- A gdybym rzeczywiście okazała się białogwardyjką, szpiegiem? Gdybyś dostał rozkaz mnie rozstrzelać, rozstrzelałbyś mnie?
Chciałam usłyszeć, że on by oddał za mnie wszystko na świecie (…). Ale on odpowiedział na to twardo, bez wahania, od razu, cały jakby sztywniejąc:
- Rozstrzelałbym.
Nie uwierzyłam własnym uszom.
- Mnie? Mnie byś rozstrzelał? (…)
- Rozstrzelałbym. (…) Rozstrzelałbym, a potem sam bym się zastrzelił… (s.73)
Chciałam usłyszeć, że on by oddał za mnie wszystko na świecie (…). Ale on odpowiedział na to twardo, bez wahania, od razu, cały jakby sztywniejąc:
- Rozstrzelałbym.
Nie uwierzyłam własnym uszom.
- Mnie? Mnie byś rozstrzelał? (…)
- Rozstrzelałbym. (…) Rozstrzelałbym, a potem sam bym się zastrzelił… (s.73)
"Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej" to książka, po której mam ambiwalentne odczucia. Oto bowiem poznajemy "od kuchni" życie kobiety, która przez pewien czas była żoną człowieka odpowiedzialnego za śmierć tysięcy ludzi.
Publikacji tej nie można zamknąć w sztywnych ramach gatunkowych - jest to bowiem konglomerat zarówno pamiętnika, jak i powieści. "Żona enkawudzisty" wpisuje się w nurt literatury wspomnieniowej, a bohaterka - Agnessa Mironowa - ma gawędziarski dar, co czyni lekturę interesującą i wciągającą. Ile jednak w jej opowieściach prawdy, a ile półprawd i przemilczeń? Każdy czytelnik musi sam zmierzyć się z tym pytaniem.
Mira Jakowienko (1917-2005), nie była profesjonalnym pisarzem (z wykształcenia była fizykiem), jednak pasjonowała się historiami ludzi, którzy przeżyli piekło Gułagu. Ich wspomnienia zaczęła zbierać i zapisywać już w drugiej połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jedną z osób, z którymi miała do czynienia, była Agnessa, żona czekisty. Warto tu odnotować, że Jakowienko podczas wysłuchiwania wspomnień owych ludzi nie miała przy sobie sprzętu nagrywającego, a notatki mogła robić dopiero po spotkaniach, stąd też jej książek nie traktuje się jako dokumentów, bardziej jako literacki zapis wydarzeń.
Mamy niespotykaną okazję poznać rzeczywistość stalinowskiej Rosji. Jest to perspektywa mocno subiektywna, ale może właśnie dzięki temu - warta uwagi? Agnessa, żona oficera NKWD snuje opowieść o swoim życiu w sposób prosty, nieskomplikowany. Jej szczerość i podejście do życia niejednokrotnie przyprawiały mnie o dreszcze. Kiedy wyszła za mąż (po raz pierwszy), mogła poświęcić się temu, co ją najbardziej pociągało: wyglądowi, strojom i przyjęciom. To była jej bajka. Która po jakimś czasie musiała się jednak skończyć. W międzyczasie nawiązała romans z pewnym przystojnym wykładowcą. Ich związek po sześciu latach zakończył się ślubem. Mirosza był miłością jej życia. W trakcie trwania ich związku awansował od szefa lokalnej komórki Czeka w Kazachstanie do szefa NKWD całej Syberii Zachodniej.
Agnessa zauważa, że żyła na tzw. "huśtawce Stalina" - żony enkawudzistów razem z nimi najpierw cieszyły się estymą, a gdy zaczynali znikać sąsiedzi, bały się pukania do drzwi. Wiedziały, że po ich otwarciu życie nie będzie już takie samo...
Ach, jaka to była straszliwa huśtawka! Dopiero co człowiek był opętany strachem, a tu nagle został wyniesiony w górę i może oddychać, żyć, myśleć o głupstwach (...), a o tym, że za chwilę znowu znajdzie się na dole, już nie myśli. Podobno Stalinowi się to podobało, lubił bujać innych na tej huśtawce. (s.203)
Agnessa Mironowa, silna, niezależna kobieta ciesząca się powodzeniem u płci przeciwnej, stała się świadkiem epoki stalinowskiego terroru. Z jednej strony świat ten to bale, wydumane stroje i toalety na przyjęciach władzy, z drugiej - głód, łagry i oskarżenia wyssane z palca. Bohaterka widziała oba te światy od środka, jednak zawsze bliżej jej było do tego pierwszego. Nie umiem powstrzymać się przed oceną bohaterki: wydaje mi się niezwykle próżna, egoistyczna. Rozumiem, może po prostu taka była... ale przeraża mnie rozdźwięk między tym, że tak doskonale zapamiętała wszystkie swoje toalety i stroje, a tak płytko opisała swój pobyt na zesłaniu (trafiła na nie w wyniku donosu: oskarżenie, że narzekała na radziecką władzę) - jakoś tak "po łebkach", jakby to nie do końca dotyczyło jej osoby. Poraża mnie również to, że kiedy ona sobie żyła jak pączek w maśle, jej mąż wysyłał na śmierć tysiące ludzi. Sama Agnessa twierdzi, że nie wiedziała czym zajmował się jej mąż, musimy wziąć jednak na jej słowa pewną poprawkę. Zdawała sobie z pewnością sprawę z powagi sytuacji, jednak nie wpływało to na jej stosunek względem męża.
Niejednokrotnie opowieść jest chaotyczna, Agnessa przeskakuje od jednych wydarzeń do drugich, czasem tylko napomyka, że coś działo się "wcześniej", a coś już "po" czymś tam. Prowadziła pustą egzystencję - wprost przyznaje, że w trakcie życia z Miroszą nie poradziłaby sobie (!) bez służących. Pragnęła błyszczeć w towarzystwie, tak jak mąż. Nie chciała żyć w jego cieniu. To nie w jej stylu. Robiła też wszystko, by mąż nie oglądał się za "innymi". To ona miała być dla niego wyznacznikiem kobiecości, wyznacznikiem klasy. Nie można jednak odmówić bohaterce woli życia - będąc na zesłaniu nie poddawała się, chciała przeżyć mimo wszystko.
Mam pewien techniczny zarzut dotyczący tej książki: przypisy na końcu publikacji są naprawdę kiepskim pomysłem. Nie piszę tego złośliwie, tylko próbuję uzmysłowić, że trzymanie lewą ręką stron z właściwą lekturą, a prawą - trzymanie dłoni niczym zakładki przy przypisach - jest nieporęczne i w którymś momencie zaczyna powodować narastającą irytację. Przypis zaraz pod tekstem byłby strzałem w dziesiątkę.
"Żona enkawudzisty" to opowieść o tym, jak bardzo boli upadek z wysokości... Ta książka prawdopodobnie najbardziej zainteresuje miłośników historii ZSRR.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi SZTUKATER oraz Wydawnictwu Znak Horyzont
Grubość książki: 3,40 cm
Właśnie czytam...
OdpowiedzUsuńMam ją zamiar przeczytać:)
OdpowiedzUsuńPrzyjrzałabym się jej bliżej.
OdpowiedzUsuń