środa, 9 października 2013

Anna Ficner-Ogonowska, Zgoda na szczęście


Oto w końcu dotarłam do mety. Nie było aż tak prosto, gdyż każda z trzech powieści Anny Ficner-Ogonowskiej liczyła sobie wiele stron. I właśnie na mecie uroniłam łzę. Tak, doprawdy, nie kłamię. Może ktoś powie, że jestem nadto sentymentalna…


W końcu Mikołaj pokazuje, że ma jaja (przepraszam za dosadny język, ale tak długo medytowałam nad tym, jak to inaczej – „metaforycznie” – nazwać, że w końcu się poddałam). Nie jest już takim mężczyzną, jakiego poznaliśmy w pierwszej części trylogii, czyli w „Alibi na szczęście”. Nie pozwala się odtrącać, zawzięcie walczy o kobietę, którą kocha. A do Hanki dociera wreszcie, że to jest facet, z którym chciałaby spędzić resztę życia.

Jako, że główna bohaterka i jej partner już, już się witają z happy endem, autorka musiała nieźle namieszać w dziejach pozostałych postaci. I tak na scenę wkracza pani Florencka, będąca najbliższą ciocią Dominiki (a siostrą jej nieżyjącej mamy), wraz z Tomkiem. Ciekawi jesteście, jak zareaguje Dominika na dotychczas jej nieznane fakty z życia swojego i swojej rodzonej matki? Albo jak ułożą się relacje Hanki z przybranym bratem? Jeżeli tak, to musicie przeczytać „Zgodę na szczęście”. Również los Aldonki ulegnie zmianie, ugnie się pod niepomyślnymi wiatrami. Najbardziej (oprócz Aldonki) było mi żal Przemka, który jako świeżo upieczony mąż i ojciec został odstawiony na boczny tor. Na szczęście miał obok siebie przyjaciół, którzy w odpowiedniej chwili dostrzegli to i zareagowali. W Dominice dokonała się przemiana. Z wrzeszczącej kobiety stała się przykładną matką. Czasem trochę przesadzała z matkowaniem, ale – jak się okazało – miało to swoje podłoże w jej własnym dzieciństwie. Bała się zostawić synka pod opieką bliskich osób, przekonana, że może sama zachowa się tak, jak niegdyś jej własna matka.
Nie mogę nie wspomnieć o kochanej pani Irence, która jest dla mnie wspaniałym połączeniem mam, cioć i babć, emanującej ciepłem i miłością (rządzącej w kuchni niczym moja mama lub babcia :-) ). Hania również (jak wskazuje tytuł powieści) „godzi się” na szczęście, które czatuje już na progu jej życia. Przede wszystkim przestała być wiotką mimozą, za jaką ją uważałam (szczególnie w pierwszej części trylogii).

Trzeba przyznać, że Anna Ficner-Ogonowska stworzyła postaci z krwi i kości. Skrupulatnie, ale z wdziękiem opisuje stany emocjonalne każdego bohatera, co nadaje powieści realne rysy. Jedynie takiego Mikołaja w rzeczywistości ze świecą szukać…

Na pogodę i niepogodę polecam:) Babkom przede wszystkim:)

Ocena: 5/6

7 komentarzy:

  1. Nieprawda! Mam takiego Mikołaja u swojego boku i myślę, że tak już zostanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, to gratuluję:) ja też mam u boku podobnego, tylko mój... ma nieco mniej cierpliwości:P

      Usuń
  2. Kolejna recenzja, która zachęca mnie do wzięcia tej książki w rękę i przeczytanie.
    Babkom? Czyli mnie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie przeczytam, ale jak już się uporam z wszystkimi książkami na półce ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem babką i chce przeczytać tę serię!

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę zabrać się za tą autorkę, ale kolejki w bibliotece :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu, witaj w moim książkowym świecie. Ucieszę się, jeśli zechcesz zostawić po sobie ślad w postaci komentarza. Każda opinia jest dla mnie ważna, również ta negatywna, ale proszę Cię przy tym o kulturę wypowiedzi.

Opisując książki, staram się działać w zgodzie z własnym sumieniem. Publikuję tu moje opinie, a zrozumiałym dla mnie jest, że każdy ma swój gust i to, co podoba się mnie, nie musi Tobie. Zatem zarówno sobie, jak i Tobie życzę wyrozumiałości ;)