O Katarzynie Zyskowskiej-Ignaciak
pierwszy raz usłyszałam, a raczej przeczytałam jakiś czas temu, kiedy na
blogach pojawiły się recenzje „Upalnego lata Kaliny” oraz „Upalnego lata
Marianny” (których to książek jeszcze nie miałam okazji przeczytać). Za drugim
razem dostrzegłam jej nazwisko na listach spotkań z autorami na Targach Książki
w Katowicach. Tam właśnie miałam okazję posłuchać ciekawych wywodów autorki
dotyczących jej przygody z pisaniem książek. Zainteresowana i zaintrygowana jej
postacią postanowiłam wypożyczyć coś z dorobku młodej autorki. Wybór padł na „Niebieskie
migdały”. Trochę się zbierałam za ich przeczytanie, ale dopiero termin w
bibliotece przyszpilił mnie i zmusił do mobilizacji. Lektura okazała się na
tyle wciągająca, że połknęłam ją w dwa wieczory (należy jednak pamiętać, że
czytam „równocześnie” jeszcze inną książkę i czasem robiłam sobie przerwę od „Niebieskich
migdałów”; gdyby nie ten fakt, to może nawet jeden dłuższy wieczór by
wystarczył).
Co my tu mamy?
Ina (a tak naprawdę Balbina)
Górejko ma całkiem znośną pracę, kochających rodziców, fajnych przyjaciół, a
także – nieślubne dziecko. Ina nie do końca zdaje sobie sprawę, że
macierzyństwo nie wygląda tak, jak pokazuje telewizja śniadaniowa. Tam mamy
tylko piękny obrazek, ociekający lukrem (że niby macierzyństwo jest takie
łatwe; trzeba tylko wsłuchać się w swój „instynkt macierzyński” i wszystko
będzie dobrze, phiii…). Dziewczyna została porzucona przez młodego prezentera telewizyjnego,
który po zobaczeniu testu ciążowego uciekł, gdzie pieprz rośnie. Balbina zmuszona
jest codziennie walczyć nie tylko z płaczącym niemowlakiem, ale również z
rodziną i znajomymi, którzy natrętnie chcą ją wyswatać. Ona zaś nie chce
słyszeć o żadnych randkach. Całkiem niespodziewanie pojawia się w jej życiu
mężczyzna, o którym początkowo w ogóle nie chciała myśleć. On również jest
doświadczonym przez los człowiekiem. Co z tego wyniknie? Sami musicie się
przekonać…
Mamy tu więc zagmatwaną historię
młodej kobiety z dzieckiem, która w ciekawych okolicznościach poznaje faceta po
przejściach. Cudny temat na kobiecą powieść, prawda? ;-)
Z jednej strony można by zarzucić
książce, że jest tylko czymś na kształt umilacza czasu, ale – na Boga – często takich
książek potrzebujemy. Szczególnie, gdy jest nam smutno i źle, a za oknem widok
taki, że szkoda gadać. Nie szufladkowałabym jednak tej książki jako czytadła,
bo - prócz momentami nieco łzawej historii – niesie nadzieję i dotyka problemu
młodych mam. Ale nie tych, które często widujemy na okładkach kobiecych
czasopism – uśmiechniętych, trzymających na rękach uroczego bobasa, z obłędnie
przystojnym mężczyzną u boku – ale niewyspanych, wyczerpanych nocnymi
maratonami przy łóżeczku, a często – samotnych, opuszczonych przez
dotychczasowych partnerów, niegotowych zmierzyć się z własnym ojcostwem.
W powieści mocno zaznaczony
został wątek rodzinny. Czytając o wielu perypetiach bohaterki, dostrzegamy
między wierszami pewną istotną prawdę: że podstawa to kochająca rodzina. Jeżeli
w niej mamy oparcie, to wszystkie kłody, jakie los rzuca nam pod nogi, da się
przeskoczyć, obejść lub przesunąć… Słowem, łatwiej nam walczyć z problemami.
Ogromnie przypadł mi do gustu
styl tej niezbyt długiej opowieści. Pani Katarzyna ma lekkie pióro, które czyta
się z przyjemnością. Co ważne, nie ociera się o łzawy ani inny tandetny styl,
co zaliczam in plus. Kolejną zaletą – niezwykle dla mnie ważną, zarówno w
życiu, jak i czytanych książkach – jest poczucie humoru. Ilość zabawnych scenek
była całkiem spora i nieraz zaśmiałam się na całe gardło. Podobało mi się takie
niestereotypowe podejście do macierzyństwa, jakie reprezentowała nasza
bohaterka – Ina. Autentyczność powieści również przemawia na jej korzyść.
Nie jestem obeznana w temacie aż
na tyle, by zabierać głos, ale wydaje mi się, że mało mamy na rynku takiej
beletrystyki, która by w przyjemny sposób opowiadała o rodzicielstwie.
Polecam wszystkim babeczkom - szczególnie w jesienne wieczory ;-)
Ocena: 5/6
Na pewno zajrzę i to w niedługim czasie :) A nazwisko autorki już obiło mi się o uszy :)
OdpowiedzUsuńO książce słyszałam już naprawdę wiele dobrego, więc nie dziwię się, ze przypadła do gustu :)
OdpowiedzUsuńJeśli wpadnie w moje ręce chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńJeśli mi przypadkiem w ręce wpadnie, to chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńIna, Inka... Ładnie. Gdybym miała na imię Balbina, Inka byłaby chyba moim jedynym ratunkiem :D
OdpowiedzUsuńBukwa
Hehe, mając tak na imię, też bym się tak ratowała:D Na szczęście jestem zadowolona ze swojego własnego, rodziców na szczęście wyobraźnia nie poniosła i od dziecka lubiłam swoje imię:D
UsuńJako babeczka mówię tak! Uwielbiam książki z tej serii.
OdpowiedzUsuńO, bardzo ciekawa pozycja książkowa! Powoli przekonuję się do polskich autorek :)
OdpowiedzUsuńJa przekonałam się już jakiś czas temu i na ogół nie żałuję:)
UsuńChyba jednak nie dla mnie... Może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńTak się składa, że też przeczytałam tę książkę z tydzień temu :) Pozwoliłam nie czytać sobie opisu fabularnego, żeby potem w głowie mi nie zostało i żebym się nie sugerowała Twoją recenzją, przeczytałam dolną część wypowiedzi i absolutnie się z Tobą zgadzam, też się śmiałam, style lekki, przyjemny też zajęła mi dwa wieczory, ale w jeden by się dało z pewnością przeczytać, niestety przemęczenie mnie dopadło i poszłam spać :)
OdpowiedzUsuń