Zapoznałam się z tą lekturą w postaci audiobooka. W genialnym
wykonaniu – samego Autora! Słuchając tego dziennika z wypiekami na twarzy,
doszłam do smutnego wniosku, że autor – Jerzy Stuhr – należy do ginącego
pokolenia erudytów. Jako jeden z nielicznych - krytykując, wyrażając oburzenie
i irytację na otaczający go świat - czyni to z niesamowitym wdziękiem
inteligenta (jak sam siebie czasami nazywa). Poznajemy pana Stuhra nie tylko
jako aktora, ale również czułego ojca (i dziadka), a przede wszystkim niezwykle
wrażliwego człowieka.
Jerzy Stuhr wnikliwie, z nostalgią, ale i humorystycznie opisuje
wydarzenia kulturalne, społeczne, obyczajowe. Nie słodzi nikomu, nie stara się
przypodobać, jednym słowem – nie jest lizusem, co mnie osobiście ogromnie
cieszy. W niektórych sprawach zabiera głos, stając wręcz po drugiej stronie
barykady, nie boi się iść pod prąd. Obrywa się więc i jego uczniom (aktorom,
celebrytom) – niektórych wymienia prawie po nazwisku; tożsamości innych można
się domyślić po ich rolach, które pan Stuhr bezlitośnie ocenia. Daje więc
niektórym „prztyczka” w nos. Ale nie są to oceny wyssane z palca. Ma w tych
swoich opiniach sporo racji. Obrywa się również recenzentom, których aktor
nazywa tchórzami.
Początkowo autor zarzeka się, że nie będzie zajmował się
aktualnymi wydarzeniami ze świata polityki. Szybko jednak zmienia zdanie, bo
uważa, że nie można obok nich przechodzić bezrefleksyjnie i obojętnie. Mamy więc
wzmianki o Smoleńsku, czy o refundacji leków. Szerokie jest spectrum tematów,
które pan Stuhr porusza. Pisze również o religii, zakłamaniu Polaków i ich
bezwstydzie. Lektura „Tak sobie myślę…” uzmysławia, jak bardzo pewne standardy
zachowań, pewna kultura (już nie wspomnę, że również – osobista) odeszły w mętny
niebyt. Jaka wielka szkoda!
Miał to być „Dziennik czasu choroby”, jednak odniosłam
wrażenie, że nie do końca nim jest (samo słowo „rak” pojawia się w książce
dosłownie raz, no może - dwa). Opisuje autor niektóre swoje zmagania z chorobą,
jednak myślałam, że będzie ich więcej. Pewną radą, która wypływa z lektury,
jest zalecenie, by trzymać się z rodziną. To ona może być (i najczęściej jest)
oparciem w trudnych chwilach oraz inspiracją do różnych artystycznych zadań. Skoro
o rodzinie mowa, spodziewajcie się kilku wzmianek o dzieciach aktora, Mariannie
i Maćku (taaaak, tym przystojniaku;-) )
Jeżeli już mowa o chorobie, to wiadomym jest, iż często
łączy się ona ze śmiercią. Autor stara się jednak optymistycznie traktować tę
resztę życia, która mu pozostała. Z bólem (który można było „usłyszeć”) notuje
w swym dzienniku daty śmierci osób, które znał. Nie przechodzi obok tych
momentów obojętnie.
Pan Stuhr jak z rękawa sypie ciekawymi anegdotami. Osobiście
najbardziej spodobały mi się trzy: przygoda na lotnisku, śmierć kota znajomych oraz
rektor Stuhr jako osiołek z bajki „Shrek”. Szczegółowo ich nie opiszę, bo po co
psuć komuś zabawę. Lektura – zapewniam – będzie dla Was, drodzy czytelnicy,
pyszna!
Ciekawa pozycja nie tylko dla fanów aktora. Z przyjemnością
zagłębiłam się w jego świat.
Ps. Swoją drogą zamierzam więcej książek poznawać poprzez
audiobooki. Moje oczy też muszą odpoczywać :-)
Ocena: 5/6
Mimo humoru czuć strach przed śmiercią. Widać jednak tę godność i nadzieję, której trzymał się pan Jerzy. Ładna książka. Dobrze, że powstała.
OdpowiedzUsuń