Do lektury „Wzgórza dzikich
kwiatów” zachęciły mnie pozytywne opinie na portalu LC oraz… okładka (tak, wiem…
nie ocenia się książek po okładce, ale cóż, wzrokowcem jestem i zdarza się raz
na jakiś czas, że to moje oczy podejmują decyzję, a nie rozum czy serce).
Do sedna: poznajemy historię
dwóch kobiet: babci Beattie i wnuczki Emmy.
Rok 1929. Beattie pracuje w
nocnym klubie. Jak każda młoda dziewczyna, ma głowę nabitą marzeniami. Jej plany
dotyczą krawiectwa – chciałaby zostać projektantką mody. Jednak marzenia
marzeniami, a życie życiem. W klubie, w którym pracuje, poznaje wielu mężczyzn.
Z jednym z nich zachodzi w ciążę. Jednak facet jest żonaty, co w latach
trzydziestych ubiegłego wieku oznacza dla Beattie wiele nieprzyjemności.
Przyjaciółka postanawia wysłać ciężarną do ośrodka zajmującego się takimi
kobietami. Po jakimś czasie do Beattie przyjeżdża jej kochanek, pragnąc zabrać
ją do Australii, gdzie mają zacząć nowe życie. W nowym miejscu nie wiedzie im
się jednak zbyt dobrze. Kobieta podejmuje pracę na Wzgórzu Dzikich Kwiatów. Jest
służącą, która w zasadzie przez przypadek wkrada się w łaski właściciela
domostwa.
Rok 2009. Emma od dziecka chciała
zostać primabaleriną. Dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy spełniła swoje
marzenia. Jednak jak to życiu, coś odbywa się kosztem czegoś innego. W życiu
zawodowym osiągnęła praktycznie szczyt, ale jej życie uczuciowe legło w
gruzach. Mężczyzna zostawił ją, by związać się ze swoją asystentką. A wszystko
przez brak czasu. Emma ciągle w rozjazdach, na walizkach, sądziła, że Joshowi
odpowiada takie życie. Dziewczyna jest zdołowana, zrozpaczona. Pocieszenia szuka
(jakżeby inaczej!) w tańcu. Splot pechowych wydarzeń doprowadza Emmę do
kontuzji nogi, co stawia całą jej karierę pod znakiem zapytania. Przybita swoją
sytuacją postanawia wrócić w rodzinne strony – do Sydney. Tam okazuje się, że
odziedziczyła po babce pewien dom…
Losy kobiet poznajemy
naprzemiennie, choć rozdziały nie są jakoś regularnie podzielone. Poznajemy trudne,
życiowe wybory, które były ich udziałem. Najbardziej przypadły mi do gustu losy
Beattie. Była to „twarda babka” (choć sama sobie nie zdawała sprawy ze swej
siły), której nie załamywały kłody rzucane jej przez los pod nogi. Jej historia
była zaskakująca, nieprzewidywalna. Natomiast losy Emmy – hmmm, były nieco
szablonowe, więc niewiele mogło mnie zadziwić.
Powieść pokazuje, że pomimo
upływu czasu ludzie w niektórych kwestiach się nie zmieniają. Bywają zawistni,
małostkowi, jeśli tylko ktoś w ich otoczeniu jest „inny”. Przykra prawda, z
którą trzeba się pogodzić.
Ogromnym plusem książki jest tło
historyczno-obyczajowe. Tasmania w ubiegłym stuleciu – jeśli rzeczywiście
wyglądała tak, jak opisuje ją autorka, to chętnie przeniosłabym się tam na
jakiś czas…
Wspaniała, relaksująca książka na
każdą porę roku.. Jest to tzw. literatura kobieca, ale z wyższej półki niż „poczytadła”
na jedno popołudnie.
I na koniec pewna myśl
zaczerpnięta z książki:
Na tym świecie są dwa typy kobiet (...). Te,
które same o sobie decydują, i te, które czekają, aż ktoś za nie podejmie
decyzję. Postaraj się należeć do tej pierwszej grupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.
Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)