Przepraszam, przepraszam,
przepraszam…, ale muszę to powiedzieć: czytając „Poczekajkę” zastanawiałam się, jak
bardzo naćpana musiała być autorka, żeby stworzyć coś takiego…
Opis na okładce sugerował jakieś
nawiązania do „Ani z Zielonego Wzgórza” – bez komentarza... Jakoś ich nie
znalazłam. Czemu jestem tak bardzo na „nie”? Ano dlatego, że
a) bohaterowie
jacyś tacy rozmemłani (Patrycja – główna bohaterka – tak naiwna, że aż
zgrzytałam ze złości zębami), a jak już konkretni to… powiązani z magią
(tragedia!)
b) miejsca akcji – niekonkretne (jedynie zoo mnie zaciekawiło)
c) sama akcja – nooo, już bardziej nieprawdopodobnych rzeczy nie dało się
napisać. Ja rozumiem, że szczypta „magii” jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Sama wszak
zaczytywałam się w przygodach Harry’ego P. Ale tutaj wszystko tak bardzo do
siebie nie pasowało, że… aż brak mi słów. Czytając, ciągle łudziłam się, że
zaraz zacznie się dziać coś w miarę normalnego. Nie doczekałam się.
Zastanawiam się, czy tak naiwne
czytadło warto komukolwiek polecić? Chyba jednie nastolatkom, które z
utęsknieniem wypatrują księcia na białym koniu :]
Ps. Jedyne, co jestem w stanie
zrozumieć, to tęsknotę bohaterki za własnym kątem, jakąś wymarzoną chatką na
łonie natury. Ja już w takiej mieszkam, ona musiała jej szukać…
Panią Katarzynę skreśliłam po przeczytaniu Mistrza i zapewne nie będę już marnować cennego czasu na inne jej "książki".
OdpowiedzUsuń