„Sztuka kochania” była swego czasu książką obowiązkową dla
każdego nastolatka. I nie chodzi tu bynajmniej o kanon lektur szkolnych, a
raczej tych… „życiowych”. Młodzi (ale nie tylko) ludzie zaczytywali się w niej
z wypiekami na twarzy. Wstyd przyznać, ale w moich młodzieńczych latach książka
nie trafiła w moje ręce. Może dlatego, że rodzice nie mieli jej w swojej
biblioteczce. A może dlatego, że tak dobrze ją ukryli przed ciekawskimi oczami
córki..?
„Sztuka kochania” była wielokrotnie wznawiana i dzisiaj, po
czterdziestu ladach nadal cieszy się niesłabnącą popularnością. Wydana w
siedmiu (!) milionach egzemplarzy – to wersja oficjalna, bo liczbę nielegalnych
dodruków można liczyć w kolejnych tysiącach. Poradnik ten został wydany
nakładem ciężkiej pracy Michaliny Wisłockiej w Poradni Świadomego
Macierzyństwa, pierwszej w Polsce takiej instytucji. Wisłocka pracując jako
ginekolog, stykała się w lekarskim gabinecie z wieloma różnorodnymi problemami
i to dało jej motywację do pisania. Jednym słowem jej poradnik był idealną
odpowiedzią na problemy pacjentek.
„Książka, która podpowiada jak żyć…żeby chciało się kochać”.
Z każdego zdania, z każdego rozdziału płynie jednoznaczny
wniosek, że „kochanie” to forma sztuki. Wszak słowo seks kojarzy się w
dzisiejszych czasach bardziej z czynnościami mechanicznymi, jakąś gimnastyką
aniżeli z bliskością i czułością. W tym kontekście (ale nie tylko) książka jest
nadal aktualna, nawet po tylu latach. I to uważam za jej największy walor.
Pozycja obowiązkowa dla par z dłuższym i krótszym stażem.
Zawiera nie tylko porady czysto praktyczne. Uczy także dostrzegania potrzeb
partnera; traktowania drugiego człowieka z szacunkiem.
Uważam, że to książka, która powinna być choć w części
omawiana w szkole podczas zajęć „Wychowania do życia w rodzinie” czy jak to się
tam dzisiaj nazywa. Michalina Wisłocka tłumaczy bowiem zawiłości ludzkiej
natury w sposób prosty i przystępny. Za jedyny minusik uważam zbyt wiele
informacji medycznych w niektórych rozdziałach. Poza tym sądzę, że jest to
„pozycja” (nomen omen) obowiązkowa.
Zdezaktualizował się rozdział dotyczący antykoncepcji –
wiadomo, świat poszedł do przodu, farmacja także – oraz niektóre poglądy
autorki na kwestie partnerstwa w związku. Jednak na te ostatnie można po prostu
przymknąć oko. Dziś książka już tak nie szokuje, jednak zdaję sobie sprawę (i
po lekturze rozumiem dlaczego), jak nowatorskie wydawały się poglądy Michaliny
Wisłockiej w latach PRL-u. Kontrowersje mogły wynikać również z faktu, iż
Wisłocka zachęcała mężczyzn do czynnego udziału w życiu rodzinnym, co ówcześnie
raczej nie było standardem. Nie dziwi mnie także to, że nie chciano wydać
poradnika w Polsce, a autorka chodziła od Annasza do Kajfasza, raz zwracając
się z prośbą do partii, raz do Kurii… Polską rządzili mężczyźni. I
nieprzychylnie patrzono na kobiety, które swoim nowatorstwem chciały zmieniać
świat…
Polecam serdecznie!
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl
Muszę się przyznać, że z tą pozycją nie miałam do czynienia, ale skoro książka przeżywa drugi boom, co idzie ekranizacją, więc chętnie nadrobię tą zaległość.
OdpowiedzUsuń