sobota, 25 kwietnia 2015

Marek Wałkuski, Ameryka po kawałku

Był czas, kiedy namiętnie zaczytywałam się w książkach dotyczących Ameryki. Możecie się o tym przekonać zerkając TU oraz TU. Jakieś dwa lata temu przeczytałam również pierwszą książkę pana Marka pt. "Wałkowanie Ameryki" (możecie zajrzeć TUTAJ). Kiedy więc zobaczyłam, że w bibliotece jest już jej kontynuacja, od razu zapisałam się w internetowej kolejce. Warto było czekać, naprawdę. Połknęłam tę książkę nie tylko dzięki bardzo ciekawej treści, ale również prostemu i pięknemu językowi oraz dzięki krótkim, dobrze skonstruowanym rozdziałom.

Generalnie książka ma optymistyczny wydźwięk. Zresztą już na samym początku Wałkuski wyjaśnia, że jego celem jest opisanie różnych elementów amerykańskiej rzeczywistości, jednak przyznaje, że wybrał te, które najbardziej polubił. Krytykę pozostawia... krytykom USA.

Trudno jest przedstawić książkę, która składa się z ogromu ciekawostek dotyczących Stanów Zjednoczonych. Postaram się wybrać takie elementy, które mogą i Was zainteresować. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zachwyca się pan Marek jest amerykańska bankowość, jednak muszę przyznać, że nie do końca podzielam jego zachwyt, gdyż niektóre programy oszczędnościowe, o których pisze, są dostępne już w naszych rodzimych oddziałach banków (np. Smart Saver w banku ING). Chętnie przeniosłabym na grunt polski system parkowania po amerykańsku (u nich są tzw. pojedyncze parkometry, a nie te nasze znienawidzone parkomaty). Jasno i klarownie autor tłumaczy, że mentalność Amerykanów nie pozwala im stawiać płotów odgradzających ich od reszty społeczeństwa. Zresztą reguluje to również prawo. W tym przypadku jestem jednak w 100% "mentalną Polką" i nie wyobrażam sobie życia bez płotów :P.  Z książki "Ameryka po kawałku" dowiecie się także, że to właśnie Amerykanie wynaleźli... pieluszkę jednorazową, skondensowane mleko, gitarę elektryczną, chipsy czy zmywarkę. 

Podzielam zachwyt autora nad:
- paperboysami (kojarzycie zapewne z wielu filmów chłopców rozwożących na rowerze popołudniowe wydanie gazety i rzucających je na trawniki przed domami). U nas co najwyżej można znaleźć gazetkę... reklamową :-(. Co ciekawe, prenumerata gazet w Ameryce zazwyczaj obejmuje również niedziele i święta. I jeszcze jedna ciekawostka - paperboysami w czasach swojej młodości byli m.in. M.L.King czy Walt Disney (okazja do zarobienia pierwszych pieniędzy).
- miejskimi pralniami - czytając rozdział o nich uśmiechałam się do siebie, wspominając czas, kiedy mieszkałam w akademiku.
- amerykańskim patriotyzmem - w USA ludzie naprawdę cieszą się Dniem Niepodległości - uważają to święto za okazję do spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Oni naprawdę świętują. Nie to co u nas - imprezy sztywne i drętwe. Swoją drogą bardzo rozwinęli cały przemysł związany z gadżetami w barwach narodowych...
- ideą wolontariatu - któremu oddaje się 2/3 Amerykanów we wszystkich grupach wiekowych. Jednak trzeba przyznać, że wolontariat ma tam ogromne wsparcie ze strony państwa, co znacznie ułatwia jego funkcjonowanie.
- zaufaniem do obywateli - ten rozdział mnie zachwycił. Zaufanie to dotyczy nie tylko relacji między obywatelami (np. zostawienie otwartego auta przed samochodem), ale działa także na linii państwo-obywatel (np. w urzędach składa się tylko pisemne oświadczenia, do których nie jest potrzebna cała masa pieczątek).
- wyprzedażami garażowymi - doświadczyłam ich w 1997 roku w Niemczech nad Jeziorem Bodeńskim i do dziś wspominam z rozrzewnieniem.
- polityką cmentarną - na pewno kojarzycie z wielu filmów małe płyty wbite w ziemię, a nie ogromne marmurowe i inne takie groby, zaśmiecone ogromną ilością dodatków.

