieprawy ;-) Za to seria książkowa - mniam. Z części na część podoba mi się coraz bardziej. Przy scenach tortur, których doświadczał pewien pan miałem ciary... Fabuła istotnie różni się od tej serialowej. Dużo punktów jest wspólnych, ale różnice pojawiają się na każdym kroku.
OdpowiedzUsuńZ chęcią bym się skusiła, jestem bardzo ciekawa tej pozycji. W przeciwieństwie do Ciebie lubię takie klimaty.
OdpowiedzUsuń