Niedawno dotarła do mnie „Paniusia” autorstwa Lucy Lech. Od razu
spodobał mi się tytuł (nie wspominając o okładce, która jest równocześnie nieco
„słodka”, a zarazem ascetyczna). Paniusia kojarzy mi się z kobietą-kokietką,
dla której najważniejszy jest wygląd jej samej, a dopiero potem cała reszta.
Próżno tu jednak doszukiwać się takiej bohaterki. Autorka najprawdopodobniej
wykorzystała ten motyw po to, by go „wywrócić na lewą stronę”. „Paniusią”
nazywana jest tu jedna z głównych postaci, zdecydowanie odmienna od
stereotypowej kobietki.
Powieść została zbudowana w taki
sposób, że mamy główny wątek, ale w trakcie lektury poszczególni bohaterowie
wracają wspomnieniami do swojej przeszłości (niejednokrotnie dosyć burzliwej).
Czytając odnosiłam wrażenie, jakbym znalazła się na jakiejś ogromnej imprezie
rodzinnej, na której zebrało się wielu doskonałych gawędziarzy. Nim jeden z
nich kończył swą opowieść, kolejny już szykował się do opowiedzenia swojej.
Podobnie działo się w „Paniusi”.
Historia zaczyna się od mężczyzny
i kobiety, fiakra pracującego w górskim uzdrowisku oraz tytułowej Paniusi,
która wkrótce zostaje jego żoną. Poznajemy ich dramatyczne losy, problemy
dotyczące ich, jako niedoszłych rodziców. Następnie na scenę wkracza inny
mężczyzna, znacznie starszy od poprzedniego, który zostaje „przyszywanym
dziadkiem” (na wyrost, jak się później okaże, gdyż wspomniane małżeństwo ma
ogromny problem z zaludnianiem naszej planety). Dzięki niemu cofamy się w
przeszłość: opowiada on bowiem swoje poplątane dzieje nawet sprzed pół wieku.
Akcja toczy się nie tylko w Polsce. Dzięki tym barwnym opowieściom odwiedzamy
również Francję czy Amerykę. Intryga zawiązana jest tak genialnie, że w wyniku
rozmaitych zdarzeń bohaterowie z przeszłości poniekąd wkraczają w
teraźniejszość. Losy bohaterów zaczynają się przeplatać, co prowadzi do
pozytywnego finału.
Cudowne historie. Autorka pisze
językiem żywym, akcja toczy się w swoim tempie, nie jest ani za szybka, ani za
wolna. Znaleźć tam można doskonałe sceny oparte o obserwacje pisarki,
obserwacje obyczajowe.
Do tego dialogi – pisane nieco
cudacznym, ale jakże urokliwym stylem. Każde zdanie w tej powieści jest jak
wymuskana, wydelikacona pralinka. Dawno nie czytałam czegoś tak specyficznego;
zabawne treści mieszają się co chwila z dojmującym smutkiem. Okraszone jest to
wszystko tak pięknym językiem, że aż … brak mi słów. Często podczas lektury
zatrzymywałam się, by przeczytać dany fragment jeszcze raz, tak bardzo spodobał
mi się styl pani Lucy Lech.
Pokuszę się tu chociaż o jakiś wycinek
twórczości autorki:
- Nie lubi pan tańczyć? –
wykrzyknęła w uniesieniu, tak jakby brak zachwytu nad rytmicznym przebieraniem
nogami na parkiecie dyskryminował życiowo nieszczęśnika.
- Nie wiem, bo nie próbowałem –
zaśmiał się niespodziewanie wyobrażając sobie w myślach swoje taneczne
poczynania.
- Skąd się pan wziął? – dociekała
z niecierpliwą gwałtownością.
- Z okoliczności nie tyle przypadkowych, co
niefortunnie losowych, ale nie narzekam – zacznę dopiero jak nastanie nagonka
na nietańczących – dodał żartobliwie. (…)
Stanowili iście paradną parę.
Chłop wielki jak dąb przebierający nogami szurająco, naprzemiennie. Zamiast w
lewo, kolebał się w prawo i znów na odwyrtkę, obejmujący na odległość – jakby
unikając poparzenia niewielką kobietkę z zaciekłą determinacją próbującą nadać
taneczny kierunek wyrośniętej postaci mężczyzny, szarpanej bezskutecznie to w
lewo, to w prawo i nagle do przodu, ze złością gotową kopniakiem przywrócić go
do właściwej tanecznej pozycji.*
To niezwykle ciepła, barwna
opowieść o życiu. O losie, który drwi z naszych planów i rzuca nam kolejne
kłody pod nogi. Ale też o miłości, takiej zwyczajnej, naznaczonej problemami
dnia codziennego oraz o przyjaźni, która łączy mimo różnic w wykształceniu,
poziomie życia i innych elementów. „Paniusia” ujęła moje serce i do tej pory
nie chce puścić, a minęło już kilka dni, odkąd odłożyłam ją na półkę.
Koniecznie muszę ją pożyczyć teściowej – pierwszej instancji w porównywaniu
opinii o książkach. Ogromnie jestem ciekawa, jak dojrzała kobieta odbierze tę
książkę – tak, jak ja, a może zgoła inaczej?
W poczet ciekawych cytatów
wpisuję poniższy:
- Praca jest dla mrówek
drepczących między tarą a garami. Nauka dla brzydul – szpetnych, smutnych, sfrustrowanych.
- A dla Ciebie? (…)
- Korzystanie z uroków życia i
upiększanie go swoim barwnym istnieniem.**
Ps. Nie mam serca krytykować tej
powieści. Jedyne, co mnie denerwowało to literówki.
Polecam z całego serca;-)
Ocena: 5,5/6
*Lucy Lech, Paniusia, WFW,
Warszawa 2012, s.55-56.
**Tamże, s.57-58.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Warszawskiej Firmie Wydawniczej :)
Zapowiada się ciekawie. Chętnie sięgnę
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam fragmenty - albo wybrałaś tak dobre, albo po prostu cała książka jest genialna! :D
OdpowiedzUsuńPodobnych sytuacji i dialogów jest w tej książce znacznie więcej:) Naprawdę polecam, choć zrozumiem, jeśli komuś taki styl nie za bardzo będzie odpowiadał:)
UsuńDialogi wybrałaś świetne, jestem zaciekawiona książką :)
OdpowiedzUsuńTeż mnie zaintrygowałaś:) Lubię, gdy książka łączy w sobie wesołe i smutne treści.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie powieści obyczajowe, więc chętnie się skuszę i na tą.
OdpowiedzUsuńI kolejna książka, którą chętnie poznam:))
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słyszę o tej powieści, chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuń