Kto z Was nie słyszał o Titanicu,
słynnym ponoć z niezatapialności, statku? Chyba nie ma takiej osoby. Głośno
stało się o nim jakieś piętnaście-szesnaście lat temu, kiedy to na ekrany kin
wszedł film Jamesa Camerona „Titanic”. Kiedyś byłam zafascynowana całą tą
historią, więc kiedy nadarzyła się możliwość wypożyczenia książki Kate Alcott „Ocalone z Titanica”, nie wahałam się
ani chwili. Zdawałam sobie sprawę, że będzie to fikcja literacka, ale nie
przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Do tego okładka…ona po prostu do mnie
wołała! :P:D
O czym jest ta książka?
Tess jest młodą kobietą, pracuje
jako służąca, ale nie jest to szczyt jej marzeń. Ma dość swojego
dotychczasowego życia, z którym drastycznie postanawia zerwać, próbując dostać
się na dziewiczy rejs Titanica. W wyniku korzystnych splotów okoliczności i
siły charakteru udaje się dziewczynie to osiągnąć. Na chwilę przed wypłynięciem
zostaje zatrudniona przez słynną projektantkę mody, lady Lucile Duff-Gordon. Początkowo
ma pracować jako pokojówka projektantki, by później w Ameryce spróbować swych
sił w jej pracowni krawieckiej. Już na początku rejsu Tess poznaje dwóch
ciekawych mężczyzn, ale nie ma czasu ani szans na rozwijanie tych znajomości,
gdyż statek uderza w górę lodową. Kobiecie udaje się przeżyć katastrofę, a
jeden z mężczyzn, których poznała, staje się świadkiem dziwnego postępowania
lady Duff-Gordon podczas tragedii. Po dotarciu rozbitków na ląd, rozpętuje się
burza w mediach – w wyniku plotek związanych z wydarzeniami w szalupach
ratunkowych.
Najwięcej miejsca autorka
poświęciła wydarzeniom po katastrofie. Szczegółowe opisy śledztwa, podczas
którego na wierzch wypłynęło przekonanie wyższych sfer, że pieniędzmi można
bardzo wiele załatwić, ubarwiły całą historię. Kate Alcott pisząc powieść
opierała się na stenogramach przesłuchań z komisji senackiej, powołanej po
katastrofie. To dodaje „Ocalonym…” autentyczności.
Jest to taka odmiana powieści
obyczajowej, po którą najczęściej sięgałabym jesienią lub latem. Nie
przygnębia, ale relaksuje, wciągając w interesującą historię. Wiedziałam, czego
oczekiwać po „Ocalonych…”, nie spodziewałam się arcydzieła, lecz zwykłej, dobrej powieści i
nie zawiodłam się. Mamy tam nagromadzenie różnych uczuć, emocji i postaw, od
miłości i przyjaźni począwszy, aż po tchórzostwo, chciwość i nikczemność. To
historia opisująca oblicze człowieka w obliczu tragedii. James Cameron pięknie
oddał to na swoim obrazie, kiedy to widać, kto w jaki sposób próbuje się
ratować lub żegnać z tym światem. Czytając niektóre fragmenty książki Kate
Alcott, miałam przed oczami sceny prosto z filmowego hitu ostatnich lat. Nie
widzę w tym jednak nic zdrożnego. Wręcz przeciwnie, pomogło mi to w wyobrażeniu
sobie niektórych sytuacji, bo wyobraźnia czasem bywa zawodna (szczególnie jeśli
miało się szczęście nie przeżyć żadnej katastrofy).
Polecam tym, którzy lubią od
czasu do czasu sięgnąć po lżejszą lekturę.
Ocena: 4,5/6
Może się skuszę, wydaje się być dość ciekawą pozycją na jesienne wieczorki ;)
OdpowiedzUsuńLubię takie lekkie powieści obyczajowe, a tutaj widzę ciekawy wątek.
OdpowiedzUsuńOj tytuł mnie bardzo przyciaga i po przeczytaniu twojej recenzji pewnie się skuszę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chyba się nie skiszę, głównie z tego względu, że to raczej nie moje klimaty;]
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś przeczytam, ale na razie ją sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMam ją na oku;)
OdpowiedzUsuńMi podobała się troszkę mniej niż Tobie :)).
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o tej książce i chętni bym ją widziała na swojej półce :)
OdpowiedzUsuń