czwartek, 30 kwietnia 2015

Arturo Pérez-Reverte, Cierpliwy snajper


Widząc miejskie budynki - nie tylko nowe, po remontach, lecz także stare, które możnaby określić mianem zabytkowych, zamalowane wzorami grafitti, często trafiał mnie szlag. Serio. Byłam wkurzona na tych, którzy - w mojej ocenie - dewastowali przestrzeń miasta. Dokazywali, chcąc pokazać co to nie oni. Dlatego zawsze ilekroć w telewizji słyszałam o akcji przeznaczania starych budynków lub wycinków murów stricte dla graficiarzy, czułam zadowolenie. Myślałam: no, teraz jest i wilk syty, i owca cała. Arturo Pérez-Reverte próbuje pokazać, jak bardzo się myliłam w swoim toku myślenia. I choć nie przekonał mnie całkowicie do takiego rozumienia sztuki ulicznej, muszę przyznać, że włożył wiele wysiłku, by realnie odmalować świat street artu.

Nazwa graffiti pochodzi od włoskiego słowa "graffiare", czyli bazgrać. Podstawowa zasada bezpieczeństwa w świecie grafficiarzy brzmi: pisz szybko i znikaj. Inne ważne stwierdzenie obowiązujące na ulicy: "Jeśli jest zgodne z prawem, to nie jest graffiti". Tak przynajmniej wynika z książki "Cierpliwy snajper".

W zarysie fabuła przedstawia się następująco: Alejandra Varela ("Lex") jest skautem - w żargonie wydawniczym to osoba, której zadaniem jest wyszukiwanie ciekawych autorów i książek. Lex swego czasu napisała pracę doktorską o graffiti, dlatego pewnego razu dostaje propozycję. Ma znaleźć Snipera - grafficiarza i samotnego strzelca, którego znakiem charakterystycznym są trupie czaszki oraz kółko sniperskie z krzyżykiem - i zaproponować mu wydanie albumu z jego dziełami (publikacji dotyczącej Street Artu). Zadanie nie należy do najprostszych, bo Sniper... ukrywa się od dwóch lat. Jest żywą legendą, organizuje różne widowiskowe akcje, ale sam nigdy nie pokazuje światu swojej twarzy. Światek grafficiarzy trzyma jego stronę i nikt nie chce go wystawić. Tak więc Lex sporo podróżuje, łapiąc się każdej namiastki informacji, którą uda się jej zdobyć. Przy okazji każdego dnia próbuje zrozumieć, jakimi pobudkami kieruje się Sniper w swoich działaniach. I tak trwa ta pogoń przez większość książki. A zakończenie... wgniata w fotel. Czegoś takiego się nie spodziewałam.

Powieść pełna jest zwrotów i wyrazów specjalistycznych, które dla takiego laika jak ja, były całkowitą nowością. I tak na przykład będę już wiedziała, że toye to młodzi graficiarze, niezbyt dbający o styl, wypisujący swoje "graffy" na pracach innych, co zawsze oznaczało... wojnę.

Graffiti jest światem poza prawem, rządzi się jednak prawami znanymi przez wszystkich. Trzeba uszanować zabytki, wiedzieć, że się nie krosuje innych writerów, chyba że chcesz iść na wojnę... (s. 76-77)

Co do tych zabytków to mam spore wątpliwości, bo niejeden raz widziałam pomazane budynki, które do nowoczesnej architektury się nie zaliczały. No, ale pamiętajmy, że mamy do czynienia z powieścią, więc trochę idealizacji świata nie zaszkodzi.

W kontekście graffiti bardzo często bohaterowie używają słowa sztuka:

Sztuka istnieje tylko po to, żeby budzić nasze zmysły i inteligencję i żeby stawiać przed nami wyzwania. Jeśli jestem artystą i jestem na ulicy, wszystko, co robię albo do zrobienia czego nawołuję, będzie sztuką. Sztuka nie jest produktem, ale działaniem. Spacer ulicą jest bardziej ekscytujący niż każde arcydzieło. (s. 248)

Powyższe podejście do tematu akurat bardzo mi odpowiada. Jednak w dzisiejszym materialistycznym świecie sztuka najczęściej jest pojmowana jako produkt, który należy sprzedać, najlepiej za jak najwyższą cenę.

Początek może nie zachęcić do lektury, ale im głębiej w las, tym lepiej się czyta. Historię poznajemy z perspektywy Lex. Uważam jednak, że przydałyby się wstawki z narracją samego Snipera. Chciałabym głębiej wniknąć w jego sposób postrzegania świata i sztuki. Choć i tak zostałam już nieco uświadomiona, kim są ci, tak różni przecież, ludzie próbujący wyrażać siebie i swoje emocje na miejskich ścianach. Następnym razem przechodząc obok graffiti, zatrzymam się na dłużej, by zastanowić się, co "autor chciał przekazać"...

Arturo Pérez-Reverte próbuje ukazać nam nieznany świat graffiti, zmusza do zastanowienia nad pytaniem: gdzie jest granica wandalizmu, a gdzie zaczyna się już sztuka przez wielkie "S". To moja pierwsza książka hiszpańskiego pisarza, ale jestem pewna, że nie ostatnia.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję pani Elizie Kubiak z wydawnictwa ZNAK ;-)

Grubość książki: 2,10 cm

3 komentarze:

  1. No nie wiem, jak widzę te bazgroły na nowo pomalowanych ścianach, typu chwdp czy wks itd to mnie krew zalewa i nie myślę o tym, co autor miał na myśli :) Jakieś konkretne malunki to pewnie, ale w wyznaczonym miejscu, gdzie pięknie się prezentują, inaczej raczej nie popieram...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo jak Ty:). Te napisy potrafią mi nawet zepsuć humor na jakiś czas, szczególnie, jeśli mam "słabszy" dzień, ale jakieś "obrazy" czy też mądre zdania, to co innego. No, ale ja się na tym nie znam, więc wypowiadam subiektywne zdanie laika.

      Usuń
  2. Mnie ta książka bardzo wciągnęła. I ten tytuł, tak dwuznaczny. Zakończenie rewelacyjne. Polecam.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)