Od jakiegoś czasu z
niecierpliwością czekałam na Targi Książki w Katowicach. Tak się złożyło, że
mogłam pojawić się jedynie w ostatnim dniu TK – niedzielę. I jakby to
powiedzieć, mam mieszane uczucia. Spodziewałam się wielkiego: „wowww”, a
przeżyłam lekkie rozczarowanie. Może to dlatego, że nie pojawiłam się np. w
sobotę i nie miałam jak integrować się z innymi blogerami? Zresztą bywam
nieśmiała, więc miałabym opory, żeby ot tak podejść do kogoś i zagadać, że
prowadzę bloga etc…
Zacznę może od tego, że
bezproblemowo dotarliśmy pod sam Spodek, co nas zaskoczyło. Nastawiliśmy się na
problemy, jakieś rozjazdy, drogi jednokierunkowe – ponoć Katowice są trudnym
miastem dla kierowców. Tym razem nasz GPS dał radę :-)
Ogólnie na samych targach było
klimatycznie – wyczuwalna książkowa atmosfera. Najbardziej urzekły mnie stoiska
z rozmaitymi bibliofilskimi gadżetami:
Odniosłam jednak wrażenie, że na
TK zaprezentowały się mniejsze wydawnictwa – brak tam było gigantów. Jak to
określił mój małżonek – duże wydawnictwa nie muszą się tak intensywnie
reklamować, bo są znane od lat. Nie brałam udziału w żadnych panelach
dyskusyjnych, gdyż takowe odbyły się w sobotę. Miałam jednak przyjemność
wysłuchać pani Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, która niezwykle interesująco
opowiadała o swojej przygodzie z pisarstwem. Chętnie sięgnę po książki jej
autorstwa.
Nieco dziwnie się poczułam
odbierając torbę od organizatorów. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Oprócz
pliku naklejek i ulotek (że niby ja mam to rozdać? Trochę kiepsko to wymyślili…),
znalazłam tam również miesięcznik „Śląsk”, z którym znamy się od kilku lat
(swego czasu niektórzy moi wykładowcy publikowali artykuły i wiersze na jego
łamach), więc to była miła niespodzianka.
Nie chciałabym tu wyjść na
zrzędliwą jędzę, ale kiepski był również pomysł umieszczenia jakiegoś punktu z
frytkami (?) gdzieś w okolicach stoisk antykwarycznych. Ten „specyficzny”
zapach nie miał się gdzie ulotnić i dotarł aż pod scenę. Sorry, ale mnie tam aż
zemdliło (swoją drogą od jakiegoś czasu mam problemy żołądkowe, więc może one
wzmocniły nieciekawy efekt). Takie są moje subiektywne odczucia. Nie wiem, czy
za rok pojawię się w Katowicach. Chyba odłożę większą sumę pieniędzy i
pojadę do jakiegoś „większego” miasta… Wiem, że innym się podobało – zdążyłam już
przeczytać relacje na kilku blogach – może jestem jakaś inna..? :P
A poniżej moje zdobycze: jedna
książka i trzy płyty winylowe :D
Nie sądziłam, że "Rozdroża" uda mi się nabyć za 10 zł :) Co do płyt: "Alicja..." urzekła mnie okładką i wykonawcami - wśród nich są m.in. Magda Zawadzka, Iga Cembrzyńska, Wojciech Siemion, Piotr Fronczewski, Marian Kociniak, Jan Kociniak, Irena Kwiatkowska. Gdy tak przebierałam w tych kartonach z płytami i odkładałam "Alicję..." na bok, podeszła do mnie jakaś pani i zaczęła opowiadać, że to samo wydanie tam niżej na hali można kupić w nowocześniejszej formie, na płycie CD. No więc musiałam jej wytłumaczyć, że niedawno dostałam od rodziców stary gramofon i koniecznie muszę sprawdzić, czy działa. Niestety rodzice pozbyli się wszystkich płyt, a teraz winyle wracają do łask... Jak tylko włączyłam płyty, poczułam się, jakbym wróciła do lat dzieciństwa, kiedy to w trakcie świąt kolęd słuchało się albo w radiu albo z płyt winylowych.
ZAZDROSZCZĘ!!!! Ja mieszkam za daleko... :(
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci udziału w tym wydarzeniu i oczywiście tych ślicznych książkowych breloczków:)
OdpowiedzUsuń