„Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy” to nietypowa saga rodzinna. Informacja na okładce niesie prawdę: tam "czas zapętla się i kluczy". Poznajemy bowiem kolejnych bohaterów, by po chwili znów do nich powrócić. Najstarszym z nich jest pastor Martin Ritter, który przybył na plebanię na Mazurach wraz ze swoją delikatną żoną Grete. W czasach dwudziestolecia międzywojennego młode małżeństwo nie miało łatwego życia. Powoli jednak pastor zdobywał szacunek i uznanie, choć być może niezbyt pełną akceptację. Z miłości Martina i Grete powstaje nowe życie - mały Helmuth. Kiedy pojawia się jedno życie, inne musi odejść. Tak jest i tutaj. Grete umiera, a plebania zostaje pozbawiona tzw. kobiecej ręki. Do czasu, kiedy na drodze Helmutha pojawia się Anna Domińczuk. Związek rodzi wiele kontrowersji, ona jest bowiem katoliczką, a on protestantem. Pastor Martin udziela im sakramentu. Małżeństwem są niecały tydzień, kiedy do Helmutha przychodzi powołanie do wojska. Wojenne czasy nie są łatwe dla nikogo, szczególnie dla młodych małżonków. Helmuth opuszcza rodzinny dom, w którym po pewnym czasie pojawia się nowe życie: jego syn, także Helmuth. I znów los nie jest łaskawy: w wyniku przeciwności losu małego chłopca ostatecznie wychowuje tylko dziadek - Martin Ritter. Nie będę streszczać tu pozostałej części książki. Podzielę się za to pewną refleksją: najciekawszą postacią jest tu właśnie pastor Martin. To do niego, na plebanię, wracają kolejne pokolenia Ritterów (bo warto zaznaczyć, że powieść pełna jest rozstań oraz powrotów). To on jest swego rodzaju ostoją, opoką, która dba o rodzinny dom. To on jest wzorem do naśladowania, kiedy udziela pomocy, nie licząc na rewanż. Te powroty kolejnych Ritterów to symbol upływającego czasu.
Przez całą powieść przewija się znamienne zdanie: "Ritterowie zawsze wracają". Niby prosta treść, ale tak wiele mówiąca - pokazująca, jak ważne jest przywiązanie do "swojego miejsca na ziemi".
Ogólnie rzecz biorąc, tematyka powieści bardzo mi się spodobała, jednak nie przemawia do mnie sposób opowiadania całej historii: podział na "wczoraj", "dzisiaj"... Pozornie jest to klarowne, ale może jestem w takim momencie życia, w którym łatwiej "wgryźć" się w tradycyjny sposób narracji? Kiedy pod koniec dnia otwierałam książkę i zaczynałam czytać, musiałam się cofać kilka stron, by przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Która Anna co zrobiła... Ano właśnie - nagromadzenie bohaterów o tych samych imionach również nie ułatwiało mi lektury. Metaforyczny i bardzo poetycki sposób pisania pani Patrycji to nie do końca "moja bajka", wiem jednak, że znajdą się czytelnicy, których takie pióro wręcz zachwyci.
"Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy" to nie tylko niezwykła kronika rodzinna, to także powieść o poszukiwaniu tożsamości. I ciekawy obraz wojennych i międzywojennych Mazur.
Powieść ta jest także zbiorem wielu pięknych, mądrych sentencji:
Strach, dzielony na pół, przestaje być strachem. - s.178
To nieszczęście mieć ramiona i nikogo, by go w nich zamknąć. - s. 276
Polecam czytelnikom "bardziej wymagającym" ;-).
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza :-)
Mnie taka narracja by nie przeszkadzała, a sama tematyka tej książki jest bardzo interesująca.
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie, chętnie w wolnej chwili przeczytam! :)
OdpowiedzUsuńJa miałam na początku pod górkę przez tą narrację, ale potem przepadłam i ostatecznie jestem zachwycona :)
OdpowiedzUsuń