Przyszedł czas na zapoznanie się
z kontynuacją historii o Hance, Dominice, Mikołaju i Przemku. Może część z Was
pamięta, jak w miarę ostro potraktowałam pierwszą część – „Alibi na szczęście”
(dla przypomnienia: http://in-bed-with-books.blogspot.com/2013_07_01_archive.html).
Zanim otwarłam „Krok do szczęścia” postanowiłam, że będę mniej surowa w ocenie.
Nie wiem, czy to wpływ pogody czy tylko mojego nastawienia, ale skoro sięgam po
„lżejszą” literaturę, to nie powinnam oczekiwać, że wytrzyma ona w porównaniu z
klasykami. Z takim oto nastawieniem zabrałam się za drugą powieść pani Anny Ficner-Ogonowskiej.
...a tu widać moje "kroczki do szczęścia" :-) |
Hania przygotowuje do ślubu
swojej przyjaciółki Dominiki. W związku z tym wydarzeniem musi uporać się z
nadal świeżymi wspomnieniami dotyczącymi jej własnego „najważniejszego dnia w
życiu”. I jak to zwykle w przypadku Hanki – nie idzie jej to „po maśle”.
Nieoceniona pani Irenka (najcieplejsza postać, którą sama najchętniej bym
przytuliła, a później ugościła kawusią i ciastem), a także Dominika i (w
mniejszym stopniu) Mikołaj pomagają Hani uporać się z przeszłością. To znaczy –
nie jest jeszcze idealnie, o czym na każdym kroku przekonuje się ogromnie
cierpliwy Mikołaj, ale kobieta jest w stanie w końcu przejrzeć zdjęcia z dnia
własnego ślubu. Dodatkowo do Hani docierają dwie tajemnice z przeszłości. W
wyniku tych zdarzeń kobieta będzie musiała zmienić sposób myślenia o pewnych
kwestiach. W przypadku jednej z nich będzie to szczególnie trudne…
Tytuł książki wskazywałby, że
Mikołajowi pozostał już w zasadzie tylko jeden jedyny „krok do szczęścia”, ale
odniosłam wrażenie, że tych kroków pokonał znacznie więcej. Hania, jak to
Hania, nadal bywała niezdecydowaną księżniczką. Chociaż muszę przyznać, że na
kartach tej części cyklu zaczęła dokonywać się przemiana bohaterki, gdyż w
końcu zaczęło do niej docierać, że drugi Mikołaj w życiu przyniesie jej tylko i
wyłącznie szczęście. Wprawdzie postać Mikołaja jest nazbyt wyidealizowana, ale cóż…
Obiecałam sobie, że będzie mniej
krytyki, więc już kończę powyższe wywody. Teraz czas na plusy i plusiki. Zacznę
od najbardziej prozaicznej kwestii: urocza okładka z kobietą trzymającą kubek
herbaty w dłoniach, w ciepłej kolorystyce – to jest to, co lubię. Teraz
koniecznie muszę wymienić bohaterów, którzy najbardziej przypadli mi do gustu.
Na pierwszy ogień idzie oczywiście pani Irenka, która niejedno w życiu widziała
i przeżyła. Jej mądrości życiowe podane są w wyjątkowo przystępny sposób. To
typ kobiety, która posiada przysłowiowe „serce na dłoni”, więc nie da się jej
nie darzyć sympatią. Na drugim miejscu uplasowała się moja imienniczka,
Dominika. Czasem irytowało mnie jej awanturnicze zachowanie, ale chyba dzięki
niemu była w stanie doprowadzać Hanię do porządku. Dominika – twarda kobietka,
która niezwykle szybko miękła widząc na talerzu przed sobą smakowitości
polskiej kuchni. Na naszych oczach szalona Dominika z hałaśliwej kobiety z ADHD
przemienia się w swoją spokojniejszą wersję, pogodzoną z myślą, że wkrótce
zostanie mamą. Trzecie miejsce na podium zajmują Ula i Zuza, razem z Aldonką,
która nadal wiedzie prym w wymyślaniu rymowanych mądrości życiowych. In plus są
oczywiście częste wizyty bohaterki nad morzem. Tak dawno tam nie byłam, że ta
lektura przynajmniej w części zaspokoiła moją potrzebę udania się tam.
Odnoszę wrażenie, że „Krok…” jest
lepiej skonstruowany od „Alibi…” – pierwszej części historii. Akcja jest
bardziej dynamiczna. Nadal w niektórych zdaniach autorka nieco przesadza z tzw.
”ozdobnikami” w postaci niezliczonej ilości przymiotników i przysłówków, ale
nie ma tu już takich dłużyzn, jak w poprzednim tomie. To, co dzieje się w
książce, jest bardziej realne, mniej bajkowe od perypetii opisanych w „Alibi…”.
„Krok do szczęścia” to ciepła
opowieść o miłości, przyjaźni i dawaniu sobie szansy na szczęście. Znajdziecie
tam również sporo perypetii i komplikacji, ale któż ich w życiu nie ma? To
doskonała lektura na dni, w których nie macie ochoty na ciężką i przytłaczającą
książkę.
Ocena: 4,5/6
(a propos oceny: piątki i szóstki
są zarezerwowane dla bardzo dobrych i rewelacyjnych książek, a „Krok do
szczęścia” to taka lektura na czwórkę z plusem)
Najlepsza jest trzecia część, ale mi osobiście podobały się wszystkie. Może dlatego, że czasem lubię właśnie taką lekką literaturę :)
OdpowiedzUsuńnie czytałam, ale od dawna mam ochotę
OdpowiedzUsuńKiedyś przeczytam, w bibliotece kolejki na te autorkę .
OdpowiedzUsuńPs. Śliczny kubeczek :)
pozdrawiam :)
Dziękuję:)
UsuńMnie irytują potwornie książki tego typu, ale szukam jakichś pozycji dla mamy i ta ma szansę się sprawdzić :)
OdpowiedzUsuńPewnie - wiadomo, wszystko jest kwestią gustu ;) pozdrawiam:)
UsuńChciałabym poznać tą serię, ale jakoś na razie mi z nią nie po drodze:(
OdpowiedzUsuńJa też postrzegam lekkie obyczajówki jako lektury, które mają za zadanie nas zrelaksować. Nie ma sensu dopisywać tutaj jakiejkolwiek ideologii.
OdpowiedzUsuńŁadnie i treściwie to ujęłaś:)
UsuńMam ochotę przeczytać tą trylogię... Tylko jeszcze nie wiem kiedy.
OdpowiedzUsuńP.S. DZIĘKUJĘ! Bardzo dziękuję za dodanie listy obserwatorów :)
Ależ nie ma za co, w końcu jakoś "ogarnęłam" ten temat:)
UsuńA ja mam pytanie nie dotyczące książki, bo oczu nie mogę oderwać od tej cudnej filiżanki;) Gdzie można takie dostać? Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńW zasadzie jest to kubek (dosyć pojemny zresztą). To prezent, więc nie wiem, gdzie został kupiony, ale jak wpiszesz "kubek prosiaczek" na allegro, to wyskoczy Ci kilka produktów:)
UsuńMam jeszcze podobne cudo, ale w wersji 3D :P hihi. Pokażę je przy jakiejś kolejnej lekturze;)
Ja trochę odejdę od tematu książki, gdyż zauroczył mnie prosiaczek ;). Uwielbiam wszelakie filiżanki i kubki, najlepiej gigantyczne, żeby kawy starczyło na całą lekturę;) Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuń