sobota, 26 października 2013

Lucy Lech, Paniusia


Niedawno dotarła do mnie „Paniusia” autorstwa Lucy Lech. Od razu spodobał mi się tytuł (nie wspominając o okładce, która jest równocześnie nieco „słodka”, a zarazem ascetyczna). Paniusia kojarzy mi się z kobietą-kokietką, dla której najważniejszy jest wygląd jej samej, a dopiero potem cała reszta. Próżno tu jednak doszukiwać się takiej bohaterki. Autorka najprawdopodobniej wykorzystała ten motyw po to, by go „wywrócić na lewą stronę”. „Paniusią” nazywana jest tu jedna z głównych postaci, zdecydowanie odmienna od stereotypowej kobietki.


Powieść została zbudowana w taki sposób, że mamy główny wątek, ale w trakcie lektury poszczególni bohaterowie wracają wspomnieniami do swojej przeszłości (niejednokrotnie dosyć burzliwej). Czytając odnosiłam wrażenie, jakbym znalazła się na jakiejś ogromnej imprezie rodzinnej, na której zebrało się wielu doskonałych gawędziarzy. Nim jeden z nich kończył swą opowieść, kolejny już szykował się do opowiedzenia swojej. Podobnie działo się w „Paniusi”. 

Historia zaczyna się od mężczyzny i kobiety, fiakra pracującego w górskim uzdrowisku oraz tytułowej Paniusi, która wkrótce zostaje jego żoną. Poznajemy ich dramatyczne losy, problemy dotyczące ich, jako niedoszłych rodziców. Następnie na scenę wkracza inny mężczyzna, znacznie starszy od poprzedniego, który zostaje „przyszywanym dziadkiem” (na wyrost, jak się później okaże, gdyż wspomniane małżeństwo ma ogromny problem z zaludnianiem naszej planety). Dzięki niemu cofamy się w przeszłość: opowiada on bowiem swoje poplątane dzieje nawet sprzed pół wieku. Akcja toczy się nie tylko w Polsce. Dzięki tym barwnym opowieściom odwiedzamy również Francję czy Amerykę. Intryga zawiązana jest tak genialnie, że w wyniku rozmaitych zdarzeń bohaterowie z przeszłości poniekąd wkraczają w teraźniejszość. Losy bohaterów zaczynają się przeplatać, co prowadzi do pozytywnego finału.

Cudowne historie. Autorka pisze językiem żywym, akcja toczy się w swoim tempie, nie jest ani za szybka, ani za wolna. Znaleźć tam można doskonałe sceny oparte o obserwacje pisarki, obserwacje obyczajowe.
Do tego dialogi – pisane nieco cudacznym, ale jakże urokliwym stylem. Każde zdanie w tej powieści jest jak wymuskana, wydelikacona pralinka. Dawno nie czytałam czegoś tak specyficznego; zabawne treści mieszają się co chwila z dojmującym smutkiem. Okraszone jest to wszystko tak pięknym językiem, że aż … brak mi słów. Często podczas lektury zatrzymywałam się, by przeczytać dany fragment jeszcze raz, tak bardzo spodobał mi się styl pani Lucy Lech.

Pokuszę się tu chociaż o jakiś wycinek twórczości autorki:

- Nie lubi pan tańczyć? – wykrzyknęła w uniesieniu, tak jakby brak zachwytu nad rytmicznym przebieraniem nogami na parkiecie dyskryminował życiowo nieszczęśnika.
- Nie wiem, bo nie próbowałem – zaśmiał się niespodziewanie wyobrażając sobie w myślach swoje taneczne poczynania.
- Skąd się pan wziął? – dociekała z niecierpliwą gwałtownością.
 - Z okoliczności nie tyle przypadkowych, co niefortunnie losowych, ale nie narzekam – zacznę dopiero jak nastanie nagonka na nietańczących – dodał żartobliwie. (…)
Stanowili iście paradną parę. Chłop wielki jak dąb przebierający nogami szurająco, naprzemiennie. Zamiast w lewo, kolebał się w prawo i znów na odwyrtkę, obejmujący na odległość – jakby unikając poparzenia niewielką kobietkę z zaciekłą determinacją próbującą nadać taneczny kierunek wyrośniętej postaci mężczyzny, szarpanej bezskutecznie to w lewo, to w prawo i nagle do przodu, ze złością gotową kopniakiem przywrócić go do właściwej tanecznej pozycji.*

To niezwykle ciepła, barwna opowieść o życiu. O losie, który drwi z naszych planów i rzuca nam kolejne kłody pod nogi. Ale też o miłości, takiej zwyczajnej, naznaczonej problemami dnia codziennego oraz o przyjaźni, która łączy mimo różnic w wykształceniu, poziomie życia i innych elementów. „Paniusia” ujęła moje serce i do tej pory nie chce puścić, a minęło już kilka dni, odkąd odłożyłam ją na półkę. Koniecznie muszę ją pożyczyć teściowej – pierwszej instancji w porównywaniu opinii o książkach. Ogromnie jestem ciekawa, jak dojrzała kobieta odbierze tę książkę – tak, jak ja, a może zgoła inaczej?

W poczet ciekawych cytatów wpisuję poniższy:

- Praca jest dla mrówek drepczących między tarą a garami. Nauka dla brzydul – szpetnych, smutnych, sfrustrowanych.
- A dla Ciebie? (…)
- Korzystanie z uroków życia i upiększanie go swoim barwnym istnieniem.**

Ps. Nie mam serca krytykować tej powieści. Jedyne, co mnie denerwowało to literówki.

Polecam z całego serca;-)

Ocena: 5,5/6

*Lucy Lech, Paniusia, WFW, Warszawa 2012, s.55-56.
**Tamże, s.57-58.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Warszawskiej Firmie Wydawniczej :)

8 komentarzy:

  1. Zapowiada się ciekawie. Chętnie sięgnę

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam fragmenty - albo wybrałaś tak dobre, albo po prostu cała książka jest genialna! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnych sytuacji i dialogów jest w tej książce znacznie więcej:) Naprawdę polecam, choć zrozumiem, jeśli komuś taki styl nie za bardzo będzie odpowiadał:)

      Usuń
  3. Dialogi wybrałaś świetne, jestem zaciekawiona książką :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też mnie zaintrygowałaś:) Lubię, gdy książka łączy w sobie wesołe i smutne treści.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam takie powieści obyczajowe, więc chętnie się skuszę i na tą.

    OdpowiedzUsuń
  6. I kolejna książka, którą chętnie poznam:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwszy raz słyszę o tej powieści, chętnie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)