Premiera: 22 kwietnia 2015 r.
Czy można w ciekawy, niemal magiczny sposób pisać o czasach stalinizmu? Nasuwa się odpowiedź, że nie. No bo jak to? W czasach, w których ceniono jednomyślność nie było miejsca na bajkowość i inne podobne "farmazony". A jednak autorowi, Ryszardowi Antoniszczakowi (książkę wydał pod pseudonimem), udało się stworzyć literacki kogel-mogel. W powieści "Czas beboka" przedstawia dzieje wrażliwego i obdarzonego bogatą wyobraźnią chłopca, którego ojciec codziennie próbuje ideologicznie nakierowywać. Adaś ma jednak swoją metodę na troski dnia - ucieka w świat wyobraźni.
Mamy tu ogromne skupienie na świecie przedstawionym - ważne są rzeczy, ale nie w kontekście ich "normalnego" używania, lecz wykorzystania przez wyobraźnię chłopca, głównego bohatera. Te przedmioty są niejako przefiltrowane przez jego chłonny i dziecięco naiwny umysł. Coś pięknego. Opowiadać o chowaniu się w szafie przeznaczonej do przetrzymywania zastawy stołowej jak o niezwykłych przygodach, to dopiero sztuka. Zresztą ów mebel nie jest takim sobie zwykłym kredensem...
Nawet tąpnięcia z pobliskiej kopalni opisane zostały tu malowniczo i magicznie. Nie ma tu porywającej akcji - życie toczy się wolno, z dnia na dzień. Obserwujemy je wraz z chłopcem, któremu bardzo często rzeczywistość miesza się z fikcją. W jego mniemaniu nie tylko kredens wydaje odgłosy, lecz także inne sprzęty domowe. Dywan z dzika zdaje się ożywać, gdy chłopiec na niego patrzy. Bardzo często Adaś czuje na karku oddech jakiegoś stworzenia - to najprawdopodobniej bebok (którym straszy się dzieci na Śląsku). Ale nie odwraca się, lecz ucieka. Ot, takie pomieszanie rzeczywistości z magią.
Autor raczy nas mnóstwem rodzinnych, ludowych opowieści, okraszonych ogromną ilością śląskich słów. Niektóre znałam, ale większości z nich jednak nie. Bardzo dobrze się stało, że są one najczęściej tłumaczone wprost w tekście, więc nie ma problemu z ich zrozumieniem. Na końcu książki umieszczony został dodatkowo krótki słowniczek najważniejszych wyrazów. Mamy tu pomieszanie języków niczym w wieży Babel: słowa polskie, śląskie, zaciąganie na sposób ruski - to wszystko sprawiało, że czułam się jak u siebie, w rodzinnym mieście, na targu.
Codzienność jest tu rozbijana niemalże na czynniki pierwsze. Powolna egzystencja (jedynie ojciec chłopca, Zenon, ciągle gdzieś pędzi - z jednego zebrania partyjnego na drugie) uwiodła mnie na wiele godzin. Świat widziany z perspektywy chłopca zachwycił mnie. Większość akcji rozgrywa się w domu, czasem w szkole lub u dziadków, jednak to dom jest całym światem Adasia. To tu dzieją się najciekawsze rzeczy - odwiedzają ich goście, tata przynosi do domu radio marki Pionier. Mama szyje, a ojciec zawzięcie stuka w klawisze maszyny do pisania Underwood...
Wyraziście nakreślone sylwetki bohaterów to kolejna zaleta tej powieści. Ojciec - zatwardziały komunista, przy tym chwalipięta, który bierze się za pisanie swoistego dziennika (żona mówi wówczas, że Zenon pisze "donosy"), a także pisanie dzieł w duchu realizmu socjalistycznego; mama trzeźwo patrząca na sprawy, próbuje czasem mówić prawdę, ale w domu w zasadzie ma niewiele do powiedzenia. Zresztą z tą mamą ciekawa sprawa - kobiecina tak umiejętnie krytykuje męża, że ten bardzo często nawet nie zdaje sobie z tego sprawy (żona gra mu na nosie), choć inteligentnym facetem jest. Na scenie pokazują się również dziadkowie. Wizyta u dziadków chłopca momentami pachniała mi bardzo znajomo - pachniała wspaniałymi czasami dzieciństwa... Swoją drogą podczas tego pobytu u dziadków okazuje się, że większość rodziny to wspaniali gawędziarze. Adaś z kolei uwielbia podsłuchiwać rozmowy dorosłych i w ten sposób poszerza horyzonty - dowiaduje się wielu strasznych rzeczy, szczególnie o czasach wojennych, ale nie tylko.
Troszkę mniej zajmowały mnie fantastyczne wątki z drugiej części książki (trochę "fanzolenia" o pozaziemskim świecie), ale mam chyba po prostu uraz jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Nie psuje to jednak ogólnego wydźwięku dzieła, gdyż każdy element ma tu swoje szczególne miejsce. Zresztą czuć tu atmosferę podobną do tej z twórczości Bułhakowa. "Mistrzem i Małgorzatą" nigdy się jakoś szczególnie nie zachwycałam, ale tę swoistą magię pamiętam do dziś.
Nieśpieszne snucie opowieści to wielka sztuka, szczególnie pośród ton książek pełnych akcji. Dlatego chapeau bas dla autora.
Wspaniała, wolno płynąca proza - dawno nie delektowałam się tak mocno poszczególnymi słowami. Nie jest to typ książki, do której przyzwyczajono szersze grono czytelników, ale myślę, że pasjonatom śląskiego życia (i nie tylko) przypadnie ona do gustu.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję pani Darii Bednarek z Agencji Business & Culture
Grubość książki: 3,80 cm
Koniecznie muszę przeczytać tę książkę. Od Twojej recenzji nie mogę się doczekać premiery!
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Chętnie podelektuję się to książką:)
OdpowiedzUsuńWidzę, że to bardzo nietuzinkowa książka. Rozbić tak codzienność, by zainteresowała, to sztuka. Chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńTym, co ciekawi mnie w tej książce, jest gwara śląska. W mowie rozumiem ją całkiem nieźle, ale nie miałam dotąd możliwości przeczytania żadnego tekstu, w którym się pojawia.
OdpowiedzUsuńZapowiada się interesująca lektura.
OdpowiedzUsuńCzuję, że książka spodobałaby mi się, także chętnie ją przeczytam!
OdpowiedzUsuń