Po lekturze tej książki doceniam, że żyję w XXI wieku. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy po odłożeniu "Ginekologów" na półkę, to określenie tytułowych lekarzy mianem "damskich rzeźników".
Dziś mówi się o nich: "prekursorzy" tej intymnej dziedziny medycyny, jaką jest ginekologia. Jednak to słowo nie oddaje w pełni tego, czym ci lekarze zajmowali się, chcąc pomóc kobietom. Thorwald porusza mnóstwo kwestii powiązanych z ginekologią. Pokazuje jej początki i rozwój. Pokrótce prezentuje także historie poszczególnych lekarzy próbujących walczyć z nowotworami nękającymi płeć piękną. Kiedy czytałam fragmenty dotyczące początków ginekologii, miałam gęsią skórkę na ramionach. Spróbujcie sobie bowiem wyobrazić dźganie miejsc intymnych jakimś rozżarzonym prętem lub przypalanie/wypalanie miejsc zmienionych chorobowo. I jak? Doceniacie teraz, że medycyna poszła z postępem i nie grozi Wam śmierć na stole operacyjnym lub krześle ginekologicznym..?
Pozycja nieco naukowa, ale czyta się niczym kryminał lub thriller. Opowieści "z dreszczykiem" gonią jedna za drugą. Co rusz przecierałam oczy ze zdumienia i nie mogłam wyjść z szoku, czytając o próbach "doskonalenia" pewnych metod. Pozwolę tu sobie wysnuć wniosek, że kobiety... to piekielnie twarde istoty. Bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że były w stanie wytrzymywać rozcinanie brzucha na żywca, bez żadnych środków przeciwbólowych, o antyseptyce już nawet nie wspominając. Że wytrzymywały utrzymujące się tygodniami ropienie ran, a niejednokrotnie nawet w takim stanie "szły w pole"?
Przeraża mnie fakt, że Kościół miał tak wiele do powiedzenia w kwestiach kobiecego zdrowia. Wywierał przykładowo tak wielki wpływ na lekarzy, że musieli oni badać swoje pacjentki w "przyzwoity sposób", czyli... kobieta miała być praktycznie w pełni ubrana i szczelnie przykryta. Ginekolodzy badali więc kobiety niejako po omacku... Same porody wyglądały nie lepiej. Nie powinno więc dziwić, że wielu doktorów zamiast wyleczyć pacjentki, doprowadzali je do takiego stanu, że bliżej było tym niewiastom do... cmentarza.
Autor nie szczędzi słów krytyki pod adresem tych lekarzy, równocześnie jednak docenia pracę tych, którzy "nieśli kaganek oświaty" i nie tylko sami dokształcali się, jak tylko byli w stanie (uczyli się na zrobionych samodzielnie sztucznych miednicach), ale przekazywali swoją wiedzę dalej. Wielka chwała należy się tym, którzy wymyślili znieczulenie zewnątrzoponowe i cesarskie cięcie (sama coś o tym wiem ekhm) i generalnie starali się zmniejszać boleści i dolegliwości kobiet. Inna kwestia, którą Thorwald porusza, to cała tematyka związana z antykoncepcją i nowotworami. I tu również czapki z głów dla lekarzy, którzy dążyli do tego, by pomagać kobietom.
Lektura może nie tyle kontrowersyjna, co przerażająca. Przeraża szczególnie brak higieny, moc zabobonu i brak rozwiązań że tak powiem "technicznych". Kawał dobrze spisanej historii medycyny, którą każda kobieta powinna poznać. Polecam gorąco!
Za możliwość przeczytania dziękuję księgarni BookMaster.pl
Jako historyk z zajęć pamiętam coś o higienie w dawnych czasach, ale ta pozycja mnie zaciekawiła. Wiedziałam, że porody i wszystkie inne sprawy kobiece były różnie rozwiązywane, więc z ciekawości przeczytam.
OdpowiedzUsuńTan brak higieny mnie najbardziej przeraża. Na taką kontrowersyjną książkę muszę mieć odpowiedni nastrój.
OdpowiedzUsuńPlanuję przeczytać jak tylko książka wpadnie w moje ręce.
OdpowiedzUsuńCzytałam i jestem przekonana, że ta książka na długo pozostanie w mojej pamięci... coś przerażającego.
OdpowiedzUsuńLektura jeszcze przede mną, ale już zacieram łapki - po poprzednich książkach Thorwalda wiem, że pisze świetnie. :)
OdpowiedzUsuń