czwartek, 25 kwietnia 2013

Aleksandra Szarłat, Prezenterki



Książkę podsunęła mi moja teściowa. Okładkę widziałam już gdzieś wcześniej i miałam ochotę na zapoznanie się z „Prezenterkami”, jednak nie liczyłam, że uda mi się to tak szybko. Autorka – polonistka, dziennikarka – opisuje początki TVP w Polsce. Siermiężne warunki, o których pisze, mogą przestraszyć niejednego czytelnika, znającego współczesne oblicze telewizji. Aleksandra Szarłat przeprowadza wywiady z telewizyjnymi osobowościami, spikerkami: Edytą Wojtczak, Krystyną Loską, Bożeną Walter, Bogumiłą Wander oraz z najmłodszą z grona, Katarzyną Dowbor. Do głosu dopuszczonych zostało również wielu współpracowników TVP. Poznajemy również historię kobiety, od której się to wszystko zaczęło. Jest nią Irena Dziedzic.

Książka początkowo mnie męczyła. Sporo faktów z dziejów TVP, wiele nazwisk. Później – zaczęła mnie nużyć. Dlaczego? Otóż, o ile „indywidualne” losy prezenterek ukazane w wywiadach z nimi były dosyć ciekawe, o tyle w pewnym momencie doszłam do wniosku, że pewne kwestie powtarzają się w ich życiorysach. Sytuację ratują rozmaite anegdoty i ploteczki z tamtych lat. Poznajemy zakulisowe historie ludzi związanych z telewizją. Koleje losu TVP są fascynujące zważywszy na fakt, że początkowo nikt nie wróżył jej długotrwałej „kariery”. Bardziej liczono się z siłą radia. Nie każdego było też stać na to „coś”, zwane telewizorem, a wyglądające jak małe pudełko z jeszcze mniejszym ekranem. Nie istniało tak wiele stacji telewizyjnych, jak dziś. Nie było też tylu programów do oglądania. Ba! Wiecie,  ile reklam prezentowano na początku? Liczono i pilnowano, aby nie było ich więcej niż 15 minut TYGODNIOWO! Ta informacja mnie zszokowała. Pozytywnie rzecz jasna. Cała książka to jedna wielka podróż w czasie.

Na uwagę zasługuje fakt, że dawniej, aby zostać spikerką, należało prezentować odpowiednią dykcję, właściwie akcentować wyrazy i wyraźnie wymawiać końcówki. Aby dostać się „na ekran”, trzeba było zdać na kartę spikera (a egzamin wcale nie był łatwy). Szkoda, że dzisiaj nie ma takiej selekcji przy doborze prezenterów.

Podzielę się teraz z Wami moimi subiektywnymi odczuciami. Otóż ze względu na swój wiek, w 70% nie znałam osób, o których pisze autorka, co znacznie utrudniało mi odbiór książki. Bohaterki wyróżnione na okładce znałam i pamiętałam z dzieciństwa (szczególnie ich barwy głosu), jedynie Bożeną Walter w tym gronie byłam zdziwiona (kojarzyłam ją do tej pory wyłącznie z pewną fundacją związaną z komercyjną stacją telewizyjną, a okazało się, że to ona wymyśliła program „5. 10. 15.”). Na niekorzyść książki działa też zdecydowanie zbyt mała liczba fotografii z tamtych lat, przydałoby się ich więcej… „Prezenterki” są według mnie przesiąknięte goryczą (szczególnie w wywiadach).  Spikerki, o których mowa, rzeczywiście dziwnie zostały potraktowane na koniec swojej pracy w tej instytucji, jednak czy powinny aż tak bardzo zaznaczać to w tych rozmowach z autorką książki? Czy nie ważniejsze jest to, co budowały przez tyle lat? W/w panie na każdym kroku powtarzają, że dzisiejsza telewizja to już nie to samo, co kiedyś…

Lekturę „Prezenterek” należy sobie dawkować, czytać po kilkadziesiąt stron dziennie, inaczej grozi Wam, drodzy czytelnicy, przymusowa drzemka. Książka ciekawa, godna polecenia szczególnie miłośnikom PRL-u, ale… bez przytupu :P
Ocena: 4/6

3 komentarze:

  1. Powiedz mi,jak to możliwe,ze z miliona książek w Empiku i w bibliotekach czytamy te same w tym samym czasie,bez wcześniejszych ustaleń?:D

    OdpowiedzUsuń
  2. bo jesteśmy "mentalnymi bliźniaczkami", zapomniałaś? :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem sentymentalna i do mnie książka trafiła jak najbardziej; pamiętam większość z tych osób i bez nich telewizja już nie jest taka sama:)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)