czwartek, 20 listopada 2014

Sarah Lark, Krzyk Maorysów

Troszkę zamilkłam i niezbyt często zaglądam na bloga. Co nie znaczy, że nie oddaję się swojej ulubionej czynności, czyli czytaniu. Czytam, kiedy tylko pozwala mi na to czas, a jako że jest go ostatnio jak na lekarstwo, to trochę zajęło mi uporanie się z trzecim tomem nowozelandzkiej sagi rodzinnej autorstwa Sarah Lark. Pod względem aury idealnie wstrzeliłam się z typem lektury. Za oknem zimno i nieprzyjemnie, a ja myślami przenoszę się na Nową Zelandię, którą nadal jestem zauroczona.

Tych, którzy nie do końca wiedzą o czym piszę, zachęcam, by zajrzeli TU i TU (znajdują się tam recenzje dwóch pierwszych części sagi). Z perspektywy czasu troszkę żałuję, że czytając pierwszy tom nie rozpisałam sobie dokładnych drzew genealogicznych bohaterów, ułatwiłoby mi to znacznie lekturę (trochę czasu minęło od momentu zakończenia przygody z "Pieśnią Maorysów"). Na szczęście autorka delikatnie przypomina, kto jest kim. Wyjaśnia zawiłe koligacje rodzinne. Choć przy takiej ilości bohaterów drugo- i trzecioplanowych musiałam się (mimo wszystko) czasem zatrzymać i chwilę zastanowić, czy aby na pewno wiem, kim jest dana kobieta lub mężczyzna. Ale to nie jest żaden mankament. Przy powieści liczącej prawie siedemset stron przerwy są jak najbardziej wskazane. Choćby z troski o swój wzrok ;-). Drzewo genealogiczne... znalazłam na samym końcu lektury - i byłam tym nieco rozczarowana, bo z reguły nie patrzę na ostatnie strony książki, żeby nie psuć sobie przyjemności czytania, a tu się okazało, że najważniejsza pomoc była ukryta pod koniec... 

Jak to w sagach rodzinnych bywa, poznajemy kolejne pokolenia bohaterów.  Mamy początek dwudziestego wieku. Gloria Martyn, tak bardzo inna od swojej matki, słynnej maoryskiej pieśniarki, w wyniku ujawnienia niefortunnego zdjęcia, zostaje wysłana do szkoły w Anglii. Towarzyszy jej kuzynka Lilian. Lily doskonale odnajduje się w nowej sytuacji i szybko zawiązuje nowe znajomości w szkole z internatem. Gloria niestety praktycznie od samego początku nienawidzi tego miejsca... i swoich rodziców za to, co jej zrobili. Postanawia zmienić swój los, nie bacząc nie niebezpieczeństwa.

Tym razem autorka dość obszernie opisuje kulisy pierwszej wojny światowej. Akcja powieści nie rozgrywa się już tylko w Nowej Zelandii, przenosi się do Europy, a nawet Ameryki.
Bohaterowie doświadczani dosyć okrutnie przez los zapadli mi w pamięć. Szczególnie Gloria (prawnuczka Gwyneiry, od której wszystko się zaczęło - to ona była główną bohaterką pierwszego tomu), która przebrana za chłopca okrętowego "przetrwała" podróż statkiem z Anglii, przez Chiny, aż do Nowej Zelandii. Nie chcąc zdradzić zbyt wiele, napiszę jedynie, że przeszła szkołę życia. I nie była to przyjemna nauka... Nie wiedziałam, jak mam się ustosunkować do bohaterki - było mi jej niezwykle żal, ale kiedy lata później stała się krnąbrna i nie ułatwiała życia swoim bliskim, starałam się ją usprawiedliwiać, bo tyle przeszła - chociaż nieraz działała mi na nerwy... Podobnie sprawa miała się z Jackiem, który widział piekło na ziemi, walcząc w okopach pierwszej wojny światowej (pod Gallipoli). Zamknięty w sobie, wcale nie taki znowu stary mężczyzna, który najchętniej zamykał się w swoim pokoju, zamiast przejąć obowiązki brygadzisty na Kiward Station. Czasem miałam ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć mu coś takiego, aby wziął się w końcu za siebie. Wszystko to, co powyżej napisałam, świadczy o niezwykłej umiejętności kreacji bohaterów, co w tego typu książkach jest szczególnie trudne. Przygody bohaterów mają nas zaciekawiać, a nie zanudzać, a uwierzcie mi - jest to niezwykle trudne - gdy owe przygody składają się na tak obszerne powieści. Marzy mi się, aby kiedyś wszystkie trzy tomy sagi stanęły na półce mojej biblioteczki. To ten typ powieści, do której chętnie powrócę za jakiś czas. To czytanie dla czystej przyjemności.

Akcja niejednokrotnie zaskakuje. Do tej pory jestem pod wrażeniem potęgi wyobraźni autorki. Wspaniały kolaż niesamowitych ludzkich losów, treść zmuszająca do zastanowienia nad istotą człowieczeństwa oraz wspaniale ukazane relacje między Maorysami a białą ludnością, która postanowiła osiedlić się na Nowej Zelandii. Ktoś już przede mną napisał, że wszystkie trzy tomy są równe - autorka nie spoczęła na laurach i ostatni tom "Krzyk Maorysów" jest równie interesujący, jak poprzednie części.

Całą sagą jestem po prostu oczarowana. Po raz pierwszy naprawdę brakuje mi słów, by opisać swój zachwyt. Na pewno wiecie, jak to jest. Zanurzacie się w lekturze i nie chcecie wyjść z tego świata fikcji, tak bardzo Was wciągnął... Aż mnie coś w dołku ściska, kiedy pomyślę, że mogę sięgnąć teraz po inną książkę, ale nie będzie to już książka Sarah Lark...

Książka bierze udział w wyzwaniu "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu" - grubość książki: 4,5 cm

6 komentarzy:

  1. Czuję się zachęcona skutecznie, aby sięgnąć po tę sagę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasu chyba każdy mol ksiażkowy chciałaby mieć więcej na czytanie, ale rzeczywistość niestety często jest inna. Co do książki powiem szczerze, że była mi dotąd nie znana, jak i poprzednie, czuję się mocno zaintrygowana. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tej sagi, ale po przeczytaniu Twojej recenzji muszę stwierdzić, że bardzo chętnie bym ją poznała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam dwie poprzednie części. Pierwsza była rewelacyjna, a druga mnie strasznie rozczarowała i nie dobrnęłam do końca... więc nie wiem czy trzecią czytać ;)

    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Również spotkałam wiele lektur, gdzie pomocne informacje były zamieszczone na końcu. To faktycznie duży mankament.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem ciekawa wyobraźni autorki. Jeśli tylko znajdę czas to na pewno zapoznam się z tą sagą.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)