Paige, główna bohaterka, nie ma łatwego dzieciństwa. Mając 5 lat zostaje półsierotą, gdyż jej własna matka odchodzi z domu. To wydarzenie kształtuje całą późniejszą egzystencję Paige - tak przynajmniej przedstawia nam to autorka "Linii życia". Kiedy jako młoda kobieta zakochuje się, zachodzi w ciążę, na którą w żaden sposób nie jest gotowa. Usuwa ją, a czynu tego nie potrafi już nigdy wyprzeć ze swojej pamięci. W tamtej chwili znajduje na to panaceum w postaci ucieczki z domu. Kiedy osiada na dłużej w Bostonie, poznaje Nicholasa, dobrze zapowiadającego się studenta medycyny, z bardzo bogatej rodziny. I choć tak wiele ich dzieli, wkrótce zostają małżeństwem. Paige rodzi synka, Maxa. Nie radzi sobie z jego wychowaniem, więc ponownie ucieka. Tym razem jest to ucieczka "żeby się nie zatracić" i przy okazji odnaleźć własną matkę. Kiedy w końcu do kobiety dociera, czego naprawdę pragnie, powrót do domu, do męża i synka, nie jest taki prosty, jak się jej wydawało.
Z mieszanymi uczuciami piszę te słowa... ale chcę być całkowicie szczera: z dotychczasowych powieści Picoult, z którymi miałam do czynienia, "Linia życia" jest najsłabsza. Jednak żeby było jasne - nie jest to książka beznadziejna. Po prostu po Jodi Picoult oczekiwałam... czegoś więcej. Chyba też niepotrzebnie nastawiłam się na nieco inny typ historii niż ten, który tu autorka zaserwowała.
Nie mamy w tej historii żadnych rozpraw sądowych, z których pisarka wręcz słynie. Trochę mi tego brakowało. Mamy za to kawał dobrej powieści obyczajowej, no właśnie: dobrej, a nie bardzo dobrej. I to mnie chyba w tym wszystkim boli. Bo przecież tyle jest historii o miłości, której efektem jest mezalians. Dodatkowo "atmosferę" psuje mi fakt, że nie do końca rozumiem, co autorka chciała "powiedzieć" poprzez te ucieczki bohaterki i jej matki. W mojej ocenie nie zostały one dostatecznie mocno umotywowane. Ja bym nie uciekła, choć też zaliczyłam pewnie kilka wpadek w moim krótkim macierzyństwie. Chociaż łatwo mi mówić, bo wychowywałam się w pełnej rodzinie.
Język powieści potoczysty, to się akurat u autorki nie zmieniło. Natomiast fabuła miała tendencje raz wznoszące, raz opadające, więc - co w przypadku Picoult zdarzyło mi się po raz pierwszy - książkę co rusz odkładałam, a czytanie zajęło mi dwa razy więcej czasu niż zazwyczaj. Nie będę jednak cały czas narzekać: ogromny plus daję za odmalowanie PRAWDZIWEGO obrazu początków macierzyństwa. Ileż to razy, czytając o perypetiach bohaterki, widziałam siebie cztery-pięć miesięcy temu. Tak właśnie wygląda macierzyństwo bez lukru! Ileż bym dała, żeby takich książek powstawało więcej.
Sam wątek miłosny nieco cukierkowy, przynajmniej w niektórych momentach, za to sami bohaterowie bardzo wyraziści. Portrety psychologiczne Paige i Nicholasa głęboko rozpisane, więc w tej kwestii się nie zawiodłam. Postaci nie są czarno-białe, dzięki czemu zyskują na prawdziwości. Łatwo oceniać, czy ktoś jest dobry czy zły, ale przecież tyle jest odcieni szarości...
Reasumując: "Linię życia" polecam jako dobrą powieść psychologiczno-obyczajową, jednak fanów Jodi Pioult ostrzegam: możecie się nieco zawieść.
A na koniec taki kwiatek:
Najważniejszą rzeczą w małżeństwie nie jest miłość, ale coś zupełnie innego: umiejętność wytrzymania ze sobą przez długi czas. - s. 381
Za możliwość przeczytania dziękuję Księgarni internetowej BookMaster.pl
Nie czytałam jeszcze książek Picoult, ale raczej nie zacznę od tej jako pierwszej :)
OdpowiedzUsuńTej książki Picoult nie czytałam, ale jeszcze się nie zawiodłam na jej powieściach.
OdpowiedzUsuńMam za sobą wiele książek Picoult, ale tej jeszcze nie czytałam. Pewnie zrobię to za jakiś czas, ale będę miała na uwadze fakt, iż może mnie nie zachwycić tak jak większość.
OdpowiedzUsuń