sobota, 31 stycznia 2015

Cecelia Ahern, Love, Rosie

Jednak książki potrafią mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Podchodziłam do tej powieści z lekkim dystansem, będąc przekonaną, że to kolejny wytwór rynku czytelniczego, nieco sztucznie nadmuchany i rozreklamowany. I może owszem, rozreklamowany z pewnością, bo gdzie się nie obejrzałam, to na wystawach księgarń widziałam okładkę "Love, Rosie", ale zapewniam z całą mocą, że nie jest to "bubel". To cudeńko! Na wstępie muszę się przyznać, że wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, iż książka była już wcześniej wydana, tyle że pod innym tytułem - "Na końcu tęczy". 


Pewnie większość z Was już wie, w jakiej konwencji książka została napisała - w formie listów, kartek pocztowych czy e-maili kilku osób. Na podstawie ich treści poznajemy życie tytułowej bohaterki, Rosie i jej najlepszego przyjaciela Alexa. Rosie i Alex znają się od dziecka. Nie tylko w szkole razem spędzali czas. Łączy ich przyjaźń dziecięca, nieco naiwna, ale obiecują sobie, że nigdy o sobie nie zapomną. Jednak życie nieco krzyżuje im plany, kiedy okazuje się, że Alex wraz z rodzicami musi wyprowadzić się z Dublina do Bostonu. Tak więc utrzymują przyjaźń, korespondując i spotykając się od czasu do czasu. Kiedy Alex studiuje medycynę, dziewczyna dostaje od losu szansę - ma możliwość nauki w szkole hotelarskiej w Bostonie. Jednak fortuna ponownie płata jej figla i dziewczyna musi zostać w Irlandii. Jak wiele przyjaźń jest w stanie przetrwać? Czy w ogóle możliwa jest przyjaźń między chłopakiem a dziewczyną?

Epistolarna konstrukcja książki jest o tyle ciekawa, że autorka nie skupiła się na miejscu wydarzeń - tło nie jest tu aż tak istotne. Najważniejsze są przeżycia bohaterów, a tych jest tu całkiem sporo. Cecelia Ahern losami swoich postaci próbuje pokazać, że w życiu opłaca się być cierpliwym. Nie wiem jednak, czy aż taką cierpliwością ja sama potrafiłabym się wykazać..?

Trafiła mi się ta powieść w idealnym momencie - nie wiem już który z kolei pochmurny dzień za oknem potrafi dobić, a ja z radością wrzucałam książkę do torebki i pochłaniałam w autobusie, podążając do pracy. I wkraczałam do tej pracy z taaaakim uśmiechem, czekając jednak z niecierpliwością na moment jej zakończenia, by jak najszybciej chwycić "Love, Rosie" w swoje ręce i znów się zaczytać.

Książka Cecelii Ahern z pewnością pozostanie w mej pamięci na długo i w ponure, smutne dni będę sobie do niej zaglądać. Jednak jednej rzeczy nie potrafię do tej pory pojąć - jak można zmarnować tyle lat? Zawsze zżymałam się na romantycznych filmach na to, że bohaterowie nie wyjaśniają sobie wszystkiego od razu, tylko milczą, poddając się i czekając na nie-wiadomo-co. A przecież czasem wystarczyłoby jedno, może kilka zdań wyjaśnienia i zakochani mogliby być ze sobą do końca życia. No ale wiadomo, wtedy film nie trwałby 100 minut, tylko na przykład czterdzieści. A to już nie miałoby sensu z perspektywy przemysłu filmowego. Wracając jednak do naszych bohaterów - mieli TYLE okazji, by sobie powyjaśniać to i owo, czasem nawet próbowali, ale zalała ich taka fala przeciwności, że.... Przepraszam, nie zamierzam spojlerować ;-). W każdym razie nie do końca wierzę, że aż tyle nieszczęść i nieprzyjemnych zbiegów okoliczności może się przydarzyć jednej osobie. Przeczytałam gdzieś, że "ta książka to kalejdoskop emocji" - tak, lepiej bym tego nie nazwała.

"Love, Rosie" bywa w niektórych fragmentach przewidywalna, ale jest tak wspaniała, że wszystko jestem jej w stanie wybaczyć. Śmiałam się przy tej książce, denerwowałam, a nawet ocierałam łezkę. Niech to wystarczy za ocenę! 

Cieszę się, że nie widziałam wcześniej filmu, bo pewnie bym się zdziwiła czytając. A teraz, po tak przyjemnej lekturze nie jestem pewna, czy obejrzenie adaptacji jest mi do czegoś potrzebne. Może tylko niepotrzebnie się zdenerwuję, gdy nie spodoba mi się to, co zobaczę na ekranie?


Za egzemplarz recenzencki pragnę serdecznie podziękować pani Darii Bednarek z Business & Culture

Grubość książki: 3,10 cm

Ps. Generalnie nie lubię okładek "filmowych", ale ta tutaj ujęła mnie swoją kolorystyką... tak po prostu ;-)

13 komentarzy:

  1. Ta książka ma chyba jedną z najlepszych okładek filmowych jakie widziałam.
    Od niedawna mam ją na półce i w ferie się chyba za nią zabiorę. Chcę oglądnąć film bo Sam Claflin... *.*
    Zapraszam do siebie,
    http://worldofbookss.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Leży u mnie na stosiku już dosyć długo, muszę w końcu przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam filmowe okładki, ale tytułu zostawiłabym stary.Kocham tę historię :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka jest całkiem fajna, ale najbardziej śmieszyło mnie to, jak przerywali sobie nawzajem w mailach. Nigdy nie wiedziałam, że tak można, ale cóż, może w dalekiej Irlandii się da :D
    Filmowe okładki (i tytuły!) to zło wcielone jak dla mnie, brr.
    B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mnie to zastanawiało ;-) Może to były wypowiedzi z jakiegoś komunikatora, jak np.nasze gg? ;)

      Usuń
  5. Czytałam "100 imion" i bardzo mi się podobała ta książka. Recenzowaną przez Ciebie mam w planach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Od dawna mam zamiar ją przeczytać:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wychodzi na to, że tylko ja tej książki nie doceniam. ;) Po "Stu imionach" i "Zakochać się" oczekiwałam magii i polotu, a opowieść z "Love, Rosie" wydała mi się przeciętna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam żadnej z nich, więc ciężko mi się wypowiadać. Może moja opinia ulegnie nieco zmianie, kiedy się z nimi zapoznam..?

      Usuń
  8. Książka może i nie jest arcydziełem, ale bardzo przyjemnie sie ją czytało :)) Troche irytowały mnie te wszystkie liściki, e-maile itp. Wolałabym czytać tą książke pisaną normalnie w pierwszej osobie. Wiesz co dla mnie było najgorsze? Zakończenie! Może i było wzruszające, ale wolałabym, żeby ta historia skończyła sie bardziej, że tak powiem... szcześliwie :))

    http://papierowa-kraina.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, w sumie masz rację. Też oczekiwałam nieco bardziej szczęśliwego zakończenia...;-)

      Usuń
  9. Nie jestem przekonana do tej książki, choć bardzo cenię powieści epistolarne. Jej tematyka nie jest zbyt interesująca.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)