Jako dziecko wielokrotnie
zaczytywałam się w książce autorstwa Edith Nesbit pt. ”Pięcioro dzieci i coś”.
Opisane tam niezwykłe przygody Janki, Antei, Cyryla, Roberta i Baranka odrywały
mnie od rzeczywistego świata na wiele godzin. Dlatego też, odkąd zobaczyłam na
liście książek do recenzji kolejną część przygód dzieci – „Feniksa i dywan” –
od razu zapragnęłam przenieść się do lat dzieciństwa, by móc przeżywać z nimi
kolejne perypetie.
Tym razem dzieci przez przypadek
stają się właścicielami magicznego dywanu (spełniającego trzy życzenia dziennie),
a wraz z nim niezwykłego ptaka, znanego od czasów starożytności, Feniksa
(uznawanego za symbol wiecznego odradzania się życia). Dzieci rozkładając kupiony
przez mamę dywan zobaczyły, że wyturlało się z niego pewne jajo. W trakcie
zabawy przez przypadek wpada ono w płomienie rozgrzanego kominka i buch…
Wykluwa się z niego Feniks. Większość z Was pewnie spotkała się z powiedzeniem:
„odradzać się jak Feniks z popiołów”. Książkowy Feniks, zgodnie z owym
przysłowiem po wielu latach życia spalał się na stosie, a z powstałych w ten
sposób popiołów odradzał się na nowo. Ten ptak jest tu o tyle specyficzny, że
zawsze pragnie być w centrum uwagi, cechuje go fałszywa skromność i chęć
wysłuchiwania komplementów (oczywiście kierowanych pod jego adresem). Niemniej
jednak ma on również wiele zalet, a główna z nich jest taka, że zawsze potrafi
wyciągnąć naszych bohaterów z kłopotów, w jakie często się pakują. Czasem są to
jego samodzielne działania, a czasem musi się on udać po pomoc do Piaskoludka.
Nasi mali bohaterowie przeżywają
mnóstwo niesamowitych przygód, w wyniku których często wpadają w tarapaty.
Wyruszają w egzotyczne podróże, spotykają ciekawych ludzi, dokonują swoistej
koronacji swojej własnej kucharki. Z większości tych wypraw wyciągają jakieś
wnioski, uczą się czegoś nowego. Najważniejszym pytaniem, które powinno ich
dręczyć, jest to: co się stanie, jeśli w dywanie zrobi się dziura?
To historia, jakby nie patrzeć,
skierowana do dzieci. Jednak muszę przyznać, że sama całkiem nieźle się
bawiłam. Bywały momenty, w których śmiałam się pod nosem (trochę w ukryciu,
żeby mąż nie zobaczył) z perypetii pięciorga dzieci. Wiadomo, patrzyłam już na
wszystko z dorosłej perspektywy, ale wydaje mi się, że mali, młodzi czytelnicy
bawiliby się przy tej lekturze nie gorzej niż ja.
Nasi bohaterowie to spryciarze,
którzy jak koty (o których też jest mowa w tej książce) zawsze spadają na
cztery łapy. Psocą niemiłosiernie, ale zawsze udaje się im wyjść obronną ręką z
kłopotów. Wiele perypetii przeżywają we czwórkę, bez Baranka. Większość czasu,
z racji swego wieku, spędza on jeszcze z mamą. Choć ten mały urwis też potrafi
im zrobić psikusa (ale o tym więcej w „Feniksie…”).
Bardzo podobało mi się to, że w
książce znajduje się sporo elementów dydaktycznych. Wielokrotnie dzieci
popełniały błędy, ale potrafiły się głośno do nich przyznać. Jednym słowem,
uczyły się na nich. Szkoliły się również w umiejętności przepraszania, co – jak
wszyscy wiemy – nie zawsze bywa łatwe. Za to ogromny plus dla autorki!
Polecam gorąco małym czytelnikom,
a także ich rodzicom. Gwarantuję Wam, że będziecie mieli niesamowitą frajdę
podczas lektury. Niezwykle interesujące jest najnowsze wydanie Znaku, w którym
znajdziecie ciekawe ilustracje opisywanych przygód.
Ahoj przygodo! :)
Ocena:
5/6
Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz wydawnictwu ZNAK :)
Książeczka godna polecenia jak widzę :)
OdpowiedzUsuńNie znałam tej książki, ale jak bede potrzebowala powrotu do dziecinstwa to postaram sie po nią sięgnąć:)
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że się nie zawiodłaś :) Miło jest powracać do lat dzieciństwa :)
OdpowiedzUsuńTak, czasy dzieciństwa najbardziej docenia się z perspektywy lat...:) Serio, jeśli macie jakieś dzieci (7-12) w rodzinie, to ta książka może być super prezentem:)
OdpowiedzUsuń