niedziela, 3 lutego 2013

Jerzy Stuhr, Tak sobie myślę...



Zapoznałam się z tą lekturą w postaci audiobooka. W genialnym wykonaniu – samego Autora! Słuchając tego dziennika z wypiekami na twarzy, doszłam do smutnego wniosku, że autor – Jerzy Stuhr – należy do ginącego pokolenia erudytów. Jako jeden z nielicznych - krytykując, wyrażając oburzenie i irytację na otaczający go świat - czyni to z niesamowitym wdziękiem inteligenta (jak sam siebie czasami nazywa). Poznajemy pana Stuhra nie tylko jako aktora, ale również czułego ojca (i dziadka), a przede wszystkim niezwykle wrażliwego człowieka. 

Jerzy Stuhr wnikliwie, z nostalgią, ale i humorystycznie opisuje wydarzenia kulturalne, społeczne, obyczajowe. Nie słodzi nikomu, nie stara się przypodobać, jednym słowem – nie jest lizusem, co mnie osobiście ogromnie cieszy. W niektórych sprawach zabiera głos, stając wręcz po drugiej stronie barykady, nie boi się iść pod prąd. Obrywa się więc i jego uczniom (aktorom, celebrytom) – niektórych wymienia prawie po nazwisku; tożsamości innych można się domyślić po ich rolach, które pan Stuhr bezlitośnie ocenia. Daje więc niektórym „prztyczka” w nos. Ale nie są to oceny wyssane z palca. Ma w tych swoich opiniach sporo racji. Obrywa się również recenzentom, których aktor nazywa tchórzami.

Początkowo autor zarzeka się, że nie będzie zajmował się aktualnymi wydarzeniami ze świata polityki. Szybko jednak zmienia zdanie, bo uważa, że nie można obok nich przechodzić bezrefleksyjnie i obojętnie. Mamy więc wzmianki o Smoleńsku, czy o refundacji leków. Szerokie jest spectrum tematów, które pan Stuhr porusza. Pisze również o religii, zakłamaniu Polaków i ich bezwstydzie. Lektura „Tak sobie myślę…” uzmysławia, jak bardzo pewne standardy zachowań, pewna kultura (już nie wspomnę, że również – osobista) odeszły w mętny niebyt. Jaka wielka szkoda!

Miał to być „Dziennik czasu choroby”, jednak odniosłam wrażenie, że nie do końca nim jest (samo słowo „rak” pojawia się w książce dosłownie raz, no może - dwa). Opisuje autor niektóre swoje zmagania z chorobą, jednak myślałam, że będzie ich więcej. Pewną radą, która wypływa z lektury, jest zalecenie, by trzymać się z rodziną. To ona może być (i najczęściej jest) oparciem w trudnych chwilach oraz inspiracją do różnych artystycznych zadań. Skoro o rodzinie mowa, spodziewajcie się kilku wzmianek o dzieciach aktora, Mariannie i Maćku (taaaak, tym przystojniaku;-) )

Jeżeli już mowa o chorobie, to wiadomym jest, iż często łączy się ona ze śmiercią. Autor stara się jednak optymistycznie traktować tę resztę życia, która mu pozostała. Z bólem (który można było „usłyszeć”) notuje w swym dzienniku daty śmierci osób, które znał. Nie przechodzi obok tych momentów obojętnie.

Pan Stuhr jak z rękawa sypie ciekawymi anegdotami. Osobiście najbardziej spodobały mi się trzy: przygoda na lotnisku, śmierć kota znajomych oraz rektor Stuhr jako osiołek z bajki „Shrek”. Szczegółowo ich nie opiszę, bo po co psuć komuś zabawę. Lektura – zapewniam – będzie dla Was, drodzy czytelnicy, pyszna!
Ciekawa pozycja nie tylko dla fanów aktora. Z przyjemnością zagłębiłam się w jego świat.
Ps. Swoją drogą zamierzam więcej książek poznawać poprzez audiobooki. Moje oczy też muszą odpoczywać :-)


Ocena: 5/6

1 komentarz:

  1. Mimo humoru czuć strach przed śmiercią. Widać jednak tę godność i nadzieję, której trzymał się pan Jerzy. Ładna książka. Dobrze, że powstała.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)