Oczywiście nie wszystko to, co opisuje Marek Wałkuski, podobało mi się. Zniesmaczona byłam m.in. czytając o godzinach otwarcia sklepów (zawsze i wszędzie, oprócz... Bożego Narodzenia). Wszystko pięknie, ładnie, dostępność towarów itp., ale... współczuję pracownikom tych sklepów. Dziwi mnie także dowolność w nadawaniu dzieciom imion, no ale jak już napisałam powyżej mentalnie jestem Polką, więc w dużej mierze cenię tradycję, a nie innowacyjność w doborze imion.

Lektura na miłe popołudnie albo dwa. Ja miałam przyjemność delektować się nią na leżaku, w ogródku pięknie nasłonecznionym, więc dodatkowym gratisem było naładowanie się witaminą D. Bardzo pozytywnie nastraja; powoduje, że pewnych rzeczy po cichu Amerykanom zazdroszczę... i oczywiście sprawia, że czym prędzej pragnie się zwiedzić ten kraj. Jedyne, czego mi zabrakło w tej książce, to jakiegoś ciekawego podsumowania. Wstęp krótki, bo krótki, ale jest, więc do zamknięcia całości w klamrę zabrakło kilku zdań podsumowujących. Może niektórzy zarzucą książce, że jest zbyt subiektywna, ale muszę przyznać, że moja sympatia do pana Wałkuskiego jako dziennikarza jest tak wielka, że przymykam na to oko. I dziękuję mu, że zabrał mnie w tak interesującą podróż.

Książka dla wszystkich interesujących się Ameryką.

Grubość książki: 2,10 cm


8 komentarzy:

  1. Bardzo zazdroszczę Ci tego ogródka. Książki oczywiście też. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka z biblioteki, ale już polecam ją znajomym, bo rzeczywiście jest ciekawa. Co do ogródka... to bardzo doceniam, że go mam. Z roku na rok coraz bardziej.

      Usuń
  2. Jakie piękne zdjęcie! Mnie Ameryka tak nie fascynuje, ale chętnie poczytałabym o niej w tej książce. A kwestię nadawania imion popieram, niech panuje pełny liberalizm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Twoje odmienne zdanie. Ja po prostu nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko miało się nazywać np. Coca-cola albo Adolf Hitler. To rodzi naprawdę wiele problemów, może nie w dorosłym życiu, ale w dzieciństwie...

      Usuń
  3. Bardzo zainteresowałaś mnie tą książką:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się cieszę, naprawdę warto do niej zajrzeć.

      Usuń
  4. Lubię takie książki z których mogę dowiedzieć się czegoś więcej o innych krajach. Zazwyczaj czytałam o Azji czy Afryce, w sumie Ameryką też jestem zainteresowana, więc po książkę sięgnę chętnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeglądałam twojego bloga w poszukiwaniu inspiracji co by tu przeczytać i trafiłam na Wałkuskiego. Czuję się w obowiązku dodać, że sklepy są też nieczynne w inne wielkie patriotyczne święto, czyli w Święto Dziękczynienia. Co prawda zaraz po zjedzeniu tradycyjnego indyka Amerykanie ustawiają się w kolejkach przed sklepami, bo nadciąga Black Friday i jego szalone wyprzedaże, ale to już inna sprawa. Z kolei warto też zauważyć, że sklepy owszem są czynne w niedziele, ale z drugiej strony często tylko od 12 w południe do 18 (a u nas jak już są czynne to zwykle od rana do późnego wieczora). Natomiast co do pracowników, to faktycznie różowo nie mają. Można o tym przeczytać w innej świetnej książce, mianowicie "Za grosze pracowac i (nie) przeżyć" Barbary Ehrenreich. Jest to obraz z zupełnie innego punktu widzenia, warto przeczytać dla równowagi. Natomiast ja nadal jestem zakochana w USA.

    P.S Ludzie naprawdę potrafią tam mieć na imię (sic!) Stalin.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)