Książkę
podsunęła mi moja teściowa. Okładkę widziałam już gdzieś wcześniej i miałam
ochotę na zapoznanie się z „Prezenterkami”, jednak nie liczyłam, że uda mi się
to tak szybko. Autorka – polonistka, dziennikarka – opisuje początki TVP w
Polsce. Siermiężne warunki, o których pisze, mogą przestraszyć niejednego
czytelnika, znającego współczesne oblicze telewizji. Aleksandra Szarłat
przeprowadza wywiady z telewizyjnymi osobowościami, spikerkami: Edytą Wojtczak,
Krystyną Loską, Bożeną Walter, Bogumiłą Wander oraz z najmłodszą z grona,
Katarzyną Dowbor. Do głosu dopuszczonych zostało również wielu współpracowników
TVP. Poznajemy również historię kobiety, od której się to wszystko zaczęło.
Jest nią Irena Dziedzic.
Książka
początkowo mnie męczyła. Sporo faktów z dziejów TVP, wiele nazwisk. Później –
zaczęła mnie nużyć. Dlaczego? Otóż, o ile „indywidualne” losy prezenterek
ukazane w wywiadach z nimi były dosyć ciekawe, o tyle w pewnym momencie doszłam
do wniosku, że pewne kwestie powtarzają się w ich życiorysach. Sytuację ratują
rozmaite anegdoty i ploteczki z tamtych lat. Poznajemy zakulisowe historie
ludzi związanych z telewizją. Koleje losu TVP są fascynujące zważywszy na fakt,
że początkowo nikt nie wróżył jej długotrwałej „kariery”. Bardziej liczono się
z siłą radia. Nie każdego było też stać na to „coś”, zwane telewizorem, a
wyglądające jak małe pudełko z jeszcze mniejszym ekranem. Nie istniało tak
wiele stacji telewizyjnych, jak dziś. Nie było też tylu programów do oglądania.
Ba! Wiecie, ile reklam prezentowano na
początku? Liczono i pilnowano, aby nie było ich więcej niż 15 minut TYGODNIOWO!
Ta informacja mnie zszokowała. Pozytywnie rzecz jasna. Cała książka to jedna
wielka podróż w czasie.
Na uwagę
zasługuje fakt, że dawniej, aby zostać spikerką, należało prezentować
odpowiednią dykcję, właściwie akcentować wyrazy i wyraźnie wymawiać końcówki.
Aby dostać się „na ekran”, trzeba było zdać na kartę spikera (a egzamin wcale
nie był łatwy). Szkoda, że dzisiaj nie ma takiej selekcji przy doborze
prezenterów.
Podzielę się
teraz z Wami moimi subiektywnymi odczuciami. Otóż ze względu na swój wiek, w
70% nie znałam osób, o których pisze autorka, co znacznie utrudniało mi odbiór
książki. Bohaterki wyróżnione na okładce znałam i pamiętałam z dzieciństwa
(szczególnie ich barwy głosu), jedynie Bożeną Walter w tym gronie byłam
zdziwiona (kojarzyłam ją do tej pory wyłącznie z pewną fundacją związaną z
komercyjną stacją telewizyjną, a okazało się, że to ona wymyśliła program „5.
10. 15.”). Na niekorzyść książki działa też zdecydowanie zbyt mała liczba
fotografii z tamtych lat, przydałoby się ich więcej… „Prezenterki” są według
mnie przesiąknięte goryczą (szczególnie w wywiadach). Spikerki, o których mowa, rzeczywiście
dziwnie zostały potraktowane na koniec swojej pracy w tej instytucji, jednak
czy powinny aż tak bardzo zaznaczać to w tych rozmowach z autorką książki? Czy
nie ważniejsze jest to, co budowały przez tyle lat? W/w panie na każdym kroku
powtarzają, że dzisiejsza telewizja to już nie to samo, co kiedyś…
Lekturę
„Prezenterek” należy sobie dawkować, czytać po kilkadziesiąt stron dziennie,
inaczej grozi Wam, drodzy czytelnicy, przymusowa drzemka. Książka ciekawa,
godna polecenia szczególnie miłośnikom PRL-u, ale… bez przytupu :P
Ocena: 4/6
Powiedz mi,jak to możliwe,ze z miliona książek w Empiku i w bibliotekach czytamy te same w tym samym czasie,bez wcześniejszych ustaleń?:D
OdpowiedzUsuńbo jesteśmy "mentalnymi bliźniaczkami", zapomniałaś? :P
OdpowiedzUsuńJestem sentymentalna i do mnie książka trafiła jak najbardziej; pamiętam większość z tych osób i bez nich telewizja już nie jest taka sama:)
OdpowiedzUsuń