O spotkaniu z panią Małgorzatą
Gutowską-Adamczyk słów kilka…
Zawitała do naszej mieściny na
spotkanie autorskie wyżej wymieniona pani. Jakież było moje zdumienie, gdy
zobaczyłam, że w bibliotece (łącznie z nami tj. mną i moim mężem – tak,
wyobraźcie sobie, że dał się tam zaciągnąć:P) pojawiło się niespełna trzydzieści
osób (oprócz nas i pewnej gimnazjalistki średnia wieku wynosiła 50+). Tłumaczę to
sobie jednak godziną spotkania --> 15:00 to dla ludzi normalnie pracujących godzina powrotu z pracy lub ostatnie
godziny tamże.
Pani Gutowska początkowo
opowiadała (a może nawet streszczała?) swoje książki: „220 linii”, „110 ulic”
czy „Mariola, moje krople…”. Jako że żadnej z nich nie czytałam, czułam się
niemrawo:P Jednak, gdy został podjęty temat „Cukierni pod Amorem” ożywiłam się
i walcząc ze swoją nieśmiałością zadałam nawet jedno pytanie autorce (taaaak,
ci, którzy mnie znają, wiedzą ile mnie to wysiłku kosztowało:P). Zadałam dosyć
proste pytanie: w jaki sposób „ogarniała” tylu bohaterów „Cukierni…” – wszak było
ich w każdym tomie całkiem sporo. Na to usłyszałam: - A jaki ma pani sposób na
zapamiętanie członków swojej rodziny (tu od razu w myślach przemaszerowała mi
kolumna wszystkich moich cioć, wujków, kuzynów i całej dalszej rodziny, piątej
wody… - przyznaję, że jest to spora liczba:P)? Wydukałam odpowiedź: - Zapamiętać
:] Na to pani Małgorzata: - I ja tak samo zrobiłam, zresztą tak zżyłam się z
tymi bohaterami, że nie sposób było ich pomylić (nie cytuję dokładnie, wiadomo:
ulotna pamięć). Wspomniała również, że drzewo genealogiczne zamieszczone z tyłu
każdego tomu początkowo było tylko bardziej żartem niż faktyczną pomocą, ale
ostatecznie postanowiła dołączyć je do książek. A ja naiwna myślałam, że
posługiwała się jakimiś notatkami, tabelami czy Bóg wie czym. W trakcie
spotkania pani Małgorzata opowiadała trochę o swoim mężu (reżyseruje m.in. „Ranczo”)
oraz o swoich synach. Mówiła (już nie pamiętam w jakim kontekście) o bardzo życiowych
sprawach: jak funkcjonować w małżeństwie, żeby się nie pozabijać (padło hasło w
stylu: „chwalić pożądane, przemilczać niepożądane” – czyli jak mąż wyprasuje
sobie koszule, to chwalić go głośno, motywując go do dalszego prasowania sobie
koszul; a jeśli nie umyje po sobie naczyń, to po prostu przemilczeć, nie
czepiać się). I jakoś w tym momencie spotkania pani Gutowska spojrzała na mojego
męża i mówi: „Nie każdy pan ma takie szczęście, jak ten przystojny brunet, że
trafia na taką fajną babkę…”. Oboje skonsternowani, zaprezentowaliśmy otoczeniu
swoje pąsowe twarze. Niby błahostka, ale będziemy mieli co opowiadać dzieciom
po latach:P Na samym końcu autorka podpisywała nam, czytelnikom książki (mąż
już w tym czasie się ulotnił). I kiedy zapytała mnie, dla kogo ma wpisać
dedykację, a ja odpowiedziałam, że dla Dominiki i Wojtka, usłyszałam: - Proszę
podziękować mężowi za cierpliwość :P (chyba zauważyła, jaką miał umęczoną minę
pod koniec spotkania). Załapałam się nawet na grupowe zdjęcie, na którym
wyraźnie widać średnią wieku:-)
Proszę o wyrozumiałość przy
czytaniu niniejszych wypocin. Wiem, że brzmi to jak słowotok i wiem również, że
może za bardzo się zachwycam, ale nieczęsto zdarza się gościć w naszej
mieścinie kogoś znanego.
super!! zazdroszcze, bardzo zazdroszczę spotkania Pani Małgosi oraz co oczywiste, zazdroszcze Męża tak cierpliwego i rozumiejącego
OdpowiedzUsuńHa!Jako świadek zawierania związku małżeńskiego fajnej babki i przystojnego bruneta poczułam nieopisaną dumę,wszak ciągle tkwi we mnie poczucie odpowiedzialności świadkowej za to małżeństwo:D Wprawdzie tym stwierdzeniem Ameryki pani Malgorzata nie odkryla-dawno to wiedzialam.Ale bylby numer,gdybym poszla na to spotkanie w R-rzu i powiedziala,ze z fajną babką i przystojnym brunetem z KK to ja beczkę soli zjadłam i niejedną nalewką zapijałam:D
OdpowiedzUsuńDziękować dziękować:) heh, no rzeczywiście miałaby pani Małgosia zaiste ciekawą minę:P (jeszcze gdybyś wspomniała, że byłaś naszą świadkową to już w ogóle:)
OdpowiedzUsuń