poniedziałek, 12 października 2015

Aleksandra Zaprutko-Janicka, Okupacja od kuchni



Moja Mama gotuje z pasją. Ma wykształcenie gastronomiczne... W każdym razie w kuchni niepodzielnie rządzi ona - dlatego moja nauka gotowania zaczęła się w zasadzie dopiero wówczas, gdy przeprowadziłam się "na swoje", czyli jakieś sześć lat temu. Kiedy byłam w nastoletnim wieku i rodzina uznała, że powinnam mieć już jakieś pojęcie o gotowaniu, okazywało się, że nie potrafiłyśmy razem koegzystować w jednej kuchni. Nauka mojej Mamy polegała na rzucaniu haseł "teraz dorzuć kilka marchewek, parę ziemniaków, dodaj trochę (ja: "to znaczy ile??") ziela angielskiego" itp.. A ja potrzebowałam wówczas konkretnych przepisów - ile gram, ile łyżek... Więc naukę zaczęłam, kiedy miałam już swoją kuchnię do dyspozycji. Obecnie znacznie lepiej dogadujemy się w tej kwestii i niejednokrotnie wydzwaniam o różnych porach, by zapytać o jakiś przepis. Wniosek: do wszystkiego trzeba dojrzeć :-).

Moja Teściowa natomiast jest mistrzynią gotowania potraw typu "coś z niczego" - nie to, żeby nie miała co do garnka włożyć, ale czasem ma takie dni, kiedy nie chce się jej iść ZNOWU do sklepu (kto z nas tak nie ma?), bo brakło jakiegoś składnika. Więc pichci. Tu doda jakiegoś zmielonego ziemniaka, tam wykorzysta resztki z obiadu i powstaje pyszna zapiekanka i tak dalej... Podpatruję, uczę się, ale mam wrażenie, że jest to wiedza, którą nabywa się z wiekiem. Albo kiedy sytuacja do tego zmusi...

Teraz zacznę przechodzić do sedna po tym przydługim kulinarnym wstępie. Jak już napisałam powyżej, zdarzają się w życiu sytuacje, które zmuszają do wyćwiczenia nowych umiejętności. Jedną z nich jest czas wojny i okupacji. Aleksandra Zaprutko-Janicka, współzałożycielka portalu ciekawostkihistoryczne.pl odsłania przed nami kulisy gastronomii w tych trudnych dla Polaków czasach.

Obecnie na rynku mamy dostępnych tyle produktów, że w zasadzie każdego dnia możemy jeść co innego. Wejdźmy jednak do kapsuły czasu i przenieśmy się do lat czterdziestych ubiegłego wieku. Wyobrażacie sobie kawę z żołędzi? A mąkę z trawy albo erzac-herbatkę z obierzyn jabłkowych? Może ktoś ma ochotę na tort z fasoli albo zupę z niczego? Owszem, ludność dostawała towar na kartki, ale

Gdyby ktoś chciał jeść tylko to, co legalnie otrzymywał z przydziału, nie miałby szans przetrwać do końca wojny. To nie był system reglamentacji. Naziści z rozmysłem głodzili nie tylko Warszawę, ale całe polskie społeczeństwo. - s. 36

Ludzie zmienili podejście do kwestii przemytu czy paskarstwa. Nielegalne dostarczanie żywności do miasta było bardzo niebezpieczne. W najlepszym razie groziła za to konfiskata towaru, w najgorszym - więzienie lub śmierć. Dlatego też szmuglerów zaczęto uważać za bohaterów, bo ich działania były formą walki z okupantem. A najważniejsze zadanie brzmiało: przeżyć... 

Miasto, aby przeżyć, musiało zmienić zdanie na temat tego, co jest jadalne, a co nie. - s. 223

Książka najpełniej ukazuje życie miast i miasteczek Generalnego Gubernatorstwa, w tym najwięcej - Krakowa i Warszawy. Spróbujmy sobie teraz wyobrazić panie domu, wywodzące się z średnich i wyższych klas społecznych (mające swoje kucharki i sprzątaczki!), które w krótkim czasie muszą nauczyć się rozmaitych wygibasów kulinarnych, by zaspokoić głód zaglądający w oczy całej rodzinie. Nieocenioną pomocą dla mieszczuchów okazały się ogródki działkowe, na których wykorzystywali każdą piędź ziemi do sadzenia warzyw i owoców. Ukazywały się małe broszurki, które miały pomóc niedoświadczonym kucharkom w uprawie ogródków (począwszy od instrukcji siania, poprzez zbieranie plonów itp.). W wielu rodzinach były dzieci. Trzeba więc było postarać się o mleko dla nich. To dopiero była gimnastyka. Wyobrażacie sobie hodować krowę w piwnicy? Zdarzały się i takie przypadki. Na porządku dziennym (no, prawie) było posiadanie kozy:

Można by wręcz powiedzieć, że nastąpił swoisty powrót do średniowiecza i zamożność na nowo zaczęto przeliczać na rogaciznę. - s. 131

Publikacja ta jest poniekąd czymś na kształt peanu na cześć zaradnych Polek. Autorka pragnęła przede wszystkim ukazać codzienne rozterki i pomysłowość naszych przodków. Książka otwiera oczy na trudy okupacyjnego życia, ale bez moralizatorstwa czy nudnego historycznego wywodu. O wojnie napisano wiele, ale o trudach codziennego życia znacznie mniej. A przecież jedzenie jest jedną z podstawowych czynności, które człowiek musi wykonywać, by żyć.

Bardzo przypadł mi do gustu gawędziarski styl autorki. Dzięki niemu książkę się - nomen omen - połyka. Czasem zdarzały się jakieś drobne powtórzenia, ale nie zakłócały mi one toku lektury. Ogromną zaletą "Okupacji od kuchni" są przepisy, dzięki którym współczesna kucharka może spróbować zrobić (i zjeść!) jakieś dania z tamtego okresu. Ze swojej strony dziękuję również za zamieszczenie czytelnej bibliografii, dzięki niej można samemu poszperać w tym arcyciekawym temacie.

Wspaniała książka. Zaraz pójdzie "w świat", czyli do rodziny - będziemy mieli o czym później dyskutować przy stole. Może poznam jakąś rodzinną kulinarną anegdotkę z tamtego okresu?



Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZNAK :-)


Grubość książki: 2,70 cm

6 komentarzy:

  1. Widziałam tę książkę w jakiejś księgarni internetowej i przyciągnęła moją uwagę, jak czytam słusznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, naprawdę jest godna uwagi. Do tego zawiera ciekawe fotografie :).

      Usuń
  2. Mam w planach "Okupację od kuchni", bo zaintrygowała mnie zapowiedź w "Epoce hipokryzji". Skoro ten tom, tym razem o kuchni, pożera się ze względu na styl i zawiera mnóstwo fascynujących informacji, to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że muszę po nią sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo taką książkę z chęcią bym przeczytała. Szkoda, że recenzja tak szybko się skończyła tak ciekawie napisałaś :) Muszę się rozejrzeć za tym tytułem!

    OdpowiedzUsuń
  4. To książka idealna dla mojej mamy. Sama raczej z gotowaniem nie mam za dużo wspólnego, ale w ramach ciekawostki mogłabym zajrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że książka mogłaby mi się spodobać. Już sam tytuł jest bardzo intrygujący.
    Pamiętam kilka opowieści babci z czasów wojny, gdy była sama z malutkimi dzieciakami, musiała jakoś sobie poradzić, wyżywić córki, a do garnka nie było co włożyć...

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)