To moje drugie spotkanie z twórczością autorki. Odnoszę wrażenie, że pierwsze należało do bardziej udanych. Może wynika to z faktu, iż opis z tyłu okładki uważam za średnio udany i nie bardzo przystający do faktycznej treści książki..?
To może od początku... Akcja toczy się w Liverpoolu w 1914 roku. Tytułowa Marta to kobieta z ubogich warstw społecznych, mieszkająca z mężem Włochem oraz dziećmi w zaniedbanej ze wszech miar kamienicy. Prowadzi proste, nieskomplikowane wymysłami życie, którego głównym celem jest zdobycie na nie pieniędzy. Marta zarabia na utrzymanie rodziny, szyjąc jutowe worki. Zarabia niewiele, a po pracy nie ma nawet siły, by "oporządzić się" i zadbać o siebie. Wygląda więc na starszą niż faktycznie jest. Po pewnym wypadku jej mąż staje się inwalidą, któremu ciężko odnaleźć się w trudnej sytuacji i znaleźć pracę jako jednoręki pracownik. Szuka więc ukojenia w alkoholu, w żaden sposób nie pomagając Marcie w zdobywaniu funduszy na znośną egzystencję. Jedna z córek (Joyce), której udało się "wyrwać z domu", wstydzi się swojej biednej matki do tego stopnia, iż udaje, że jej nie zna, kiedy mijają się na ulicy (córka idzie wówczas w towarzystwie nowo zdobytych koleżanek). Marta zamiast czuć się upokorzona, tłumaczy (sama przed sobą) postępowanie córki i twierdzi, że w zasadzie rozumie jej postępowanie. Czytając to, przecierałam oczy ze zdumienia... Jeden z synów prowadzi nieograniczony żadnymi rygorami tryb życia, czasem nocując w domu, resztę czasu spędzając w szemranym towarzystwie. Jeszcze inny syn, wówczas czternastoletni, pewnego dnia oznajmia Marcie, że zaciągnął się do wojska. Bohaterka jest przerażona, bo pomimo braku wykształcenia zna wojenne realia i wie, ile matek rwie sobie włosy z głowy po otrzymaniu depeszy o śmierci synów... Chce więc ściągnąć nastolatka do domu. Postanawia działać, zawalczyć z systemem - najpierw u miejscowego policjanta, który odpowiada za powołanie chłopca w szeregi, później u odpowiednich miejscowych władz (rządzących pod wpływem trunków...), a kiedy to nie przynosi efektów, postanawia wyruszyć pieszo do domu numer 10 na Downing Street w Londynie (siedziby premiera). Jest w szóstym miesiącu ciąży, ale to nie przeszkadza jej w walce o syna. Droga ta jest żmudna, z wieloma przeszkodami, ale dzięki życzliwości wielu osób Marta w końcu dociera na miejsce... Jej wędrowanie stanie się swoistym manifestem przeciwko werbowaniu dzieci do wojska.
Na drodze Marty pojawia się Kate, młoda dziewczyna z bogatego domu, pragnąca ze wszystkich sił pomóc. Początkowo przy przeczytaniu i napisaniu listu do syna, później w wielu innych kwestiach. Stają się przyjaciółkami (mimo tak wielu różnic).
Nie do końca przekonuje mnie postać Marty. Nie czuję do niej niechęci, raczej współczuję jej całej sytuacji z synem, ale nie wyzwoliła ona we mnie jakichś cieplejszych uczuć. Zdaję sobie sprawę, że ówcześnie nie była jedyną analfabetką, chodzącą po ziemi, ale drażnił mnie chwilami jej brak zdecydowania, swoisty marazm (a może wynika to z niedopracowania postaci przez autorkę?).
Na drodze Marty pojawia się Kate, młoda dziewczyna z bogatego domu, pragnąca ze wszystkich sił pomóc. Początkowo przy przeczytaniu i napisaniu listu do syna, później w wielu innych kwestiach. Stają się przyjaciółkami (mimo tak wielu różnic).
Nie do końca przekonuje mnie postać Marty. Nie czuję do niej niechęci, raczej współczuję jej całej sytuacji z synem, ale nie wyzwoliła ona we mnie jakichś cieplejszych uczuć. Zdaję sobie sprawę, że ówcześnie nie była jedyną analfabetką, chodzącą po ziemi, ale drażnił mnie chwilami jej brak zdecydowania, swoisty marazm (a może wynika to z niedopracowania postaci przez autorkę?).
Kate to natomiast zadziwiająca osoba - sama posiada wiele i z całego serca pragnie się tym dzielić z innymi. Chce bezinteresownie pomagać. Jest młodą charakterną kobietą, która wie, kiedy może tupnąć nogą, chcąc postawić na swoim. Gdyby rzeczywiście istniała, to - jak sądzę - mogłabym się z nią zaprzyjaźnić.
Lektura momentami mnie nużyła. Oczekiwałam czegoś na miarę "Wrześniowych dziewczynek", ale - jak powszechnie wiadomo - "nic dwa razy się nie zdarza...". Jest to jednak powieść wielowątkowa, opisująca pierwsze podrygi ruchu sufrażystek i kwestie okołowojenne. To historia o trudnych wyborach, podejmowaniu decyzji, przesiąknięta wieloma emocjami.
Sami musicie się zastanowić, czy to lektura dla Was...
Lektura momentami mnie nużyła. Oczekiwałam czegoś na miarę "Wrześniowych dziewczynek", ale - jak powszechnie wiadomo - "nic dwa razy się nie zdarza...". Jest to jednak powieść wielowątkowa, opisująca pierwsze podrygi ruchu sufrażystek i kwestie okołowojenne. To historia o trudnych wyborach, podejmowaniu decyzji, przesiąknięta wieloma emocjami.
Sami musicie się zastanowić, czy to lektura dla Was...
Ocena: 4,5/6
Ciekawa recenzja... Powiem szczerze, że zainteresowała mnie postać Kate. Marcie faktycznie można współczuć, ale nawet w dzisiejszych czasach dzieci wywijają takie numery i to z błahszych powodów.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, być może bohaterka Marta nie była do końca dopracowana, mnie też. Y irytowała.
OdpowiedzUsuńByłam zainteresowana tą książką, ale chyba zrezygnuję. Okładka jest bardzo ładna!
OdpowiedzUsuńPomyślę nad tą książką, po części mnie nie przekonuje, ale po części ciekawi :)
OdpowiedzUsuń