Nie minęły kolejne dwa dni, a kontynuacja książki "Ostatni dzień roku" jest już za mną. "Dziewczyna, która przepadła" to druga strona medalu, to ukazanie zaginięcia Moniki z jej własnej perspektywy. O ile poprzednia część mnie pochłonęła, o tyle ta - poraziła.
Książki zaczynają się tym samym zdaniem, tworząc swoistą klamrę. Dalsza część omawianej tu powieści to historia Moniki. W końcu otrzymujemy wyjaśnienie, co kobieta robiła owego nieszczęsnego dnia na drodze.
Zastanawiałam się trochę, jak odebrałabym tę historię, nie znając poprzedniej części. Doszłam do wniosku, że też by mną wstrząsnęła, ale znałabym problem tylko z jednej strony. Dzięki czytaniu linearnemu treść poraża jakby mocniej, trącając najczulsze struny serca.
Ciężko opisać fabułę w taki sposób, by nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. Powiem tak: bohaterka przeszła gehennę, po której każdy człowiek byłby rozbity i rozwalony emocjonalnie. Dzięki autorce, która wnikliwie opisuje dzieje kobiety, możemy przyglądać się, jak wygląda powrót do rzeczywistości. Monika próbuje poskładać swoje życie, choć prawdę mówiąc, musi je zacząć od nowa. Wprawdzie rodzice i siostra nadal w jakiś sposób czekali, szukając jej, gdzie się da, ale czy mąż wytrzymał w samotności całe 8 lat..?
To książka poruszająca do głębi. Bardzo podobało mi się, że autorka wielokrotnie ustami bohaterki przekazywała prostą prawdę: ludzie niepotrzebnie stwarzają sobie mnóstwo problemów, a w zasadzie problemików, bo czymże jest brak kasy na lepsze ciuchy czy monotonny jadłospis (moje przykłady, w książce są ciekawsze) przy totalnym odizolowaniu od świata, przy uwięzieniu przez 8 lat przez jakiegoś szaleńca... Czy po takiej traumie można "normalnie" żyć? Kalejdoskop emocji, z jakim musimy się zmierzyć podczas czytania, powoduje, że obok tej książki nie można przejść obojętnie.
Portrety psychologiczne bohaterów zasługują na uwagę, w szczególności - głównej bohaterki, Moniki. Jej zachowania w wielu momentach ujawniają tzw. syndrom sztokholmski, czyli swoiste uzależnienie od oprawcy.
Powieść napisana stylem, który lubię - prostym, nieprzesadzonym, ale zgrabnym. Katarzyna Misiołek operuje słowami tak zmyślnie, że nie sposób oderwać się od lektury. A do tego robi to w delikatny sposób, uświadamiając na każdej stronie powieści, że w życiu niewiele rzeczy zależy od nas, więc powinniśmy doceniać wszystkie drobne elementy, które składają się na naszą codzienność.
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu MUZA
Ciekawi mnie portret psychologiczny głównej bohaterki. Może się skuszę na tę książkę.
OdpowiedzUsuńJacie! Ale mnie zaciekawiłaś. Koniecznie muszę ją poznać. To coś dla mnie. Gdy tylko znajdę czas to oczywiście sięgnę i się z nią zapoznam :)
OdpowiedzUsuńWczoraj ją dostałam i choć pierwsza część była smutna to i tak przeczytam.
OdpowiedzUsuń