Epicka, napisana z rozmachem biografia Londynu. Czegoś podobnego do tej pory jeszcze nie czytałam.
Początkowo czułam się przytłoczona ilością opisywanych miejsc i szczegółów ich dotyczących. Miejsc, których niestety nie znam, bo nie miałam okazji odwiedzić Londynu. Pierwsze 50-100 stron musiałam "przemęczyć", ale potem... Potem to była naprawdę fascynująca lektura. Swoją drogą dobrze, że każdej książce "daję szansę", bo gdybym tak po pierwszych pięćdziesięciu stronach się poddała, wiele bym straciła.
Londyn to miasto sprzeczności. Peter Ackroyd ukazuje je czytelnikom na różnych płaszczyznach, odsłaniając po kolei coraz to smakowitsze kąski. A takowych jest tu bardzo wiele. Jedną z ważniejszych ciekawostek, która zrobiła na mnie wrażenie, była informacja o rzymskich podbojach Juliusza Cezara na terenie obecnej Wielkiej Brytanii. Chyba przespałam jakąś lekcję historii...
Zamierzchłe dzieje Londynu to okres przeplatania się czasu wojny z czasem pokoju. Londyn zawsze, z mniejszymi lub większymi problemami, podnosił się po każdej kolejnej katastrofie, po każdej pożodze (a było ich w historii miasta wiele). Z kart książki Londyn wyłania się jako ostoja Brytyjczyków:
Stare kroniki mówią, że Londyn pozostał głównym miastem i twierdzą Brytyjczyków. (s. 49)
To właśnie w Londynie koronowano władców, była to również ich siedziba. To tam zwoływano obywateli na publiczne zgromadzenia.
Londyn jest także miastem... kościelnych dzwonów. I tu kolejna ciekawostka - nie każdy wie, kto to cockney: to człowiek urodzony w zasięgu dzwonów St Mary-le-Bow w Cheapside. A jako że dzwony te były słyszane prawie wszędzie, zakłada się, że każdy londyńczyk w dawnych latach był tzw. cockneyem.
Mieszkańcy zakładali się ze sobą, w której parafii najdonośniej zabiją dzwony, i powiadano, że rozhuśtywanie dzwonu jest zdrowym sposobem na rozgrzanie się zimą. Niektórzy przewidywali, że anieli wzywający na Sąd Ostateczny nie zagrają na trąbkach, lecz uderzą w londyńskie dzwony, aby powiadomić mieszkańców, że nadszedł dzień rozliczenia za grzechy. (s.63-64)
Londyn jest miastem sprzeczności, ale także miastem, w którym zachowuje się ciągłość niektórych tradycji. Jest miastem gwarnym. Pełno tam krzyków sprzedawców i handlarzy, stukotu i całej gamy innych odgłosów. Im bardziej miasto się rozrastało, tym było gwarniejsze:
Hałas jest tutaj związany z energią, a zwłaszcza z robieniem pieniędzy. Dźwięk był nieodłącznym elementem fachu stolarzy, bednarzy, kowali i zbrojarzy. Inni, tacy jak dokerzy, tragarze i sztauerzy, hałasowali dla podkreślenia rangi swego zawodu. Tylko w ten sposób mogli zwrócić na siebie uwagę w tym skoncentrowanym na handlu mieście. (s.92)
Teatralność to drugie oblicze miasta - nie powinno nas więc dziwić głośne zachowanie Londyńczyków na ulicach: hałas był i jest tak wielki, że trzeba go dosłownie przekrzykiwać. W zakres owego hałasu wliczyć należy także działalność różnego rodzaju śpiewaków. Londyn był "krzykliwy" także pod innym względem: natłokiem szyldów i tablic reklamowych, które (zdarzało się) w XIX wieku groziły przechodniom śmiercią (ciężar reklamy był tak wielki, że fasada budynku odrywała się, spadając na ludzi).
W średniowieczu, będącym dla miasta czasem dostatku, handel kwitł, a ilość zawodów wykonywanych wtedy dziś pozostaje już tylko historycznym wspomnieniem. Pracę mieli wówczas: futrzarze, złotnicy, bławatnicy, szewcy, rybiarki, producenci świec, winiarze, producenci różańców (!), blacharze, bednarze czy kowale. Rzemieślnicy byli trybikami, znali się na wąskim wycinku swego fachu.
Autor porusza tak wiele interesujących tematów, że nie jestem w stanie przedstawić tu nawet dwudziestu procent. Opowiada o londyńskich zabobonach, pożarach trawiących miasto, o więzieniach, których tam pełno, o nostalgii, którą przypisuje się londyńczykom, o targowiskach, rządach tłumu, mieście w nocy, rozbudowie Londynu, miejskich wyrzutkach i żebrakach czy o londyńskim czasie. Po nieco przynudnym wstępie Peter Ackroyd z pełną mocą ukazuje, na co go stać. Potrafi zauroczyć językiem. To biografia miasta, którą czyta się niczym najlepszą powieść. Serio, bez ściemy. Mało jest książek, w których mimo natłoku informacji, nie czuć tzw. encyklopedyzmu. Nie sądziłam, że mogę odbyć tak fascynującą podróż bez ruszania się z fotela. Po lekturze "Londynu. Biografii" stwierdzam, że jest to możliwe.
Gorąco polecam, szczególnie fascynatom kultury brytyjskiej, ale nie tylko!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Zysk i S-ka :-)
Grubość książki: 4,10 cm
Uwielbiam UK i Londyn. To zdecydowanie lektura dla mnie.
OdpowiedzUsuńMyślę, że każde miasto zasługuje na taką biografię. Wszystkie bardzo chętnie bym przeczytała.
OdpowiedzUsuń